© Unipublic/Photogomez Sport

Kiedy w zeszłym sezonie żegnaliśmy Fabiana Cancellarę, nie sądziliśmy, że niecały rok później przyjdzie nam podsumować karierę kolejnego z wielkich. Po 15 owocnych latach spędzonych w peletonie, na zasłużoną emeryturę udaje się Alberto Contador.

Jak zapamiętamy hiszpańskiego mistrza? Jako kolarskiego romantyka, wielkiego zwycięzcę i honorowego króla szos. „El Pistolero” zdążył w swojej karierze odnieść 68 zwycięstw, stając się jednym z najlepszych specjalistów od Wielkich Tourów w historii. Prawdziwy czempion, który do końca kariery został zwykłym człowiekiem.

Wszystko zaczęło się w 2003 roku od startów barwach O.N.C.E – Eroski. Początek kariery w hiszpańskim zespole był zwiastunem wielkich rzeczy, których po latach dokonywał Contador. Co prawda w pierwszej części sezonu było spokojnie i niewinnie, lecz później historia zaczęła pisać się sama. Mowa oczywiście o pierwszym triumfie dzisiejszego bohatera. Gdzie miał miejsce? Na znakomicie nam znanym Orlinku, o czym z pewnością słyszeli Państwo nie jeden raz. Contador jest jednym z kolarzy, których kariera na dobre zaczęła się w Polsce. Znakomity zbieg okoliczności, prawda?

Kolejne dwa lata spędzone w barwach Liberty Seguros stały pod znakiem zdecydowanego wzmacniania pozycji w zawodowym peletonie, a także pokonania pierwszych ogromnych przeciwności losu. Bardzo młody Hiszpan rozwijał się w zdecydowanie szybszym tempie niż jego koledzy i niezgodnie z narodową tradycją, wystrzelił z formą grubo przed trzydziestką. Przede wszystkim zaimponował jednak powrotem do ścigania po fatalnym upadku w Vuelta Asturias. W końcu niewielu zawodowców byłoby w stanie wsiąść na rower po trzech tygodniach spędzonych w śpiączce i skomplikowanej operacji tętniaka mózgu.

Wygrane etapy w Tour de Romandie czy Vuelta al Pais Vasco są przepustką do wielkiej kariery dla każdego, nie mówiąc już o niespełna 23-letnim zawodniku. Dodając do tego triumf w generalce Setmana Catalana i trzecie miejsce w klasyfikacji młodzieżowej Tour de France, tworzymy iście wybuchową mieszankę talentu i umiejętności. Kolejny rok, spędzony w tym samym zespole, przemieniającym się w Astanę, był kontynuacją dobrych wyników. Tym razem jednak najważniejsza była etapowa wygrana w Tour de Suisse.

To, co działo się później, jest już historią. Od sezonu 2007, Alberto Contador rozpoczął bowiem najlepszy okres swojej kariery, okraszony zwycięstwami we wszystkich najważniejszych wyścigach etapowych. Wszystko zaczęło się od Paryż – Nicea, gdzie „El Pistolero” zgarnął zarówno etap, jak i generalkę. Zwycięstwo w tak ważnej etapówce zapowiadało świetny sezon w wykonaniu Alberto. Kilka tygodni później na jego konto wpadła także wygrana w Vuelta Castilla y Leon, co było idealnym podsumowaniem wiosny. Najważniejsze jednak miało dopiero nadejść.

Mowa oczywiście o Tour de France 2007. Niespełna 25-letni Contador jechał niewątpliwie najlepszy wyścig w karierze, czego idealnym przykładem była wygrana na Plateau de Beille. Było to jednak za mało na przeskoczenie w generalce Michaela Rasmussena. Mimo to, szczęście sprzyja lepszym. Trzy dni później, Duńczyk reprezentujący Rabobank został przez swój zespół wycofany z wyścigu z podejrzeniem stosowania niedozwolonych środków. To dało Contadorowi koszulkę lidera, a później pierwsze zwycięstwo w Wielkiej Pętli.

Wygrana w Grande Boucle postawiła Contadora pomiędzy największymi sławami kolarstwa. W odradzającym się kolarstwie, po erze Lance’a Armstronga, na próżno było szukać wielkich osobistości, które pomogą rozwijać nasz ukochany sport. Alberto był jednym z tych, którzy mieli odegrać w tym istotną rolę. Tak też się stało.

W sezonie 2008, „El Pistolero” związał się z Astaną, która po aferze dopingowej Alexandra Vinokourova nie była mile widziana na Wielkiej Pętli. Tym samym Hiszpan był wręcz zmuszony do startu w dwóch pozostałych wielkich tourach – Giro d’Italia i Vuelta a Espana. Jak się okazało, pozwoliło mu to bardzo szybko skompletować kolarskiego wielkiego szlema.

Giro było w jego wykonaniu więcej niż specyficzne. Wszystko mówi o tym końcowy rezultat. Co prawda udało mu się wygrać klasyfikację generalną, lecz pierwszy raz dokonał tego bez wygranego etapu. Trzeba jednak przyznać, że rywale byli bardzo wymagający. W końcu ściganie się z Riccardo Ricco nie należy do najłatwiejszych…

Podczas Vuelty było już inaczej. Wydaje się, że zarówno Contador był w lepszej formie, jak i jego rywale nie byli aż tak trudni do pokonania. W końcu najbliżej „Bercika” był kolega z drużyny Levi Leipheimer, a trzeci Carlos Sastre, świeżo upieczony król francuskich szos, stracił ponad 4 minuty. Znakomity Hiszpan przejął koszulkę lidera po wygraniu etapu na Alto de l’Angliru. Przypadek?

Z dziennikarskiego obowiązku musimy wspomnieć, iż Alberto w sezonie 2008 zdołał jeszcze wygrać dwa etapy i generalkę Vuelta Castilla y Leon oraz etap i generalkę Vuelta al Pais Vasco.

Przed sezonem 2009, Contador był już największą gwiazdą wśród specjalistów od wyścigów wieloetapowych. Jego pozycja miała zostać zachwiana przez nie byle kogo, bo samego Lance’a Armstronga. Gdy Amerykanin stwierdził, że wraca do ścigania, wielu kibiców było więcej niż zaskoczonych. Równie dziwne było jego tłumaczenie, polegające na atakowaniu zwycięzcy Tour de France, Carlosa Sastre. Warto też wspomnieć, że „wielki mistrz” podpisał kontrakt z Astaną, co miało duże znaczenie w czasie Grande Boucle.

Początek sezonu był dla Pistolero udany, co stało się swoistą tradycją. Świadczą o tym wygrane w Volta ao Algarve i Paryż – Nicea. We Francji sytuacja była jednak gorętsza. Contador po raz pierwszy poczuł co znaczy być samemu przeciwko wszystkim. Jego rywale w walce o żółtą koszulkę dołożyli wszelkich starań, by Hiszpan poczuł ból, próbując kontrolować sytuację. Efekt? Strata prawie 3 minut.

Pomijając dwa wygrane etapy i generalkę Vuelta al Pais Vasco, przejdziemy od razu do Tour de France. Wyścig z 2009 roku był… specyficzny. Mimo, że Contador zdecydowanie zdominował rywalizację i wygrał z przewagą 4 minut, sytuacja na trasie wielokrotnie rozgrzewała kibiców. Wszystko przez „konflikt” na linii Pistolero – Armstrong. Czego dotyczył? Pozycji „jedynki” w Astanie. Cała sytuacja spowodowała też podział w samej drużynie. Pomocnicy postanowili bowiem wybrać sobie lidera, co było jednym z pośrednich powodów powstania ekipy Radioshack w sezonie 2010.

Początek 2010 roku był bliźniaczo podobny do poprzednich. Starty w Algarve, Paryż – Nicea i Vuelta Castilla y Leon kończyły się zwycięstwami na etapach, jak i w generalce. W skrócie, klasyka gatunku. Najważniejszą imprezą, podobnie jak 365 dni wcześniej było jednak Tour de France, które przeszło do historii jako jeden z najlepszych wyścigów ostatnich lat.

Co ciekawe, walkę o wygranie trzeciej Wielkiej Pętli utrudnił Hiszpanowi… Frank Schleck, oglądający imprezę w domu. Starszy z Luksemburskich braci skończył swoją przygodę z TdF 2010 na jednym z brukowanych odcinków, przez co Andy pojechał swój wyścig życia (o tym, że obaj szukali się na trasie tracąc na tym sporo czasu mówili wszyscy), jednocześnie tworząc kapitalne widowisko. Wiele wskazuje na to, że młodszy Schleck był jedynym kolarzem, który był w stanie zagrozić Contadorowi będącemu w najlepszej formie.

O walce wymienionej dwójki można powiedzieć prawie wszystko. Po pierwsze, nikt nie był w stanie utrzymać ich koła. Po drugie, prezentowali tak podobny poziom, że przez zdecydowaną większość górskich etapów dojeżdżali do mety w tym samym lub bardzo podobnym czasie. Wyjątkiem był słynny etap do Luchon, kiedy to „El Pistolero” zaatakował kilka chwil po defekcie Schlecka. Sprawa ta do dziś wzbudza wiele kontrowersji, lecz ostatecznie dla statystyków nie ma wielkiego znaczenia, o czym za chwilę. Dla nas symbolem 2010 pozostanie jednak etap na Col du Tourmalet i pokaz absolutnej dominacji wielkiego duo.

Wracając do wątku statystycznego – zgodnie z oficjalnymi listami, Contador nie wygrał Tour de France 2010. Wszystko przez aferę dopingową, w którą był bezpośrednio zamieszany. Ówczesny lider Astany przez wiele tygodni starał się tłumaczyć w jaki sposób clenbuterol znalazł się w jego organizmie. Jednocześnie jego ilość pozwala wierzyć w niewinność El Pistolero. W końcu nie jeden doktor zabierał w tej sprawie głos. Ostatecznie Contador został pozbawiony zwycięstwa w Tour de France 2010, a także Giro d’Italia 2011, do którego zaraz przejdziemy.

Dochodzenie w opisanej wyżej sprawie trwało półtora roku. Alberto zdążył w międzyczasie zmienić drużynę i przejść do zespołu Saxo Bank, broniąc jego barw w kilku ważnych wyścigach. Już wiosną udało mu się podnosić ręce w geście triumfu podczas Vuelta Murcia, Volta Catalunya oraz Vuelta Castilla y Leon. Najważniejsze miało miejsce w maju. Wówczas Contador stanął na starcie Giro d’Italia jako najjaśniejsza z gwiazd i faworyt numer 1 do końcowego zwycięstwa. Skończyło się na dwóch wygranych etapach i jednym oddanym Paolo Tiralongo. Szczególnie ostatni z nich na dobre zapadł w pamięć kibicom, gdyż był przykładem „kolarskiego fair play”. Naturalnie różowa koszulka także padła łupem lidera Saxo Banku. Radość z wygrania drugiego Giro w karierze trwała jednak tylko kilka miesięcy, gdyż później tytuł ten trafił w ręce Michele Scarponiego, według wielu bezpodstawnie.

Po Giro d’Italia, dość niespodziewanie przyszedł nieplanowany start w Tour de France. Wielu kibiców i specjalistów zastanawiało się, czy Hiszpan będzie w stanie odegrać w Wielkiej Pętli czołową rolę. Jak się okazało, zmęczenie było zbyt duże, przez co Contador zakończył Grande Boucle na 5 pozycji, dwa razy stając na etapowym podium. Później również ten rezultat został skreślony z jego listy osiągnięć.

Ostatecznie dwuletni ban dotknął Pistolero w… lutym 2012, wygasając na początku sierpnia tego samego roku. Ostatnim wyścigiem, w którym Alberto startował na marne był Tour de San Luis. Udało mu się tam odnieść dwa zwycięstwa i zająć drugie miejsce w klasyfikacji generalnej.

Najważniejsze w roku 2012 miało miejsce na przełomie sierpnia i września podczas hiszpańskiej Vuelty. Powrót do zawodowego ścigania na własnej ziemi (nie wliczając rozgrzewki podczas Eneco Tour) był wystarczającą motywacją do stworzenia kapitalnego show. Niestety wyścig od początku nie układał się idealnie po jego myśli. Co prawda cały czas był w bezpośrednim kontakcie z liderem Joaquimem Rodriguezem, lecz nie mógł znaleźć na niego sposobu. Warto też wspomnieć, że po piętach deptali mu Alejandro Valverde i Chris Froome.

Kiedy wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że Vuelta 2012 padnie łupem będącego w życiowej formie Purito, Contador przeprowadził jeden z najpiękniejszych ataków w historii nowoczesnego kolarstwa. Mowa oczywiście o pamiętnym etapie na Fuente De. Wówczas Alberto zaatakował 50 kilometrów przed metą, podczas wspinaczki pod Collada La Hoz. Warto również pamiętać, iż koledzy z drużyny Rodrigueza stracili mnóstwo sił podczas wcześniejszej gonitwy za peletonem, co dla ich lidera skończyło się fatalnie.

Zdobytej na 17. etapie koszulki lidera, Contador nie oddał już do końca. Czy podczas Vuelty 2012 był kolarzem najmocniejszym? Możliwe, że nie. Był jednak najsprytniejszy, najambitniejszy i najbardziej szalony. Właśnie to dało mu kolejny triumf w wielkim tourze.

Sezon 2013 był dla Pistolero bardzo dobry, lecz nie wybitny. Można powiedzieć, że był poniekąd zapowiedzią słabnięcia wielkiego mistrza, który nie miał specjalnego pomysłu na pokonanie bezwzględnych cyferek i garminów kolarzy Sky. Aż do samego Tour de France, Hiszpanowi udało się odnieść tylko jedno zwycięstwo przy bardzo wielu miejscach na podium, także w generalkach. Lipcowa Wielka Pętla była jedynie potwierdzeniem formy Contadora z poprzednich miesięcy.

Czy znaczy to, że nie udało mu się zaistnieć na francuskich szosach? Nic bardziej mylnego. Próby były, niektóre udane. Czy mogą Państwo cofnąć się do etapu numer 13, który w późniejszej fazie pozwolił zaistnieć Nairo Quintanie? Tak, mowa o kapitalnym odcinku, rozgrywanym przy silnym, bocznym wietrze. Ekipa Tinkoff – Saxo z Contadorem na czele na dobre rozpoczęła zabawę, bardzo mocno rwąc stawkę. Stracił wówczas zarówno Valverde, jak i Froome. Ostatecznie w generalce skończyło się na czwartym miejscu, po słabym etapie do Le Semnoz.

Końcówka sezonu także nie była wybitna. Świadczy o tym tylko jedno miejsce w czołowej „10”.

Rok później Contador wrócił na odpowiednie tory. Od początku było widać u niego sporą przemianę, pewien powrót do dawnej dyspozycji. Świadczą o tym m.in. dwa wygrane etapy i klasyfikacja generalna Tirreno – Adriatico czy podobny wyczyn w Vuelta al Pais Vasco. Hiszpan był tym samym jednym z głównych faworytów do zdetronizowania Chrisa Froome’a, tym bardziej, że w Delfinacie był zdecydowanie lepszy od Brytyjczyka.

Tour de France niestety nie potoczył się po myśli Contadora. Po kilku nieprzyjemnych kraksach, lider ekipy Tinkoff musiał wycofać się z wyścigu na dziesiątym etapie, co pozwoliło nam cieszyć oko kapitalnymi rajdami Rafała Majki po wygrane etapowe i koszul najlepszego górala.

Rozwścieczony Pistolero nie zamierzał spisywać kolejnego sezonu na straty. Mając świadomość bardzo dobrego przygotowania i wysokiej formy, stanął na starcie hiszpańskiej Vuelty, szukając kolejnego triumfu w generalce. Jak się później okazało, nie były to bezpodstawne zapędy. Contador sięgnął po kolejny triumf z ponad minutową przewagą oraz dwoma etapowymi skalpami na legendarnych podjazdach. Naturalnie Hiszpan nie otrzymał tytułu za darmo. Do wejścia na najwyższy poziom zmuszali go m.in. Valverde i Rodriguez, czego przykładem był etap zakończony podjazdem na Lagos de Covadonga.

U progu sezonu 2015, właściciel ekipy Tinkoff – Oleg Tinkov, postanowił wysłać swojego lidera na dwa wielkie toury w celu zgarnięcia legendarnego dubletu. Start w Giro d’Italia i Tour de France był pomysłem więcej niż szalonym, lecz Contador postanowił (lub nie miał wyjścia) stanąć do walki. O wynikach z pierwszej części sezonu chyba już nie musimy wspominać. Było, tradycyjnie, kilka miejsc w czołówce, choć nieoczekiwanie zabrakło choćby etapowego zwycięstwa. Co ciekawe, z końcem maja na konto Pistolero wskoczył tylko jeden triumf – wygrana w generalce Giro d’Italia.

We Włoszech Alberto pojechał jeden z lepszych wyścigów w ostatnich latach kariery. Było widać, że rywale starają się za wszelką cenę uprzykrzyć mu życie, lecz on nic sobie z tego nie robił. Symbolem jego potęgi, zarówno podczas Giro 2015, jak i całej kariery, stał się pamiętny etap numer 16. Pogoń za Aru i Landą pod Mortirolo możemy oglądać w nieskończoność. Tak się kończy zadzieranie z legendą.

Zgodnie z tym, czego można było się spodziewać, Tour de France nie było już tak dobre. Contador skończył ściganie na piątej pozycji, ze stratą prawie 10 minut do Chrisa Froome’a. Mimo to nikt, poza samym Olegiem Tinkovem, nie miał do hiszpańskiego mistrza zastrzeżeń.

W ubiegłym sezonie Pistolero nie był w stanie nawiązać do znakomitych wyników z przeszłości. Co prawda, zgodnie z tradycją, wiosna była w jego wykonaniu znakomita (kolejne zwycięstwo w Vuelta al Pais Vasco), lecz główny cel, czyli Tour de France, znów kompletnie mu nie wyszło. Podobnie jak w sezonie 2014, Alberto wycofał się z rywalizacji, tym razem na etapie numer dziewięć. Wraz z końcem marzeń o kolejnej wiktorii w TdF, Hiszpan rozpoczął operację La Vuelta. W końcu dwa lata wcześniej taki obrót spraw zakończył się piękną wygraną. Niestety, nie tym razem. Contador stracił nawet miejsce na podium, przegrywając na ostatnim górskim etapie z Estebanem Chavesem. Czy to znaczy, że nasz bohater nie dał kibicom powodów do radości? Wręcz przeciwnie. Tym razem skupmy się na piętnastym etapie, zakończonym podjazdem pod Formigal. Brzmi znajomo, prawda? Mało kto w nowoczesnym kolarstwie byłby w stanie postawić wszystko na jedną kartę i zaatakować na samym początku etapu. Pistolero było na to stać. Razem z nim do akcji ofensywnej zabrał się Nairo Quintana, co ostatecznie rozstrzygnęło walkę o zwycięstwo w generalce. Warto wspomnieć, że nie była to pierwsza taka akcja wielkiego Alberto. Już podczas Tour de France 2011 próbował on oderwać się od peletonu na samym początku etapu do Alpe d’Huez. Wówczas największy kryzys przeżył Thomas Voeckler, a Cadel Evans wygrał wyścig… nie uciekając razem z Hiszpanem.

W kończącym się sezonie, Contador nie odniósł żadnego etapowego triumfu aż do sobotniego etapu Vuelty kończącego się na Alto de l’Angliru, przy jednoczesnym zbieraniu drugich miejsc – czy to na pojedynczych odcinkach, czy to w generalce. Podczas Grande Boucle, lider Trek – Segafredo był cieniem samego siebie. Brak mocy, pomysłów i być może  motywacji spowodował, iż Pistolero ukończył wyścig na dziewiątym miejscu.

Jego ostatnia Vuelta, będąca zarazem ostatnim wyścigiem w karierze, była popisem najlepszej wersji Contadora. Co prawda do podium nieco mu zabrakło. Było jednak widać, że mamy do czynienia z zawodnikiem, który przez lata ponosił tłumy. Zwycięstwo na Angliru jest idealnym podsumowaniem jego bogatej kariery, a także wybitną klamrą, zamykającą 15 lat ścigania na najwyższym poziomie.

Alberto Contador – zwycięzca dziewięciu wielkich tourów (dwa triumfy odebrane), ostatni romantyk pośród zapatrzonych w pomiary realistów. Król, legenda, najlepszy góral ostatniej dekady. Będzie nam Cię brakować, bracie.

Querido Alberto, gracias por todo!

Poprzedni artykułPlan transmisji telewizyjnych z mistrzostw świata w Bergen 2017
Następny artykułJames Knox podpisał kontrakt z Quick-Step Floors
Dziennikarz z wykształcenia i pasji. Oprócz kolarstwa kocha żużel, o którym pisze na portalu speedwaynews.pl. W wolnych chwilach bawi się w tłumacza, amatorsko jeździ i do późnych godzin nocnych gra półzawodowo w CS:GO.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments