Patrząc na obecnie panujące standardy, Filip Maciejuk stosunkowo późno dołączył do World Touru. W ciągu pierwszych dwóch sezonów na najwyższym szczeblu zdołał jednak ugruntować swoją pozycję, a jego pomoc spotkała się z docenieniem zarówno przez liderów, jak i ekipę BORA-hansgrohe, z którą podpisał dwuletni kontrakt.
Jeszcze kilka sezonów temu drużyna BORA – hansgrohe była kojarzona jako „polska” ekipa z najwyższej dywizji. W złotych latach ścigali się tam Rafał Majka, Paweł Poljański, Maciej Bodnar i Cesare Benedetti, a Biało-Czerwonych nie brakowało również w obsłudze. Za sprawą licznych zmian, w drużynie został jedynie ostatni ze wspomnianych zawodników, ale teraz polska kolonia w niemieckiej ekipie wydaje się odradzać.
Dwuletni kontrakt z BORA – hansgrohe podpisał Filip Maciejuk, który wcześniej ścigał się w Bahrain Victorious. Polski kolarz spędził w drużynie z Bliskiego Wschodu dwa sezony, pełniąc rolę pomocnika. Był przydatny zarówno w płaskim, jak i w pagórkowatym terenie. Jego atuty doceniło kierownictwo niemieckiego zespołu.
– Głównym czynnikiem było to, że dostałem dwuletni kontrakt. Bahrain oferował mi roczną umowę, ale chciałem mieć pewniejszą przyszłość, bo wiem, że takim zawodnikom, którzy pomagają, jest ciężko zrobić w World Tourze jakiś wynik
– mówił Filip Maciejuk w rozmowie z Naszosie.pl.
Hat trick na początek przygody
Międzysezonowa przerwa od startów u Filipa Maciejuka była dość krótka – jego ostatnim wyścigiem w ubiegłym sezonie był Tour of Guangxi, rozgrywany w październiku. Miesiąc później Polak niefortunnie złamał obojczyk, ale – jak sam żartobliwie przyznaje – dzięki temu miał więcej czasu na odpoczynek. Ten okres musiał wykorzystać jak najlepiej, bowiem numer startowy po raz pierwszy przypiął na koszulce BORA – hansgrohe już w połowie stycznia.
24-latek został powołany na Santos Tour Down Under, gdzie miał pomagać Samowi Welsfordowi, liczącego na zwycięstwa w sprinterskich końcówkach. Kolarze niemieckiej formacji zadanie wykonali wzorowo, a Australijczyk sięgnął po trzy etapowe zwycięstwa.
– Wyjazd do Australii był super wycieczką – i pod względem sportowym, ale też turystycznym, bo nigdy wcześniej tam nie byłem i fajnie było tam pojechać. Na pewno Tour Down Under wyszło na duży plus dla ekipy. W moim pierwszym wyścigu dla drużyny wygraliśmy trzy etapy
– przyznał Filip Maciejuk, dodając, że jest zadowolony ze swojej dyspozycji i wszystko zmierza w dobrym kierunku.
Już w pierwszym wyścigu w nowych barwach, polski zawodnik pokazał, że jest istotną częścią ekipy BORA – hansgrohe. Jego sylwetka często była widoczna na czele peletonu, gdzie pomagał swoim kolegom z ekipy. Praca wykonana przez Filipa Maciejuka nie przeszła niezauważona wśród pozostałych zawodników, czemu zawdzięcza start w kolejnej worldtourowej etapówce – UAE Tour.
– W ekipie czuję się świetnie. Zostałem bardzo dobrze przyjęty przez chłopaków. W Australii byliśmy przez prawie trzy tygodnie i bardzo się tam zżyliśmy, co pomaga później na rowerze. Oni widzą moją moc, pracę, którą mogę wykonać i ją doceniają. Właśnie dlatego pojechałem też na UAE Tour, bo chcieli, żebym pomagał w rozprowadzeniu Sama Welsforda. Ja też się tego uczę, bo przez ostatnie dwa lata nie trenowaliśmy tego w Bahrainie. Teraz na zgrupowaniu w zasadzie co drugi trening ćwiczyliśmy timing i jak to powinno wyglądać. Pomaga też to, jakich ludzi ma się za sobą – Ryan i Danny cieszą się dużym szacunkiem w peletonie, przez co łatwiej się po nim poruszać razem z nimi
– wyjaśniał Maciejuk.
Specyficzne sprinty na pustyni
Do UAE Tour Sam Welsford przystąpił jako jeden z faworytów. Podczas gdy wielu sprinterów dopiero wchodziło w sezon, on miał już na swoim koncie trzy zwycięstwa na najwyższym szczeblu. Zmagania w Zjednoczonych Emiratach Arabskich nie potoczyły się jednak zgodnie z planem BORA – hansgrohe. Bliski Wschód opuścili z 3. i 5. miejscem na sprinterskich odcinkach.
– UAE Tour jest bardzo specyficzny. Nastawialiśmy się tam na dobre wyniki z Samem Welsfordem, ale niestety nie wychodziło. Zawsze czegoś brakowało – raz się pogubiliśmy, innym razem ktoś był szybszy – i niestety nie udało się wygrać, ale tak czasami jest
– mówił Polak.
– Jest to związane na pewno z dużą liczbą sprinterów, ale drogi są też bardzo szerokie, przez co tak zwany timing musi być bardzo dokładny. Wszystko musi być wyliczone co do sekundy, gdzie i w którym momencie być. Drogi raz się zwężają, raz poszerzają, są ronda, a do tego jest dużo pociągów sprinterskich i prawie każda ekipa chce być z przodu. Później ta sekunda, dwie i odpowiednie ustawienie decydują o wygranej
– tłumaczył rozprowadzający Sama Welsforda.
Jak przyznał Filip Maciejuk, już na grudniowym zgrupowaniu wraz z kolegami trenował rozprowadzenie, by jak najlepiej zgrać sprinterski pociąg. Nic nie zastąpi jednak praktyki.
– Najgorszy wyścig jest lepszy niż najlepszy trening. Ściganie się to są zupełnie inne prędkości, czasem różniące się o 20 km/h, ale to zgranie i wyczucie swojego kolegi, jak zachowuje się na rowerze, jest potrzebne i zdecydowanie pomaga
– mówił.
Teraz klasyki
Aktualnie Filip Maciejuk przebywa w Belgii, gdzie bierze udział w wyścigach wchodzących w skład kampanii północnych klasyków. Do tej pory wystartował w Classic Brugge-De Panne, Gandawa-Wevelgem oraz E3 Saxo Classic. W swoim programie ma także Dwars door Vlaanderen, Scheldeprijs oraz Paryż-Roubaix.
– Kalendarz na wiosnę wygląda wyśmienicie, ale jest to też trudny orzech do zgryzienia, bo nie są to lekkie wyścigi. Peleton jeździ coraz szybciej i organizm jest poddawany dużym obciążeniom. Teraz na wyścig nie da się pojechać będąc gotowym na 90%
– mówił Filip Maciejuk.
– Z roku na rok, można powiedzieć, że nawet z miesiąca na miesiąc, wyścigi są coraz szybsze. Co do mnie – cały czas notuję spory progres, widzę to po swoich liczbach i widzi to też ekipa razem z trenerem, że mam ten duży silnik
– dodał.
W większości wyścigów Polak pełni rolę pomocnika, ale ma nadzieję, że w najbliższym czasie pojawi się dla niego szansa na jazdę na własne konto. Myśli też o triumfie w mistrzostwach Polski, które w tym roku po raz trzeci z rzędu odbędą się na Mazowszu – warto przypomnieć, że kolarz BORA – hansgrohe ma w swoim dorobku zarówno medale w czasówce, jak i w wyścigu ze startu wspólnego. W ubiegłym roku uległ jedynie Alanowi Banaszkowi.
– Myślę, że pojawi się taka szansa na jazdę na własne konto. W klasykach nie mamy jednoznacznego lidera, więc może w którymś wyścigu uda się pojechać na własne konto, zobaczymy. Są też mistrzostwa Polski, które na pewno chciałbym w końcu wygrać, bo chodzi mi to po głowie od kilku lat. Chciałbym wygrać czasówkę i start wspólny. Popracowałem w tym roku na rowerze czasowym, więc celuję w koszulkę
– powiedział Filip Maciejuk, jednak zaznacza, że jest oddany swoim liderom i zrobi wszystko, czego będzie wymagała od niego ekipa.
– Widać, że Bora doceniła moje umiejętności, bo w peletonie jest coraz mniej takich kolarzy. Wszyscy młodsi od razu chcą wygrywać, a ja nie mam problemu, żeby poświęcić się w 110% na lidera. Jeśli drużyna oczekuje ode mnie, żebym jechał z nim do końca, to będę przy nim, choćby nie wiem co.
Z Filipem Maciejukiem rozmawiał Kacper Krawczyk
👍💪🚴
„Najgorszy wyścig jest lepszy niż najgorszy trening” Może jednak „najlepszy trening” !
Bizon
Dzięki.