Gdy w 2017 roku Miguel Angel Lopez jako 23-letni młokos wygrywał 2 etapy Vuelta a Espana, zapewne nie spodziewał się, że na kolejny taki sukces w tym wyścigu przyjdzie mu poczekać cztery lata. Długie oczekiwanie dobiegło końca dziś, gdy Kolumbijczyk jako pierwszy przekroczył linię mety na Altu d’El Gamoniteiru.
Pierwszą rzeczą, o której Kolumbijczyk wspomniał w wywiadzie po zakończeniu etapu była pomoc kolegów z zespołu. Co prawda Movistar nie był aż tak widoczny, jak na przykład Bahrain-Victorious, pracujący dziś na Jacka Haiga, ale i tak jego kolarze zdołali zrobić swoje.
Praca takich kolarzy jak Nelson Oliveira czy Jose Joaquin Rojas znacząco przyczyniła się do tego, że aktywni na początku decydującego podjazdu Michael Storer i David de la Cruz nie dojechali do mety przed faworytami. A to oznaczało, że mógł zrobić to jeden z dwóch liderów Movistaru.
Mogłem liczyć na ich niesamowite wsparcie nawet pomimo tego, że na starcie etapu stanęła nas zaledwie piątka – nie ma już przecież z nami Alejandro Valverde i Johana Jacobsa i Carlosa Verony, który wycofał się przed dzisiejszym etapem.
– przypominał Kolumbijczyk, który na swoje trzecie zwycięstwo czekał od blisko czterech lat.
Poprzednie zwycięstwo odniósł bowiem dokładnie 3 lata i 364 dni temu, 3 września 2017 roku. Był wtedy zaledwie 23-latkiem, któremu przepowiadano wielką przyszłość. Podczas tamtej Vuelty wygrał dwa etapy i zajął 8. miejsce w klasyfikacji generalnej, a przecież miał już w dorobku także zwycięstwa w Milano-Torino i Tour de Suisse.
I choć od tego momentu zdołał sięgnąć po kolejne wielkie sukcesy, także w największym hiszpańskim wyścigu, na powtórzenie wyniku z 2017 roku musiał czekać aż do dziś. Wielokrotnie był bliski sukcesu, ale na drodze stawał mu brak dynamiki na finiszu. Wszystkie swoje największe zwycięstwa zawdzięcza samotnym atakom i teraz było podobnie. Zaatakował na cztery kilometry przed metą, dogonił uciekającego de la Cruza, a potem obronił się przed nacierającymi Rogliciem i spółką. Nic dziwnego, że na mecie był podekscytowany.
Czekałem na ten moment od czterech lat, a sukces smakuje tym bardziej, że to był królewski etap wyścigu. Myślę, że to zwycięstwo znaczy naprawdę dużo dla Movistaru. Cały zespół wkłada olbrzymie zaangażowanie. Tylko ci z nas, którzy są tutaj wiedzą jak dużo poświęcamy. To co robimy jest trudniejsze niż ciągłe gadanie i krytykowanie. Dziś pokazaliśmy wszystkim, co potrafimy – daliśmy naprawdę niezły show. To zwycięstwo daje nam spokój. Wszyscy wiemy, jak ważny był to dzień.
– zakończył 27-letni Kolumbijczyk, który dzisiejszym występem bardzo przybliżył się do ukończenia tegorocznej Vuelty na podium.
Dzięki dzisiejszemu minikryzysowi Jacka Haiga nadrobił nad nim 58 sekund, a w klasyfikacji różnica pomiędzy oboma kolarzami wzrosła do blisko dwóch minut. Taka przewaga wygląda bardzo dobrze nawet w kontekście 33-kilometrowej jazdy indywidualnej na czas zaplanowanej na ostatni dzień rywalizacji. Niewykluczone jednak, że Kolumbijczyk spróbuje ją jeszcze powiększyć w sobotę, na ostatnim górskim etapie