Tour of Hainan

Każdy z nas ma w życiu trudne momenty. Ludzi często spotyka jakaś tragedia, wypadek lub śmierć kogoś bliskiego. Po takich przeżyciach człowiek wpada w załamanie nerwowe, zamyka się w sobie, do głowy przychodzą najprzeróżniejsze myśli. Ważne jest jednak, by po takich trudnych chwilach wyjść z kryzysu, przełamać się i myśleć pozytywnie. Wtedy takie traumatyczne wydarzenie może spowodować, że staniemy się mocniejsi, uwierzymy w siebie i osiągniemy sukcesy na wielu płaszczyznach. Właśnie taki trudny rok przeżył niemiecki kolarz Maximilian Walscheid.

23 stycznia 2016 roku – ta data na pewno mocno utkwi w pamięci Niemca. Tego właśnie dnia w sześciu kolarzy Giant-Alpecin trenujących w Calpe wjechała starsza pani z Wielkiej Brytanii, która zapomniała, że jest na kontynencie i poruszała się autem po lewym pasie. Walscheid oraz pozostała piątka (John Degenkolb, Fredrik Ludvigsson, Ramon Sinkeldam, Warren Barguil i Chad Haga) doznali licznych kontuzji, złamań i potłuczeń, świat obiegły szokujące zdjęcia z połamanymi kołami i ramami. Wszyscy kolarze bardzo długo dochodzili do siebie, niektórzy z nich do tej pory odczuwają skutki kontuzji, a urazy psychiczne mogą u nich pozostać do końca życia.

Walscheid był jednym z bardziej pokiereszowanych zawodników. Doznał złamania piszczela i urazu kciuka, przeszedł dwie operacje i długą rehabilitację. Jednak Niemiec nie poddał się, wrócił na rower, a koniec roku przyniósł mu ogromny sukces w postaci aż pięciu wygranych etapów Tour of Hainan! Może wyścig nie jest najważniejszy na świecie, może rywale nie byli zbyt wymagający, ale i tak najważniejszy jest fakt podniesienia się po tragedii i osiągnięcia sukcesu w życiu. Kim jest ten młody niemiecki zawodnik, który już tyle przeszedł?
Urodził się 13 czerwca 1993 roku, karierę zaczął w 2012 roku, gdy zaczął startować w barwach ekipy Stolting. W niemieckiej ekipie jeździł trzy lata, największe sukcesy odniósł w 2014 roku, gdy został mistrzem Niemiec do lat 23, wygrał też dwa etapy młodzieżowego Tour of Berlin. Wtedy to już dał się poznać jako niezły sprinter i został zauważony przez menedżerów Giant-Alpecin. W kolejnym roku przeszedł do ekipy Kuota-Lotto, tam potwierdził swoje wysokie umiejętności znów wygrywając etap na Tour of Berlin. W sierpniu włodarze Gianta zaproponowali mu staż w swojej drużynie, Niemiec świetnie się zaprezentował, wygrał nawet jeden wyścig w Holandii (Omloop Echt-Susteren) i na 2016 rok dostał do podpisania dwuletni kontrakt. Wszystko więc szło dobrze do czasu feralnego styczniowego dnia….

Walscheid spędził w szpitalu 12 tygodni. Wstawiono mu metalową płytkę by ustabilizować złamaną kość. Jak sam przyznaje w wywiadzie dla VeloNews, każdy dzień rehabilitacji spędzał na odliczaniu godzin do ewentualnego powrotu na rower.

„Podczas rehabilitacji jedyną rzeczą o jakiej myślałem były wyścigi w jakich wystartuję po powrocie. Jestem szczęściarzem, gdyż moja drużyna otoczyła mnie opieką, cały czas wierzono we mnie i to dawało mi motywację do osiągnięcia pełni zdrowia.”

Niemiec wrócił do ścigania w połowie maja, jego pierwszym wyścigiem było Tour of Belgium, następnie wystartował w jednodniowym Rund um Koln oraz w holenderskiej wieloetapówce Ster Elektrotoer – GP Jan van Heeswijk. Pierwsze wyścigi nie były zbyt udane, kolarz nie przyjeżdżał w czołówce, sam przyznawał, że po dwóch tygodniach treningu nie było możliwe by osiągać jakiekolwiek sukcesy, jednak sam fakt ponownego powrotu na szosę był dla niego wielką radością.

