Mikel Landa do tegorocznej edycji Giro d’Italia przystąpi, wobec nieobecności Alejandro Valverde, jako jedyny lider Movistaru. Niepokorny Hiszpan dostał tym samym od Eusebio Unzue szansę, by potwierdzić w boju swoje nieprzeciętne umiejętności. Jak przyznał, Corsa Rosa to dla niego wyścig wyjątkowy.
Landa na szerokie wody wypłynął właśnie we Włoszech – w 2015 roku, kiedy to miał, według planów ówczesnego zespołu – Astany – wspomagać Fabio Aru. W trakcie wyścigu okazał się jednak w znacznie lepszej dyspozycji, niż „Rycerz Czterech Maurów” i ostatecznie ukończył imprezę na trzecim miejscu w klasyfikacji generalnej.
To właśnie Giro sprawiło, że stałem się tym, kim obecnie jestem. Wciąż pamiętam swoje zwycięstwo na etapie do Apriki, kiedy to wspinaliśmy się na Mortirolo. Tego dnia odleciałem
– wspominał 29-latek, który teraz stanie przed trudniejszym zadaniem, niż cztery lata temu. Wtedy wychodził z cienia, teraz zaś będzie musiał udźwignąć ciążącą na nim presję i uciec spod czujnych oczu rywali.
Jako zespół musimy zwrócić szczególną uwagę na Simona Yatesa, który już rok temu był bliski wygranej. To wielki zawodnik, a mając już na koncie wygrany Grand Tour (Vueltę w 2018 roku – przyp.red.) będzie jeszcze groźniejszy. Ponadto na starcie stanie jeszcze Vincenzo Nibali, którego nigdy nie wolno lekceważyć
– analizował.
Landa wysoką formę zasygnalizował w ubiegły weekend, podczas Vuelta Asturias. Na drugim etapie wyścigu zajął drugie miejsce, oddając wygraną koledze z drużyny, Richardowi Carapazowi.