Po niezłych pierwszych tygodniach sezonu, teraz Quinn Simmons przeżywa drobny kryzys.
Jeszcze kilkanaście dni temu Amerykanin brylował na włoskich trasach. W Strade Bianche zajął 7. miejsce, a podczas Tirreno-Adriatico zdobył w pełni zasłużoną koszulkę najlepszego górala. Tymczasem ostatni weekend w Belgii nie był dla niego już taki udany. Nie ukończył ani E3, ani Gandawa-Wevelgem.
Po Tirreno-Adriatico zachorowałem, przez co nie byłem w stanie całkowicie przygotować się do flandryjskich klasyków. Tutaj, żeby znaleźć się w czołowej grupie, musisz być gotowy na 110 procent
– mówił Cyclingnews.
Literki „DNF” widniejące przy jego nazwisku, nie oznaczają, że był całkowicie bezużyteczny dla ekipy. Jej liderzy – Mads Pedersen i Jasper Stuyven mogli liczyć na jego pomoc w pierwszej fazie wyścigu.
Fajnie że jestem w stanie pomagać kolegom w taki sposób, ale to nie wystarcza. Ja miałem być z nimi do końca – pomagać im na ostatnich metrach, a nie na pierwszych 100 kilometrach. To trochę frustrujące, ale cóż, musiałem zrobić dla nich chociaż tyle. Gdybym po prostu przejechał bezczynnie cały dzień w peletonie, czułbym się z tym jeszcze gorzej
– dodawał.
Już za dwa dni czeka go kolejny występ. Znalazł się bowiem w składzie swojej ekipy na Dwars door Vlaanderen. Po tym wyścigu ma być podjęta decyzja, co do jego dalszych startów. Jeśli jego dyspozycja będzie wyraźnie lepsza, niż podczas ostatniego weekendu – wystąpi m.in. w Ronde van Vlaanderen, Amstel Gold Race oraz Paryż-Roubaix – zgodnie z pierwotnymi ustaleniami. W przeciwnym wypadku prawdopodobnie pojedzie do Girony, by tam przygotowywać się do kolejnych startów, wśród których ma znaleźć się m.in. Tour de France.