Pierwszym sukcesem dla młodego kolarza w profesjonalnym peletonie było czerwcowe drugie miejsce w mistrzostwach Niemiec ze startu wspólnego. Zawodnik w sprincie przegrał jedynie z Andre Greipelem, a w pokonanym polu zostawił Kittela, Ciolka i pozostałych szybkich kolarzy naszych zachodnich sąsiadów. Forma więc poszła w górę, w następnych wyścigach kolarz nadal ją budował, startował m.in. w Tour de Pologne i Arctic Race of Norway.

„Mistrzostwa Niemiec pokazały, że jestem dobrym sprinterem i mogę mądrze pojechać w końcówce, ale moja wytrzymałość nie była jeszcze tak duża jak przed wypadkiem. W sierpniu byłem znów w wysokiej dyspozycji, ale niestety przyplątała mi się wtedy infekcja płuc. To był znowu ciężki okres dla mnie.”

Po wyleczeniu się z choroby, Walscheid zaczął ściganie od Paris-Tours, a następnie poleciał do Chin, gdzie osiągnął wielki sukces, wygrywając aż pięć sprinterskich etapów. To były jednocześnie jego pierwsze profesjonalne zwycięstwa w karierze. Każdy z etapów był rozegrany po mistrzowsku, Niemiec nie pozostawił wątpliwości kto jest najsilniejszym sprinterem w stawce wyścigu, każde zwycięstwo było bardzo przekonywujące i z dużą przewagą. Wygrane pokazały, że w młodym zawodniku drzemią ogromne możliwości i może w przyszłości zostać następcą Kittela, Greipela i Degenkolba. Doskonałe warunki (199 cm wzrostu, 89 kilogramów wagi), świetne przyspieszenie i umiejętność wykorzystywania sytuacji na trasie to jego główne zalety.

Walscheid przyznaje, że to był dla niego bardzo trudny rok i nikomu nie życzy tego co on sam przeżywał.

„Możliwe, że mentalnie jestem silniejszy niż przed wypadkiem. Teraz wiem dokładnie jak tragiczne może być życie, ale już zupełnie nie myślę o wypadku. Zdaję sobie z tego sprawę, że taka sytuacja może się powtórzyć, ale nie rozpamiętuję przeszłości i nie boję się przyszłości. Liczę na najlepsze, przygotowuję się na najgorsze i mam zamiar cieszyć się z każdego dobrego momentu jaki nadejdzie. Na początku sezonu mówiłem, że chcę mieć przynajmniej jedno zwycięstwo na swoim koncie, co było ambitnym celem, patrząc wstecz na to jak się ten rok rozpoczął. Teraz mam już kilka triumfów i liczę na więcej!”.

Na rok 2017 Niemiec ma bardzo ambitne plany. Jego celem jest Scheldeprijs, wyścig ten bardzo lubi i chce na nim dobrze wypaść. Jednak jego ulubionym wyścigiem jest Paris-Roubaix i marzeniem dla Walscheida jest kiedyś wygrać Piekło Północy. Znając jego determinację i motywację wszystko jest możliwe, tym bardziej, że jak sam przyznaje kocha wygrywać, ale porażki motywują go jeszcze bardziej do ciężkiej pracy. Taki był też ten rok dla niego – zaczął się porażkami, ale na koniec roku można powiedzieć, że kończy go wielkim sukcesem, zarówno sportowym jak i osobistym, gdyż podniesienie się z kolan dla człowieka to największe zwycięstwo.

Poprzedni artykułVincenzo Nibali filarem drużyny Bahrain-Merida
Następny artykułShane Sutton: „Stanowczo podtrzymuję, że jestem niewinny”
Kolarstwem szosowym fascynuje się od 20 lat, gdy obejrzał w telewizji triumf Bjarne Riisa na Tour de France w 1996 roku. Głównym obszarem jego zainteresowań są zagraniczne wyścigi oraz profesjonalne ekipy zarejestrowane w UCI . Pasjonat wszelkiego rodzaju statystyk kolarskich i ciekawostek związanych z zawodnikami i drużynami. Miłośnik rekreacyjnej jazdy na rowerze i wszystkich rzeczy związanych z Holandią i Belgią.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments