Fot. www.decobazaar.com

Kandydaci na prezesa Polskiego Związku Kolarskiego przepytani, ale niestety zbyt wiele to nie rozjaśniło. Skoro w polskim kolarstwie jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?

Ostatnie lata dumnie można nazwać renesansem polskiego kolarstwa. Wciąż żywe są obrazy samotnie jeżdżącego w wielkich wyścigach Sylwestra Szmyda, a jeszcze nie tak dawno szczyciliśmy się faktem, że Alberto Contador swoje pierwsze sukcesy odnosił na trasie Tour de Pologne, które wówczas było jeszcze raczej prowincjonalnym wyścigiem. W momencie, gdy cała Polska zachłystywała się modą na bieganie na wzmiankę o rowerze starsi kibice wspominali Wyścig Pokoju niemal z taką samą nostalgią jak remis na Wembley.

Wydaje się, że ten czas minął. Ostatnie lata to prawdziwy wysyp sukcesów. Gdy niedawno cieszyliśmy się, że Marcin Sapa jako jedyny Polak walczył niczym dzielni Francuzi na trasie Wielkiej Pętli tak od tego czasu zdążyliśmy zdobyć mistrzostwo świata, wygrać etapy na Tour de France i Vuelta a Espana, ukończyć hiszpański Grand Tour na podium i chociażby najświeższy sukces – zdobyć olimpijski medal. Coraz więcej kolarzy znad Wisły ściga się w grupach World Tour z coraz większymi sukcesami, ale niestety nie przekłada się to na nasz wewnętrzny rynek.

Jutro odbędzie się być może najważniejszy krajowy wyścig – po prezesurę Polskiego Związku Kolarskiego. Na starcie Wacław Skarul, Andrzej Domin, Dariusz Banaszek i Andrzej Kita. Każdy z kandydatów doświadczenie w kolarstwie ma ogromne i nie można tutaj nikomu zarzucić, że byłby osobą bez wiedzy i znajomości jak ten sport funkcjonuje. Można oczywiście zastanowić się, czy nie lepszy rozwiązaniem byłby ktoś młodszy, spoza „układu”, ale wydaje się, że takie rozważania nie mają większego sensu z jednego, prostego powodu – nikt taki do wyścigu się nie zgłosił.

Wacław Skarul i Andrzej Kita postulują, że przedstawiciel polskiego kolarstwa powinien znaleźć się w strukturach UCI oraz Europejskiej Unii Kolarskiej, natomiast pozostali dwaj kandydaci są odmiennego zdania. W tym przypadku uważam, że idealnie pasuje powiedzenie – może nie pomoże, ale na pewno nie zaszkodzi i na pewno lepiej w strukturach światowych i europejskich być, niż nie być.

Każdy z ubiegających się o stanowisko prezesa zwraca uwagę na kiepską sytuację finansową związku i każdy zauważa te same problemy – długi wobec wykonawcy toru w Pruszkowie. Ciekawą kwestię poruszył Andrzej Kita, który zwrócił uwagę, że wraz z większą liczbą medali wzrosły także wydatki na stypendia, a nie wydatki na szkolenie młodzieży, a to wydaje się podcinaniem gałęzi na której się siedzi… Ciężko mi mówić w jaki sposób wydawane są pieniądze w Związku, ale oskarżenia Andrzeja Domina, który mówi o sporych kwotach prowizji za organizację wyjazdu na mistrzostwa świata, nie stawia PZKol w najlepszym świetle.

Pamiętamy sprzed kilku lat sytuację gdy do Polskiego Związku Piłki Nożnej miał wkroczyć komisarz i pamiętamy jak wielki był sprzeciw większości środowiska. Teraz, gdy Ministerstwo Sportu chce mieć większy wpływ na związki sportowe kandydaci nie widzą w tym problemu! Pomijam aspekty prawne wewnątrz kraju, bo dynamika zmian paragrafów jest porażająca, ale chociażby światowa federacja stanowczo mówi o tym, że związki powinny być autonomiczne. Wygląda więc na to, że Polski Związek Kolarski woli narazić się UCI niż jednemu ze swoich żywicieli / sponsorów, a więc Ministerstwu Sportu… Drugą kwestią jest to, że związek poważnego sponsora ma jednego – firmę CCC, a to prowadzi do tego, że od Dariusza Miłka zależny jest los polskiego kolarstwa. Strach pomyśleć co mogłoby się stać ze związkiem, gdyby logo firmy obuwniczej zniknęło ze strojów naszych reprezentantów. O konieczności pozyskania nowych źródeł finansowania mówi jednak tylko Andrzej Kita, a pozostali albo uważają, że obecny stan jest OK, albo chcą „wyciągnąć” więcej z Ministerstwa…

Nie będę tutaj mówił o torze, o przełajach czy o BMX, bo nie mam wystarczającej wiedzy, by na ten temat cokolwiek powiedzieć. Martwi mnie natomiast to, że żaden z kandydatów nie ma pomysłu na to jak wykorzystać obecny rozwój szosy. Obserwując rynek szkolenia młodzieży można odnieść wrażenie, że więcej w tym kierunku robią nasi zawodowcy, którzy zakładają swoje szkółki kolarskie niż Związek. Prezes Skarul większość tego typu kwestii sprowadza do liczby zdobytych medali, a jakim kosztem one są zdobywane zostało wspomniane wyżej. Wciąż największym problemem jest to, że zawodnicy w kategorii U23 nie mają gdzie się w Polsce ścigać i zmuszeni są albo do wyjazdu za granicę, albo kończą przygodę ze sportem, bo taki wyjazd jest zbyt drogi zarówno pod względem finansowym, jak i psychicznym. Cieszy fakt, że w grupach CCC Sprandi Polkowice i Verva Active Jet znajdują się nasi orlicy, a z drugiej strony nie znamy losu grupy Andrzeja Domina i być może kolejni zawodnicy stracą szansę na ściganie się w peletonie.

Żaden z kandydatów nie poruszył jednej, ważnej kwestii – wyścigów w Polsce. Jest ich sporo, często z ciekawą, wymagającą trasą i z organizacją na dobrym poziomie (i mam tu na myśli taki poziom na jaki pozwalają budżety). Mamy oczywiście Tour de Pologne, ale to nie jest zbyt wielka zasługa Związku, że impreza Czesława Langa zyskała taką rangę. Teraz cieszymy się, że wyścig Szlakiem Walk Majora Hubala awansował do kategorii 2.1. Wydaje mi się, że w blisko 40 – milionowym kraju, gdzie niemal każdy ma w domu jakiś rower, takich wyścigów powinno być co najmniej kilka i co najmniej kilka z jeszcze wyższą kategorią, czyli HC. Brak wyścigów o wyższej randze powoduje, że na krajowych imprezach dominują kolarze CCC i Vervy, czasami ich szyki pokrzyżują np. kolarze Wibatechu, ale w ogólnym rozrachunku kisimy się we własnym sosie. Skutkiem tego są mocno przeciętne (choć ciśnie się na język ostrzejsze określenie) wyniki w poważniejszych imprezach na kontynencie.

Związkowi potrzebna jest także odpowiednia osoba od kreowania wizerunku, rzecznik prasowy z prawdziwego zdarzenia. Tutaj nawet zaczyna się dziwniejsza część mariażu grupy CCC Sprandi Polkowice z kolarską centralą. Rzecznik prasowy „Pomarańczowych” jest także rzecznikiem związku, a dyrektor sportowy zawodowej grupy jest także dyrektorem kadry. Nikt nie odmówi zasług dyrektorowi Wadeckiemu w swojej grupie, natomiast w wynikach kadry odnoszę wrażenie, że jego rola ograniczała się do kierowania samochodem i podawania bidonów…

W imieniu naszej redakcji (myślę, że pozostałych kolarskich mediów w Polsce także) chcę zwrócić uwagę Związkowi, że za przekaz tego sportu w głównej mierze odpowiedzialne są portale branżowe, nie zaś TVP i Polskie Radio. Oczywiście nie odbieram zasług wymienionym redakcjom bo zasięg telewizji i radia jest dużo większy, ale można odnieść wrażenie, że nie wszyscy są traktowani w ten sam sposób i uważam, że warto zadbać także o pozostałe redakcje. W większości przypadków za informacje z wyścigów są odpowiedzialne właśnie portale kolarskie i to one generują często jakiekolwiek zainteresowanie wyścigami kolarskimi w Polsce.

Ciężko wyrokować kto zostanie prezesem. Obecnego dowódcę PZKol bronią na pewno wyniki, ale należy zadać pytanie czy wynikają one z tego, że Wacław Skarul był prezesem związku czy trafiliśmy na generację zdolnych zawodników umiejętnie prowadzonych przez swoich klubowych trenerów? Inną sprawą jest także to, że wiele mówi się o tym, że związkiem dowodził tak naprawdę Andrzej Piątek i to on był odpowiedzialny za całą jego pracę będąc jednocześnie sterem, żaglem i okrętem. Na pytanie czy tak powinno być niech każdy sam sobie odpowie. Dariusz Banaszek i Andrzej Domin mają ogromne doświadczenie w prowadzeniu zawodowych grup kolarskich i są dobrymi przedsiębiorcami, ale czy to wystarczy do bycia dobrym prezesem związku? Andrzej Kita zwraca uwagę na brak pieniędzy i konieczność „wykorzystania” Andrzeja Piątka jako klucz do sukcesu. Argument słuszny, oby tylko w inny sposób niż w roli fotografa, redaktora strony internetowej i związkowego facebook’a.

Nasuwa się porównanie do PZPN w którym też niedawno odbywały się wybory na prezesa. W PZKol kandydatów jest aż czterech, a nie dwóch, jak w przypadku piłkarskiej centrali. Obyśmy jutro mówili o tym, że mamy w kolarstwie odpowiednik Zbigniewa Bońka, a nie Józefa Wojciechowskiego.

 

Poprzedni artykułDavide Rebellin w Kuwait – Cartucho.es
Następny artykułJoaquim Rodriguez ponownie kończy karierę
Licencjat politologii na UAM, pracuje w sklepie rowerowym, półamatorsko jeździ rowerem. Za gadanie o dwóch kółkach chcą go wyrzucić z domu. Jeśli już nie zajmuje się rowerami, to marnuje czas na graniu w Fifę. W trakcie Tour de Pologne zazwyczaj jest na Woodstocku.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments