fot. A.S.O/Pauline Ballet

Wielka Pętla to w tym roku rollercoaster emocji. Jeszcze w środę wydawało się, że Tadej Pogačar zdecydowanie odstaje od Jonasa Vingegaarda, za to rękawicę Duńczykowi rzucił Jai Hindley – nowy lider wyścigu. Dzień później sytuacja znów się zmieniła – Australijczyk pożegnał się z żółtym trykotem, w który wskoczył Jonas Vingegaard. To nie on był jednak największym wygranym etapu z metą w Cauterets-Cambasque, a Tadej Pogačar, który odrodził się niczym feniks z popiołu i w swoim stylu wleciał na szczyt finałowego podjazdu, wracając do gry o kolejne zwycięstwo w klasyfikacji generalnej Touru. Jutro kolejny, niezwykle ważny sprawdzian formy kolarzy – słynny Puy de Dôme, powracający na trasę Wielkiej Pętli po 35 latach.

Dwóch największych faworytów Tour de France od samego początku grało w swoje własne gierki. Tadej Pogacar z uśmiechem na ustach zdejmował z siebie presję, mówiąc, że wcale nie jest faworytem, a po baskijskich etapach z młodzieńczą pewnością siebie żartował z Wouta van Aerta, ocierającego się o zwycięstwa. Najpierw naśladował jego rzut bidonem po przekroczeniu linii mety w Bayonne, by następnie w krótkiej wymianie słów z Jasperem Philipsenem przyznać, że jego rodak po prostu „nie miał nóg” w końcówce sprinterskiego odcinka. Pogacarowi ewidentnie zależało na podgrzaniu atmosfery w obozie Jumbo-Visma.

Jego lider, Jonas Vingegaard, stronił od docinek w kierunku swojego największego rywala – swoją grę toczył jedynie na szosie, gdzie tłumił zapędy Słoweńca, nie dając mu zmian, gdy ten liczył na nadrobienie czasu nad resztą faworytów.

Po pierwszych dniach wydawało się, że Tadej Pogacar w pełni doszedł do siebie – ścigał się w bardzo aktywnym stylu, do którego przyzwyczaił nas w ostatnich latach. Jonas Vingegaard wyglądał natomiast na kolarza, czającego się niczym drapieżnik, który w wysokich górach zamierza zranić Słoweńca. Starcie nadeszło jednak dużo wcześniej – na środowym etapie z metą w Laruns, gdzie żółtą koszulkę przejął Jai Hindley, zwycięzca piątego odcinka. Za jego plecami działy się jeszcze ciekawsze rzeczy – drużyna Jumbo-Visma zdystansowała Tadeja Pogačara, który na metę wtoczył się ponad minutę za Jonasem Vingegaardem.

Wydawało się, że w przedwyścigowe zapowiedzi wkradł się chochlik drukarski – rzeczywiście zobaczymy szumnie zapowiadany pojedynek „wielkiej dwójki”, teatr dwóch aktorów, jednak miejsce Słoweńca zajmie w nim Jai Hindley, który – dość paradoksalnie, jako kolarz mający w swoim dorobku zwycięstwo w ubiegłorocznej edycji Giro d’Italia – znów przystępował do rywalizacji jako czarny koń.

Dzień później wszystko wróciło jednak do „normy”, choć wcale się na to nie zapowiadało. Mając w perspektywie czwartkowy etap z wymagającym podjazdem pod Cauterets-Cambasque na metę, można było drżeć o formę Tadeja Pogačara. Zadawano pytania, czy Jonas Vingegaard zaatakuje i odczepi go już na Col du Tourmalet. Zespół Jumbo-Visma rzeczywiście próbował zdystansować tam Słoweńca – kolarze w czarno-żółtych koszulkach przeprowadzili rzeź w peletonie, przez co Pogačar ponownie był zdany tylko na siebie.

Końcówka etapu wyglądała jednak zdecydowanie inaczej niż to, co oglądaliśmy dzień wcześniej. Mimo że zawodnicy Jumbo-Visma w słuchawkach słyszeli komunikat, że „Pogačar jest na kolanach”, Słoweniec definitywnie nie był w tarapatach, co udowodnił po kilkudziesięciu minutach. Co prawda jechał trochę bardziej zachowawczo niż zwykle, z początku tylko odpowiadając na ataki Jonasa Vingegaarda, to on ostatecznie zgubił Duńczyka za sprawą atomowego przyspieszenia, które pokazało, że problemy na Col de Marie Blanque były spowodowane tylko pojedynczą słabością.

Sylwetka Słoweńca powoli znikała z pola widzenia Duńczyka, każdy kolejny metr dzielący tę dwójkę oznaczał ułamek sekundy na korzyść dwukrotnego zwycięzcy Tour de France – na mecie zegar zatrzymał się na liczbie 24. O jedną sekundę więcej Pogačar traci do Vingegaarda w klasyfikacji generalnej.

Ostatnie dwa etapy dla obu kolarzy – którzy zdecydowanie odjechali całej reszcie i wydaje się, że ponownie między sobą stoczą batalię o maillot jaune – przebiegły pod znakiem oszczędzania sił na koniec pierwszego tygodnia i sportową burzę, która nastąpi na stokach Puy de Dôme.

Mordercza wspinaczka, pamiętająca zwycięstwa Coppiego, Gimondiego, Ocañi, Thevenet czy Zoetemelka, będzie kolejnym sprawdzianem dla kolarzy z czołówki klasyfikacji generalnej. Sprawdzianem z praw fizyki, do którego przygotowali się jedynie dwaj uczniowie – Tadej Pogačar i Jonas Vingegaard, którzy w ostatnim czasie zwykli owe prawa łamać.

Jutro ponownie będzie można spodziewać się po nich szalonych liczb, ale przede wszystkim czegoś, co będzie widoczne gołym okiem – próby zaskoczenia i wykorzystania ewentualnej słabości przeciwnika. Biorąc pod uwagę ostatnie wymagające etapy, przewagę liczebną w końcówce ponownie powinna mieć ekipa Jumbo-Visma – zarówno Wilco Kelderman, jak i Sepp Kuss, o Woucie van Aercie nie wspominając, we Francji prezentują znakomitą formę. Po drugiej stronie są natomiast między innymi Rafał Majka i Adam Yates, jednak na ostatnim górskim etapie żaden z nich nie zdołał wytrzymać tempa czarno-żółtych rywali.

W niedzielę czeka nas jednak nowe rozdanie – być może jutro wypoczęci zawodnicy UAE Team Emirates przejmą inicjatywę i postarają się zaatakować żółtą koszulkę? Należy jednak pamiętać, że można mieć świetnych pomocników, ale bez rewelacyjnych nóg lidera nie uda się nic zdziałać. Zgadywanie jutrzejszej dyspozycji Jonasa Vingegaarda i Tadeja Pogačara to jak wróżenie z fusów, ale patrząc na to, co obaj zawodnicy prezentowali we wciąż trwającym pierwszym tygodniu Touru, należy liczyć na erupcję emocji, niesamowite widowisko i tylko trzymać kciuki, by żaden z nich nie zdeklasował jutro swojego rywala. Niech te emocje trwają aż do Paryża!

Poprzedni artykułArrivé #6 | Dzień, w którym umarły marzenia [podcast]
Następny artykułTour de Pologne 2023: Olav Kooij wraca po kolejne triumfy na polskich szosach
Szukam ciekawych historii w wyścigach, które większość uważa za nieciekawe.
Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
pio
pio

Vinni trzymaj się !!!

Papsi
Papsi

dajesz Tadek, bij Lego 🙂