Były mistrz świata orlików w jeździe indywidualnej na czas zdecydował się zakończyć karierę po spędzeniu zaledwie roku na poziomie World Tour.

Wydawało się, że Australijczyk przeżywa swoisty Amerykański Sen. W młodym wieku zaczął jeździć w barwach mocnej drużyny BMC. Zarabiał na życie swoją pasją. Cadel Evans nazwał go nawet potencjalnym zwycięzcą Wielkiego Touru. Życie potoczyło się jednak zupełnie inaczej i młody talent już zrezygnował z kontynuowania swojej przygody z kolarstwem. Co teraz?

Nie jestem pewien. Wiem po prostu, że kolarstwo nie jest dla mnie. Jestem szczęśliwy, że podjąłem tę decyzję i jestem pewien, że znajdę dla siebie coś nowego. Na razie chcę się cieszyć życiem poza kolarstwem i robić inne rzeczy.

Jego decyzja dojrzewała dość długo podczas pobytu w Nicei, gdzie zdecydował się zamieszkać. Na podjęte kroki nie wpłynęło zdrowie, doping czy pieniądze.

Dla wielu ludzi to spora niespodzianka, ponieważ widzą życie w Europie jako spełnianie marzeń. Czasem tak jest, ale czasem też jest zupełnie odwrotnie. WorldTourowe życie to często ciężka praca, czasem brudna, trudna i samotna. Zdecydowanie nie dla każdego.

Opinię swojego byłego zawodnika potwierdza dyrektor sportowy BMC Allan Peiper.

Na poziomie World Tour nie ma miejsca na słabość. Jeśli ją okażesz, to zostaniesz zjedzony.

Nie można jednak określić Flakemore’a jako „słabiaka”. Zdobył tytuł mistrza świata orlików, wygrał etap Tour de l’Avenir i spędził jeden dzień w koszulce lidera. Ciężko jednak o psychiczne poświęcenie się tej dyscyplinie. Campbell jako jeden z głównych powodów swojej decyzji wskazał samotne życie we Francji, co może wydawać się dziwne, ponieważ już wcześniej zdarzało mu się żyć za granicą Australii.

W barwach AIS (Australijski Instytut Sportu) zawsze miałem przy sobie pięciu czy sześciu chłopaków. Tym razem było inaczej – byłem sam. Czasami spotykałem się z Nathanem Earle czy Calebem Ewanem, ale często musiałem radzić sobie ze wszystkim sam, a to nie było dla mnie. Zapytałem siebie, czy będę w stanie tak żyć przez kolejne dziesięć lat i odpowiedź brzmiała „nie”.

Flakemore nie jest jedynym kolarzem, który czuł się samotnie daleko od ojczyzny. Wyjazd na weekend do domu nie ma sensu, bo podróż potrwa dłużej niż sam pobyt z rodziną. Michael Rogers stwierdził, że jako nastolatek spędzał wiele tygodni we Włoszech, gdzie z nikim nie rozmawiał po angielsku. Czasem miał ochotę „płakać w poduszkę”. Peiper z kolei nazwał to psychicznymi torturami.

Młody kolarz uważa, że spodziewał się, że przeskok na profesjonalny poziom będzie trudny i za glorię będzie trzeba sporo zapłacić.

To kolejny krok w górę, poziom jest dużo wyższy, ale na końcu okazuje się, że i tak jedziesz w peletonie z 150-200 facetami. Nie czuje się tego przepychu i bogactwa, które kibice widzą w telewizji. Żeby wygrać Wielki Tour trzeba poświęcić ogrom pracy, poświęcić wszystko tylko temu celowi. Osoby poza kolarstwem często tego nie rozumieją. Nie widziałem siebie w roli najlepszego kolarza, który wszystko poświęca kolarstwu.

Flakemore stwierdził, że lubi robić coś z pełnym zaangażowaniem. Nie chciał trenować kilka razy w tygodniu, a potem ścigać się bez całkowitego oddania.

To nie było dla mnie i teraz jestem szczęśliwy.

źródło: cyclingweekly

Poprzedni artykułClaudio Chiapucci: „obecnie kolarze są maszynami, które patrzą tylko na liczby i taktyki”
Następny artykułCarlos Betancur: „Zaczynam od zera”
Menedżer sportu, fotograf. Zajmuje się sprzętem, relacjami na żywo i wiadomościami. Miłośnik wszystkiego co słodkie, w wolnym czasie lubi wyskoczyć na rower żeby poudawać, że poważnie trenuje.
Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
vvvv
vvvv

zastanawia mnie jedno użyte słowo przez niego „brudne”