fot. INEOS Grenadiers

Marek Sawicki, masażysta w drużynie INEOS Grenadiers, rozpoczął właśnie dwudziesty czwarty sezon pracy z zawodowymi kolarzami. Do jubileuszu ćwierćwiecza pozostał jeszcze rok, ale to i tak świetny moment, by porozmawiać o pracy kogoś, kto towarzyszy kolarzom w najbardziej intymnych momentach. 

We współczesnym kolarstwie rola tzw. zaplecza drużyny jest tak samo ważna, a może nawet ważniejsza, niż to, co kolarze zrobią na szosie. Masażyści obok dyrektorów sportowych, trenerów, fizjoterapeutów, dietetyków i lekarzy decydują o tym, czy odniesie się sukces. Być może nie widać tego, gdy wszystko idzie, jak trzeba, ale jeśli zapomnieliby spakować na przykład rękawiczek na zjazd z zimowego Stelvio podczas Giro, wtedy nieźle oberwaliby po głowie za to, że lider „zamarzł” i stracił cenny czas.

Marek Sawicki bardzo blisko współpracował z Michałem Kwiatkowskim, masując go podczas najlepszych momentów w dotychczasowej karierze kolarskiej. Teraz jest zaufanym masażystą Richarda Carapaza, mistrza olimpijskiego i trzeciego kolarza ubiegłorocznego Tour de France. Jedno jest pewne – z kolarskiego masażu mógłby się doktoryzować. Zapraszamy do przeczytania wywiadu z człowiekiem, który uchyla rąbka kolarskiego backstage’u.     

Obecnie jesteś masażystą mistrza olimpijskiego Richarda Carapaza i generalnie znajdujesz się blisko hiszpańskojęzycznej części drużyny INEOS Grenadiers. Wcześniej z kolei byłeś prawą ręką (dosłownie!) Michała Kwiatkowskiego. Opowiedz o tych wszystkich zmianach, o przeszłości i o teraźniejszości. 

Z Michałem Kwiatkowskim pracowałem niemal od początku jego kariery. Kiedy wraz z Michałem Gołasiem przyszli do Quick-Stepu, ja byłem tam już od trzech lat. Rozpoczęła się wówczas nasza bliższa współpraca, a potem dołączył jeszcze Łukasz Wiśniowski. Niektórzy zaczęli nas potem określać mianem polish mafia (śmiech). W Quick-Stepie spędziliśmy razem cztery lata, a w 2016 roku Michał został pozyskany przez Dave’a Brailsforda, który miał go na oku od dłuższego czasu. W związku z tym cała nasza trójka, czyli Gołaś, ja i „Kwiato” przeszliśmy do Sky. Już wtedy istniał taki jakby podział, że kolarze z wyższej półki mieli do dyspozycji swoich masażystów. Dodatkowo oprócz pracy z Michałem w drużynach bywałem z nim na zgrupowaniach, podczas których zdarzało nam się razem mieszkać. Pamiętam, że po tym, jak zdobył tytuł mistrza świata w Ponferradzie przez pół roku mieszkaliśmy razem w Hiszpanii. Stworzyły się bliskie relacje.

Natomiast w Sky, a teraz INEOS Grenadiers pracowałem z Michałem do momentu przyjścia do drużyny Richarda Carapaza. W sumie uzbierało nam się dziewięć lat bliskiej współpracy. Jednak gdy pojawił się Richie powstał swego rodzaju kłopot, bo miał problemy z językiem angielskim – rozmawiał tylko po hiszpańsku. Aby zapewnić mu spokój i komfort psychiczny, a co za tym idzie rozwój, potrzebował kogoś z doświadczeniem, kto się nim zaopiekuje. Ja mówię po hiszpańsku, bo mieszkałem kiedyś w Hiszpanii i dla mnie nie było to problemem. W związku z tym ekipa zapytała mnie, czy zgadzam się objąć taką rolę. Zgodziłem się, bo nie wyobrażam sobie, żeby zawodnik musiał się stresować tym, jak ma coś powiedzieć, poprosić o pomoc, poradę, czy żeby leżał u mnie na stole [masażysty] i nie wiedział, jak się odezwać. Okazało się, że dość szybko złapaliśmy dobry kontakt, no i jak widać zaowocowało to także dobrymi wynikami. No i jedziemy dalej! Zaczynam z Richiem teraz trzeci sezon współpracy i bardzo się cieszę, bo wyniki, jakie osiągnął w tak krótkim czasie, przynoszą mi wiele satysfakcji. Widzę, że to, iż jestem przy nim, ma sens. W ubiegłym roku byłem z nim przez trzy tygodnie w Ekwadorze na ponad 3 tysiącach metrów nad poziomem morza, potem zjechaliśmy z wysokości, a on od razu wygrał Tour de Suisse, ukończył Tour de France na trzecim miejscu i zdobył złoto olimpijskie. Czuję, że dołożyłem do tego swoją cegiełkę i serce rośnie (śmiech).

To będzie dobry sezon dla Richarda Carapaza?

Uważam, że to będzie dla niego bardzo dobry sezon. Ostatnie lata go w jakimś sensie uformowały jako kolarza. Wiadomo, że drużyna INEOS Grenadiers jest specyficzna. Kolarz, który tutaj przychodzi, potrzebuje roku, żeby się zaaklimatyzować – zobaczyć, jak ona działa, o co tutaj chodzi. Panują tutaj inne warunki niż w pozostałych drużynach i trzeba się do tego przyzwyczaić. Minęły dwa lata i już w tym czasie Carapaz osiągnął duże sukcesy, ale myślę, że dopiero w tym sezonie będzie w stanie zaprezentować pełen wachlarz swoich możliwości.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Marek Sawicki (@sawickimarek)

Jaki jest Richard Carapaz jako człowiek?

To jest taki człowiek, który wstaje rano i cieszy się z tego, że zaczyna się nowy dzień, a jest zadowolony jeszcze bardziej, gdy wsiada na rower i jedzie na trening. Reszta go nie interesuje. Żyje rowerem i cieszy się z tego, że jeździ na rowerze. On nie ma w sobie takiego europejskiego podejścia „mieć”. Oddaje swoje serce kolarstwu, stworzył ekipę młodzieżową, a od tego roku także zawodową. Mają dużego sponsora (największy bank w Ekwadorze), piękne rowery. Lubi się dzielić tym, co ma. Wychował się w małym domku w górach w Ekwadorze. Gdy z nim tam pojechałem i to zobaczyłem, to pomyślałem sobie: jaki charakter, ile determinacji, jak silną wolę trzeba mieć, żeby dojść w to miejsce, w którym teraz jest. Przybiłem mu piątkę – wielki szacunek, czapka z głowy. Poza tym, gdy się ściga jest wielkim wojownikiem, bo dopóki nie padnie, to będzie walczył.

Kto jeszcze korzysta z twoich masaży?

Na wyścigach masuję jeszcze Andreya Amadora, a ostatnio na zgrupowaniu w Kolumbii masowałem jeszcze Carlosa Rodrigueza, który będzie według mnie wielką gwiazdą hiszpańskiego kolarstwa. W tej chwili ma 20 lat, ale rozwija się znakomicie i jestem przekonany, że będzie o nim głośno. Jest to chłopak inteligentny, poukładany, spokojny, nie spieszy się, idzie powoli do przodu i ma wielki talent.

Hiszpanie usilnie szukają następców Alberto Contadora, Alejandro Valverde czy Joaquima Rodrigueza. Kto jeszcze może przejąć schedę po tych kolarzach?

Następną wschodzącą gwiazdą hiszpańskiego kolarstwa jest Juan Ayuso. To jest fighter i jeśli nic się nie zmieni z jakiejś przyczyny, na którą nikt nie ma wpływu, to będą mieli drugiego Valverde. Myślę, że Ayuso ożywi hiszpańskie kolarstwo, a Carlos ze swoją inteligencją i opanowaniem będzie idealnym kolarzem na wyścigi trzytygodniowe. On swoim zachowaniem i sposobem bycia przypomina mi Miguela Induraina.

Wróćmy do ciebie. Mówi się, że masażysta jest w stanie ocenić formę kolarza po tym, jaka jest jego noga podczas masażu. Powiedz, na ile w tym prawdy?

Na pewno przebywanie z kolarzami, czy jak w moim przypadku z jednym zawodnikiem przez dłuższy czas, pozwala ocenić jego nastawienie mentalne – czy jest gotowy do walki czy może będzie miał gorszy dzień. Nie powiem, że wszystko można wyczuć, ale część na pewno tak, bo obserwujemy pewne formy zachowania. Znamy zawodników, wiemy, jak zachowują się na co dzień, jak podchodzą do danych rzeczy itd. A jeśli chodzi o formę fizyczną, to masując na pewno czuję, kiedy noga jest dobra, a kiedy jest – jak ja to mówię – zgruzowana i trzeba nad nią popracować. Najczęściej mamy do czynienia z taką sytuacją, gdy kolarze przyjeżdżają z domu, gdzie nie mieli kontaktu z masażystą. Wtedy w tych pierwszych dniach trzeba przywrócić mięśnie do normalności, z tym, że u zawodowców następuje to bardzo szybko. Kolarze i tak mają w ciągu roku wiele masaży, więc taka mała przerwa nie zrobi im krzywdy. A czy czuć, że kolarz jest formie? Na pewno tak, bo inne jest odczucie mięśnia w ręku, gdy ma moc. Mam już dość duże doświadczenie w tym zawodzie, a nóg kolarzy dotykam swoimi dłońmi – to nie jest żadne urządzenie, więc rozmaite bodźce przechodzą także przeze mnie. Czuję, kiedy noga jest przygotowana i kiedy rozrywa ją energia. Nie zawsze sprawdzają się moje odczucia, ale w większości przypadków tak. Podsumowując, w tym powiedzeniu nie ma wielkiej przesady.

Coś w tym chyba musi być, skoro największe gwiazdy kolarstwa migrują między drużynami ze swoimi zaufanymi masażystami. Często jest to również warunek podpisania kontraktu.  

Tak, większość kolarskich gwiazd ma swoich masażystów, bo jest to kwestia zaufania i znajomości potrzeb danego kolarza. Ja miałem tak na przykład z Michałem Kwiatkowskim – wystarczyło, że na niego spojrzałem i on nie musiał mi już niczego mówić. O to chodzi, że zawodnik ma poza wyścigiem myśleć wyłącznie o odpoczynku, a na wyścigu o wykonaniu pracy, którą na odprawie zlecił mu dyrektor. Chodzi o to, aby nie tracić czasu na zbędne nerwy, bo kolarz jest jak zaprogramowana maszyna – ma jeździć i odpoczywać. Takie są jego zadania. Resztą my się zajmujemy.

Dobrze, że wspominasz o tej „reszcie”. Miejmy nadzieję, że coraz więcej kibiców kolarstwa zdaje sobie sprawę z tego, że masażysta ma również inne obowiązki poza samym masowaniem.

Na pewno sporo się zmieniło dzięki rozmaitym programom ukazującym kulisy kolarstwa, chociażby takim, jakie robi Adam Probosz. Wcześniej rzeczywiście było tak, że ktoś mi mówił: „Ale ty masz super robotę, pomasujesz i już”. To była taka wizja osób z zewnątrz i ja się w sumie nie dziwię, bo skąd niby mieliby wiedzieć więcej? Jednak mało osób zdaje sobie sprawę, że masażysta jest tym, który wstaje jako pierwszy i zaczyna przygotowywać wszystko na etap czy na wyścig. Lodówki, bidony, żeby niczego nie brakowało w samochodach, kurtki przeciwdeszczowe. Wszystko musi być ułożone tak jak jest zapisane w protokole – od A do Z, aby nikomu niczego nie brakowało. Tych rzeczy jest dużo i z roku na rok przybywa. Kolarstwo się rozwija, także i obowiązków przybywa, a za to wszystko są odpowiedzialni masażyści. Mamy podział obowiązków – jeden robi pranie, drugi przygotowuje bidony, trzeci jedzenie, kolejny sprawdza samochód, ładuje rzeczy itd. Role są podzielone, bo jedna czy dwie osoby nie dałyby rady tego wszystkiego zrobić. Trzeba sobie zdać sprawę, że czasami sekundy na wyścigu to jest to, o czym my nie zapominamy. Poziom wytrenowania kolarzy jest bardzo wysoki, różnice są niewielkie, więc o sukcesach decydują takie małe detale.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Marek Sawicki (@sawickimarek)

Praca masażysty jest wymagająca fizycznie. Trzeba być na nogach od świtu do nocy, przemieszczać się podczas wyścigu, biegać – i to w dosłownym tego słowa znaczeniu – za kolarzami, a potem jeszcze włożyć energię w masaż. Czy w związku z tym dbasz jakoś specjalnie o swoją formę?

Jak jest czas to tak (śmiech), bo generalnie jest mało czasu, a jak się przyjedzie do domu, to trzeba się przede wszystkim wyspać i odpocząć. Lata gonią, chociaż jakoś nie mogą mnie dogonić, wiek zostaje za mną w tyle (śmiech). Ale oczywiście, jeśli jest możliwość, to jeżdżę na rowerze, spaceruję, czy poćwiczę z hantlami. Na szczęście na razie zdrowie mi dopisuje. Jednak – tak jak powiedziałaś – praca jest ciężka. Rano przygotowanie, samochód na start, ze startu na bufet, z bufetu szybko na metę, później z mety do hotelu, bywają długie dojazdy, potem do nocy się masuje, więc mało się śpi. Czasami po miesięcznym pobycie na wielkim tourze człowiek wraca do domu pięć kilogramów lżejszy. Ale jest satysfakcja. W tej ekipie nie zwraca się uwagi na ból czy zmęczenie, bo jak się wygrywa to wiadomo. Mamy świetną drużynę. Myślę, że po tylu latach dobierania się stworzyliśmy wspaniały zespół mechaników, masażystów, każdy wie po co tutaj jest, a jak nie wie, to znaczy, że nie może tutaj być.

Rozpocząłeś dwudziesty czwarty sezon jako masażysta zawodowych kolarzy. Przez ten czas zdobyłeś ogromne doświadczenie. Powiedz, jak zmienił się ten zawód na przestrzeni tych lat, bo przypuszczam, że ewoluuje wraz z kolarstwem jako dyscypliną sportu.

Wiadomo, jakie były kiedyś czasy, na czym bazowała regeneracja… Na szczęście nastąpiła czystka i wszystko się zmieniło. Dzięki temu trzeba było zacząć zwracać uwagę na inne aspekty, tj. jak zregenerować zawodnika, co zrobić, żeby następnego dnia był gotowy do pracy. W związku z tym ogromną rolę zaczął odgrywać fizjoterapeuta, a potem dietetyk. Wprowadzono ogromne zmiany w odżywianiu kolarzy. Teraz trzy czwarte ekip worldtourowych ma swoje ciężarówki, w których przygotowuje się i spożywa posiłki oraz swoich szefów kuchni. Kolarze nie jedzą już tego, co znajduje się w hotelowym menu. To są także suplementacje, witaminy, odżywki. Kiedyś naprawdę nie zwracano na to takiej uwagi. No i wreszcie dawniej między wyścigami masażyści mieli czas wolny, a kolarz trenował sam i miał przyjechać przygotowany na wyścig. Teraz zawodnicy często jeżdżą na wysokość, bo tam organizm regeneruje się szybciej. Masażyści jeżdżą razem z nimi, więc mamy mniej wolnych dni od pracy. To są takie główne rzeczy, ale trzeba jeszcze wspomnieć o materacach do snu czy nawilżaczach powietrza, które mają zapewnić kolarzowi jak najlepszy sen. Wszystkie detale, które wprowadzono są po to, aby zawodnik jak najszybciej doszedł do siebie po wysiłku.

I ty trwasz w tym wszystkim od prawie ćwierć wieku…

No tak, bo kocham tę pracę, ona jest moją pasją i wkładam w nią wiele serducha. Jednak nie ukrywam, że kosztuje mnie także wiele wyrzeczeń i poświęceń.

Powiedz w takim razie, kiedy wyszedłeś z domu i kiedy do niego wrócisz? [rozmawialiśmy 25 stycznia br.]

Nie mogę narzekać, bo poprzedni sezon zakończyłem na Vuelcie i przez zmiany covidowe nie pojechałem w grudniu na zgrupowanie. Wobec tego miałem dużo wolnego czasu. Później, gdy dowiedziałem się o planach startowych Carapaza, że Giro jest jego głównym wyścigiem w sezonie, to powiedziałem żonie, że do maja rzadko się będziemy widywać. Wyjechałem 11 stycznia, a kiedy wrócę? Może po mistrzostwach Ekwadoru, na które jadę z Richiem, a potem już do Giro mnie nie będzie.

Rozmawiała Marta Wiśniewska
Poprzedni artykułJoxean Matxin: „Gdy Hirschi dojdzie do siebie, znów będzie błyszczał”
Następny artykułSaudi Tour 2022: Zapowiedź wyścigu
Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. W kolarstwie szosowym urzeka ją estetyka tej dyscypliny stojąca w opozycji do cierpienia. Amatorsko jeździ na rowerze górskim i szosowym, przejeżdżając kilka tysięcy kilometrów rocznie.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments