Oliver Naesen nie zgadza się z niedawną decyzją organizatorów flandryjskich klasyków. Jego zdaniem skrócenie tras tych wyścigów będzie miało negatywny wpływ na przebieg rywalizacji.
Belg jest jednym z najlepszych klasykowców na świecie. Jest dość wszechstronny – nieźle radzi sobie na pagórkach i dobrze finiszuje, czego wykazał choćby podczas ubiegłorocznych: Mediolan-San Remo i Paryż-Tours (w pierwszym wyścigu zajął 2., w drugim – 3. miejsce), jednak najlepiej czuje się na trasie północnych klasyków.
To oznacza, że niedawna decyzja organizatorów tych ostatnich wyścigów dotyczy również jego. Zadecydowali oni, że w związku z tym, że kalendarz UCI jest bardzo napięty, ich imprezy, które zaplanowane zostały na końcówkę sezonu, muszą zostać skrócone. Jedną z ofiar tych cięć jest legendarny Kappelmuur, który został usunięty z trasy Ronde van Vlaanderen.
Zapewne wielu kolarzom ułatwienie wyścigów bardzo odpowiada, jednak Oliver Naesen zdecydowanie nie jest jednym z nich.
Przykro mi, że organizatorzy podjęli taką decyzję. Gdy trasa liczy sobie 260 kilometrów, musisz dać z siebie maksa, by ukończyć go wysoko. Tak naprawdę te długie wyścigi, to jedyne co robię bardzo dobrze. To duża różnica, ponieważ istnieje coś takiego, jak “bariera 200 kilometrów”. Wielokrotnie spotykałem się z taką sytuacją, że na 198. kilometrze kolarz jedzie obok mnie, wygląda całkiem dobrze, a mimo to 4 kilometry dalej kompletnie odcina mu prąd. Moim zdaniem klasyki powinny być egzaminem z wytrzymałości. Dlatego uważam, że skracanie ich nie ma sensu
– mówił w rozmowie ze Sporzą, choć po chwili zaznaczył:
rzecz jasna zdaję sobie sprawę z tego, że pod koniec października mogę mówić kompletnie inaczej.
No właśnie, jesteśmy w dość niecodziennej sytuacji i tak naprawdę nie wiemy jak organizmy kolarzy poradzą sobie z nadchodzącymi olbrzymimi obciążeniami. Dlatego bardzo możliwe, że pomimo skrócenia części wyścigów, wytrzymałość Belga jeszcze mu się na coś przyda i w tym roku wygra któryś z ważnych flandryjskich wyścigów.