fot. Itzulia Basque Country

Jonas Vingegaard i Mikel Landa – tak wygląda czołowa dwójka poprzednich dwóch etapów Itzulia Basque Country. 

Dla obu zawodników wyścig prowadzący po Kraju Basków jest wyjątkowy. Dla Landy – z oczywistych względów. W końcu sam jest Baskiem, więc od dziecka doskonale zna trasy, które odwiedza impreza. Z kolei Vingegaard, którego ojczyzna z Hiszpanią nie ma nic wspólnego, to właśnie tam po raz pierwszy był w stanie rzucić rękawicę najlepszym kolarzom kolarzom na świecie – Tadejowi Pogačarowi i Primožowi Rogličowi. Tego pierwszego zdołał nawet pokonać – tak samo, jak zrobił rok później na trasie Tour de France.

Wtedy wyścigu nie udało mu się wygrać – lepszy okazał się starszy ze Słoweńców – jego zespołowy kolega z Jumbo-Visma, ale Vingegaard był rewelacją wyścigu. Teraz, gdy ani Rogliča, ani mocniejszego z każdym rokiem Pogačara nie ma już na trasie, to właśnie Duńczyk był kandydatem numer jeden do zwycięstwa i na razie wzorcowo wywiązuje się z tej roli. W środę był najmocniejszy na ostatnim, bardzo krótkim, ale stromym podjeździe – dojechał do mety o dwie sekundy przed Mikelem Landą i Enrikiem Masem.

Z kolei w czwartek nie zamierzał czekać do końcówki, gdzie, patrząc na profil trasy, raczej nie miałby szans powalczyć o zwycięstwo. Zamiast tego pojechał trochę w stylu swojego wielkiego rywala z Tour de France. Najpierw powalczył o bonusowe sekundy, a kilka kilometrów później, na długo przed szczytem La Asturiany, zaatakował.

Miałem dzisiaj bardzo dobry dzień. Czułem się dobrze na ostatnim podjeździe, więc pomyślałem: „Dlaczego nie spróbować odjazdu?”. Zdecydowałem się na to, zaatakowałem i na moim kole został tylko Mikel. Dobrze nam się współpracowało i utrzymaliśmy się razem aż do mety. Dobrze, że wygrałem drugi raz z rzędu. Prawdę mówiąc, nie liczyłem na to przed startem

– mówił.

Choć zwycięstwo bardzo cieszy Duńczyka, to po zakończeniu etapu nie był on w pełni zadowolony z rozwoju wypadków. W końcu duży wysiłek włożony w ostatni podjazd przełożył się ostatecznie na zaledwie dwusekundową przewagę nad grupą, która na zjeździe z La Asturiany i kolejnych, pofałdowanych kilometrach mocno przyspieszyła. –

W pewnym momencie ja i Mikel mieliśmy 30-sekundową przewagę. Wielka szkoda, że nie udało nam się jej utrzymać – przyznawał przyznawał sam lider wyścigu, dla którego kolejne etapy będą nieco trudniejsze z powodu absencji ważnego pomocnika. Rohan Dennis ucierpiał bowiem w kraksie i choć na szczęście niczego sobie nie złamał, to jego obrażenia są na tyle poważne, że zmusiły go do wycofania z wyścigu. Teraz Vingegaard będzie musiał radzić sobie bez niego z utrzymaniem przewagi nad Mikelem Landą – kolarzem, który dwukrotnie był najbliżej pozbawienia go zwycięstwa

–  Wiedzieliśmy, że na ostatnich kilometrach możemy mieć prawdziwe starcie tytanów i faktycznie tak się stało. Kiedy Vingegaard zaatakował, starałem się go złapać niezależnie od wszystkiego. Przed rozpoczęciem finiszu, starałem się zachować zimną krew, by go pokonać. 

– mówił Bask, któremu ta sztuka się nie udała – na finiszu Duńczyk okazał się od niego szybszy i zwyczajnie sprytniejszy. Bonifikata za zwycięstwo spowodowała, że Landa traci teraz do lidera 12 sekund. To dużo, ale biorąc pod uwagę fakt, że do rozegrania pozostał jeszcze choćby ostatni etap z dwoma wspinaczkami pod Arrate, z pewnością będzie gdzie odrabiać straty.

 

 

Poprzedni artykułPodcast | Wyścig tysiąca faworytów i dwóch Vanów | zapowiedź Paryż-Roubaix
Następny artykułWout Van Aert wciąż odczuwa skutki niedzielnej kraksy
Trenował kolarstwo w Krakusie Swoszowice i biegi średnie w Wawelu Kraków, ale ulubionego sportowego wspomnienia dorobił się startując na 60 metrów w Brzeszczach. W 2017 roku na oczach biegnącej chwilę wcześniej Ewy Swobody wystartował sekundę po wystrzale startera, gdy rywale byli daleko z przodu. W pisaniu refleks również nie jest jego mocną stroną, ale stara się nadrabiać jakością.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments