Simon Yates (Mitchelton-Scott) przed startem tegorocznej edycji Giro d’Italia odgrażał się, że jest w bardzo wysokiej formie. Podkreślał również, że wyciągnął wnioski z ubiegłorocznej edycji, którą przegrał przez trwonienie sił na dające kilka sekund zysku ataki. Tymczasem po trzynastu etapach zajmuje on w „generalce” dopiero 12. miejsce, ze stratą ponad ośmiu minut do lidera, Jana Polanca (UAE Team-Emirates).
Yates nie przypomina póki co zawodnika, który przed rokiem był w stanie szachować rywali. Jego zapowiedzi sprzed startu wyścigu (mówił między innymi, że jest w tak dobrej formie, iż na miejscu rywali by się z****) okazały się tylko pustymi słowami. Na piątkowym etapie stracił do zwycięzcy, Ilnura Zakarina pięć minut.
Nie wiem, co się z nim stało. Rozmawialiśmy jeszcze 15-20 kilometrów przed metą i wszystko było OK. Wyglądało, jakby dobra dyspozycja uszła z niego w przeciągu chwili. Na ostatnich kilometrach naprawdę cierpiał
– mówił dyrektor sportowy Mitchelton-Scott, Matt White.
Do kolejnych etapów zmagań Yates przystąpi jako jeden z tych, który będzie musiał atakować i starać się odrabiać straty. Da mu to szansę wykorzystania atutów, z których słynie od dawna – niezwykłej eksplozywności i odważnej, pozbawionej wyrachowania jazdy. Czy pozwolą mu one jednak powrócić do walki o najwyższe cele?