fot. archiwum prywatne Dana Lloyda

Dan Lloyd jest byłym angielskim kolarzem, a obecnie znanym prezenterem, komentatorem i ekspertem. Z pewnością doskonale znają go widzowie kanału YouTube GCN, a także anglojęzycznej wersji Eurosportu. Gdy się ścigał był pomocnikiem, a teraz dzieli się swoją wiedzą i doświadczeniem oraz dobrym poczuciem humoru. Ponadto odpowiada za rozwój platformy GCN+ i jej kooperacji z Eurosportem. Ekskluzywnego wywiadu udzielił nam pod koniec października za pośrednictwem platformy Google Meets. Zapraszamy do lektury! 

Kariera sportowa

Nie możesz tego pamiętać, ale osobiście spotkaliśmy się dwa razy i zamieniliśmy dosłownie kilka słów. Pierwszy raz na Majorce, na media day Team Sky, natomiast po raz drugi minęliśmy się w Brukseli, gdzie odbywała się prezentacja wyścigu Tour de France 2018.

Naprawdę? Grand Départ w Brukseli wydaje się bardzo odległym wydarzeniem, czyż nie? To wszystko przez pandemię. Teraz wracamy w jakimś sensie do normalności, ale wciąż jest inaczej niż przedtem. Ja wróciłem do Brukseli przy okazji tegorocznych Mistrzostw Świata w Leuven i był to mój pierwszy wyjazd za granicę od prawie dwóch lat.

Dan, jesteś byłym zawodowym kolarzem. Ścigałeś się w mniejszych i większych drużynach, przejechałeś Giro d’Italia oraz Tour de France. Jak dzisiaj spoglądasz na swoją karierę?

Przez wiele lat próbowałem dostać się do którejś z wielkich drużyn. Spędziłem wiele sezonów w amatorskiej ekipie we Francji, następnie ścigałem się w drużynach trzeciej dywizji i w 2007 roku w zespole drugiej dywizji. Gdy dostałem kontrakt w Cervelo miałem 28 lat. Zanim trafiłem na najwyższy poziom, to w każdym sezonie miałem jeden lub dwa wyścigi, które potwierdzały, że jeśli jestem w najwyższej formie, to mogę walczyć z najlepszymi w najbardziej prestiżowych wyścigach na świecie. Jeśli nie dostałbym wtedy tej oferty, to najprawdopodobniej zakończyłbym karierę. W rezultacie przez trzy lata mogłem cieszyć się kolarstwem na najwyższym poziomie, startami w najlepszych wyścigach na świecie i czerpałem garściami z każdej minuty tego czasu. W kolarskiej lidze mistrzów szybko zdałem sobie sprawę, że nie będę w stanie osiągnąć bardzo wysokiego poziomu i ta przygoda rzeczywiście dość szybko się skończyła. Jestem wielkim fanem kolarstwa, dlatego mam szczęście, że znalazłem taką pracę, jaką wykonuję teraz.

Brytyjskie kolarstwo szosowe ma oczywiście swoją historię – dość wspomnieć Toma Simpsona czy Roberta Millara. Jednak wydaje mi się, że prawdziwy boom na kolarstwo na Wyspach rozpoczął się po zwycięstwie sir Bradleya Wigginsa w Tour de France 2012. Trudno było odnaleźć się Anglikowi w międzynarodowym peletonie wcześniej?

Nie sądzę, że było to jakoś bardzo trudne. Jeśli chodzi na przykład o przebywanie poza domem, to był już Internet, którego nie było na przykład w erze Toma Simpsona, Seana Kelly’ego czy Roberta Millara. Wówczas, aby zadzwonić do rodziny, trzeba było znaleźć budkę telefoniczną (śmiech). Ponadto myślę, że teraz drużyny bardziej dbają o juniorów czy kolarzy do lat 23. W czasach, gdy ja się ścigałem było także kilku innych zawodowców z Wielkiej Brytanii – między innymi Roger Hammond, Jeremy Hunt, David Millar, Steve Cummings, Brad Wiggins. W Tour de Frannce, w którym startowałem było siedmiu Brytyjczyków. Myślę więc, że to nie było tak, że drużyny obawiały się albo były niechętne zatrudniać kolarzy z Wysp, tylko po prostu ja potrzebowałem więcej czasu, aby zwrócić swoją uwagę na tyle skutecznie, by ktoś chciał mnie mieć w swoim składzie.

Co było najlepszym momentem w twojej karierze?

Zawsze mówię, że Tour of Flanders, ponieważ jest to mój ulubiony wyścig, w którym zawsze chciałem wystartować. Gdy w 2009 roku wreszcie się to stało, musiałem uszczypnąć się, by upewnić się, że to nie jest sen. Wtedy wyścig startował w Brugii i atmosfera była po prostu niesamowita. Był tam taki wielki parking dla autobusów i stamtąd wąskie uliczki prowadziły do miejsca, gdzie odbywała się prezentacja i podpisywanie listy startowej. Pamiętam, że podpisałem listę startową tuż przed Tomem Boonenem, czyli przed tym, jak na scenę wszedł Quick-Step. Atmosfera na tym placu była w tym momencie niewiarygodna. Jeśli chodzi zaś o sam wyścig, to do dziewięćdziesiątego kilometra nie było ucieczki, więc można było swobodnie wejść w rytm, poczuć jego atmosferę, zanim jeszcze rozpoczęło się ściganie na poważnie. Znajdowałem się na bardzo dobrej pozycji przed Kwaremontem i Paterbergiem. Pamiętam, że na Paterbergu jechałem za Filippo Pozzatto, a potem uformowała się czołówka około dwudziestu kolarzy. Moi koledzy z drużyny powiedzieli, że jeśli chcę zaatakować, to mam jechać. I pojechałem. Dołączyli do mnie między innymi Sylvain Chavanel oraz Manuel Quinziato, a ja nie mogłem w to uwierzyć, że jestem w ucieczce na Tour of Flanders, że jadę na cele tego legendarnego wyścigu. To była moja krótka chwila radości, ponieważ chwilę później nieco osłabłem i dogoniła nas grupa z Tomem Boonenem. W tym momencie skończył się mój dzień, ale i tak będę go zawsze pamiętał.

Prawdopodobnie jesteś częściowo Belgiem (śmiech). Julian Alaphilippe powiedział ostatnio, że musi mieć w sobie coś z Belga, ponieważ uwielbia belgijskie klasyki, świetnie czuje ich atmosferę i potrafi się w nich ścigać. Wygląda więc na to, że ty także musiałeś mieć coś podobnego.

Tak… Belgia to wspaniałe miejsce. Mieszkałem tam przez kilka lat. To było wtedy, gdy w latach 2004-2005 jeździłem w ekipie trzeciej dywizji [Flanders – Afin.com, a później Flanders]. Atmosfera na wyścigach jest niepowtarzalna. Jest to prawdopodobnie jedno z niewielu miejsc na świecie, gdzie kibice stojący przy szosach nigdy nie jeździli na rowerze albo przynajmniej na rowerze szosowym. Myślę, że w większości krajów na świecie ci, którzy przychodzą na trasy kibicować kolarzom, sami są częścią amatorskich lub profesjonalnych klubów. W Belgii z kolarstwem jest tak, jak z piłką nożną – fani przychodzą po prostu z tego powodu, że uwielbiają oglądać swoją dyscyplinę sportu. I sami go nie uprawiają.

A jakie jest twoje doświadczenie z wielkimi tourami, z Tour de France, z Giro d’Italia? W każdej notce biograficznej o tobie znajduje się informacja, że jesteś byłym kolarzem, który ukończył Tour de France. Dla każdego zawodowca jest to przecież wielkie osiągnięcie.

Jeśli chodzi o wielkie toury, to zadebiutowałem w Giro w 2009 roku i byłem wtedy bardzo zdenerwowany. Nigdy nie wiesz przecież, jak twoje ciało zareaguje na taką intensywność. W dodatku byłem chory przed wyścigiem, ale na szczęście potem czułem się dobrze. Wówczas zdobyłem dość specyficzne doświadczenie z uwagi na to, że pracowałem na Carlosa Sastre, który lubił jeździć zrelaksowany na tyłach peletonu. Moim zadaniem było towarzyszyć Carlosowi na płaskich i pagórkowatych etapach na wypadek, gdyby coś mu się przytrafiło i było to dla mnie dość dziwne jechać z nim ciągle z tyłu. Pamiętam pierwszy etap górski w tamtej edycji. Wiesz, Carlos Sastre wygrał rok wcześniej Tour de France, więc oczekiwania wobec niego były ogromne. Gdy dojeżdżaliśmy do pierwszego podjazdu w wyścigu, Liquigas zaczął bardzo mocno pracować, a my wciąż jechaliśmy z tyłu. Mówiłem Carlosowi, żebyśmy podjechali do przodu. Oni jechali coraz szybciej, więc zacząłem trochę się denerwować, bo nie wiedziałem, czy będę w stanie go potem przeciągnąć. No i tak dojechaliśmy do tego podjazdu, przed nami zbierało się już grupetto, a on zaczął tańczyć na pedałach, wszystkich wyprzedził, a ja nie widziałem go już do mety. Ostatecznie skończył ten etap w pierwszej piątce, jeśli się nie mylę, a w „generalce” zajął czwarte miejsce. Jednak potem kilku kolarzy zostało skreślonych za doping, więc awansował [Carlos Sastre po wszystkich aktualizacjach związanych z dopingiem zajął oficjalnie drugie miejsce w tamtej edycji Giro d’Italia]. Carlos Sastre był bardzo wyluzowanym człowiekiem – zarówno na rowerze, jak i poza nim. Jednak pracowało się z nim inaczej niż z innymi. Etapy były wtedy bardzo długie, bo liczyły 240-260 kilometrów. Było ciężko. Pamiętam etap, który Carlos wygrał [był to 19. etap z metą na Vesuvio]. Jego czas przejazdu etapu to 6 godzin i 40 minut, a ja myślę, że dojechałem do mety pół godziny później. To były długie i ciężkie dni, a w dodatku gorące. Ukończyłem dwie edycje Giro d’Italia i z mojego punktu widzenia mogę powiedzieć, że było trudniej dojechać do mety tego włoskiego wyścigu niż podczas Tour de France. Jednak oczywiście Wielka Pętla jest największym wyścigiem na świecie, zatem startować w nim było czymś wspaniałym. Pech tylko chciał, że zbyt wiele się wtedy ścigałem. Startowałem w jakichś wczesnych wyścigach etapowych, wiosennych klasykach, Paryż-Nicea, brukowanych klasykach, Giro, Criterium du Dauphine i potem Tour de France. Zostałem powołany, ponieważ Heinrich Haussler miał kontuzję. W pierwszym tygodniu czułem się w porządku, ale już w ostatniem byłem na kolanach. Zdawałem sobie jednak sprawę, że stoję przed niepowtarzalną okazją, dlatego tak bardzo chciałem to zrobić.

GCN, praca w telewizji

Porozmawiajmy teraz o twojej pracy w Global Cycling Network (GCN) oraz w telewizji. Jesteś prezenterem, ekspertem oraz komentatorem. Widziałeś siebie w tej roli, gdy byłeś zawodowym kolarzem?

Nie, nie widziałem, ale też, gdy byłem zawodowym kolarzem nie myślałem o tym, co będę robił na kolarskiej emeryturze. Było tak dlatego, że z każdym rokiem moja kariera stawała się coraz lepsza, ale nie mogłem spodziewać się tego, że zakończy się tak szybko. Nagle rozpadła się drużyna HTC-Highroad i trzydziestu kolarzy zostało bez pracy. W związku z tym mój kontrakt z drużyną Cervelo nie został odnowiony, a ja nie mogłem znaleźć innej drużyny. W tym momencie zacząłem zastanawiać się, co robić dalej, ponieważ wiedziałem, że nie mam już kontraktu w World Tourze. Zacząłem rozglądać się dookoła i mój ówczesny agent skontaktował mnie z firmą RCS Sport, która potrzebowała anglojęzycznego współkomentatora na sezon 2012. Miałem w tym roku także kilka wyścigów do skomentowania z Eurosportem, a także występowałem w roli eksperta, na przykład podczas Tour de France. Ponadto ścigałem się jeszcze w małej angielskiej drużynie trzeciej dywizji i łączyłem te dwa zajęcia. I to było całkiem dobre, ponieważ wciąż trenowałem i ścigałem się, a jednocześnie próbowałem już nowej rzeczy. Bardzo mi się spodobało komentowanie i tak się złożyło, że pod koniec roku, w którym zakończyłem profesjonalną karierę, GCN potrzebował prezentera. Tak to wszystko się zaczęło.

Jest jedna rzecz, która bardzo mi się podoba w twojej aktywności – nazwijmy ją ogólnie – telewizyjnej. To twoje pół żartem, pół serio podejście do kolarstwa. Z jednej strony masz wiedzę i doświadczenie, które wykorzystujesz, a z drugiej potrafisz żartować z siebie, z swoich występów i generalnie całej kolarskiej kariery.

Być może na początku wynikało to z braku pewności siebie. Gdy zaczynałem swoją przygodę z komentowaniem czy byciem ekspertem, to dużo myślałem o tym, co powiedzą moi koledzy z peletonu, co będą myśleli o tym, co mówię. Być może brakowało mi tej pewności siebie, ponieważ nie byłem najlepszym kolarzem w peletonie. Myślałem sobie, że niektórym nie spodoba się to, że teraz ten gość mówi innym, jak mają jeździć, czy wydaje o nich opinie. Na kanale GCN ten mój styl rzeczywiście dobrze się sprawdza, ponieważ dobrze się tam bawimy i ludziom się to podoba, doceniają to. Prezenterzy GCN doszli do pewnego poziomu w kolarstwie, ale nigdy nie byli najlepsi. Chodziło nam o to, aby zainteresować ludzi tym, co robimy i udało się to całkiem nieźle. Przez ostatnie dziewięć lat zbudowaliśmy całkiem niezłą społeczność. Teraz wygląda to inaczej, ponieważ nabrałem pewności siebie i nie obawiam się wydawać swoich opinii czy powiedzieć, jak ktoś powinien był pojechać. Zresztą wystarczy spojrzeć na niektórych dyrektorów sportowych, którzy nigdy się nie ścigali, a bardzo dobrze wykonują swoją pracę. To samo jest z najlepszymi trenerami, spod których rąk wychodzą znakomici sportowcy. Teraz więc już śmielej potrafię wytknąć komuś błąd czy powiedzieć, że ktoś mógł zrobić coś inaczej.

Oglądam kanał GCN od kilku lat i muszę przyznać, że zrobiłeś spory postęp, jeśli chodzi o twój warsztat prezentera, komentatora czy gospodarza programu „The Breakaway”. Pracujesz nad swoim głosem, mową ciała itp.?

Nie. Myślę, że żaden z naszych prezenterów nie przechodził jakichś szkoleń czy przygotowań. Mieliśmy szczęście z Simonem Richardsonem czy Mattem Stephensem, bo gdy zaczynaliśmy naszą przygodę z GCN ten kanał nie miał zbyt wielkiej publiczności. Nie było wobec nas wielkich oczekiwań, które urosłyby w odniesieniu do kogoś, kto był poprzednio. To było trochę tak, jakbyśmy byli kolarzami, którzy trenują sami siebie. Pracowaliśmy i stopniowo stawaliśmy się lepsi. Ja uczyłem się przede wszystkim patrząc na innych. Jedną z pierwszych rzeczy, jakie zauważyłem było to, że mówię bardzo szybko. Uczysz się różnych rzeczy z różnych części swojej pracy. Gdy jesteś prezenterem, musisz dobrze wypadać zarówno, jeśli chodzi o głos, jak i mowę ciała. Natomiast, gdy komentujesz ludzie słuchają tylko twojego głosu. Bardzo lubię prezentowanie „na żywo”, ponieważ w tej sytuacji możesz nauczyć się czegoś nowego. Gdy przygotowujemy materiały video na kanał GCN możemy wszystko poprawić, ale kiedy coś jest LIVE możesz zrobić coś tylko raz. Jeśli jesteś gościem w programie i siedzisz na kanapie odpowiadając na pytania, to myślę, że jest to jedna z najłatwiejszych prac w życiu. Natomiast, gdy prowadzisz program „na żywo” musisz słuchać w słuchawce, co mówi do ciebie producent, słuchać gości, zadawać pytania, zastanawiać się, co powiedzieć w nawiązaniu do słów, które padły przed chwilą itd. I masz taką wewnętrzną potrzebę, by wszystko poszło jak najlepiej. Na przykład wczoraj, gdy mieliśmy live’a z akademii Zwifta, popełniłem wiele błędów, które bardzo mnie denerwują. Byłem co prawda zmęczony, ale i tak zawsze mnie to irytuje.

Generalnie można stwierdzić, że przed kamerą czujesz się dobrze.

Tak, na pewno lepiej niż wtedy, kiedy zaczynałem. Gdy spotykasz się z czymś pierwszy raz, to w połowie skupiasz się na tym, co robisz, a drugą połowę zajmuje tobie myślenie o tym, jak zareagują na to widzowie, co myśli o tym operator kamery. Jednak z biegiem lat stajesz się coraz lepszy – popełniasz mniej błędów, lepiej pamiętasz, co masz powiedzieć itd. Ale rzeczywiście teraz doszedłem do momentu, w którym czuję się o wiele bardziej komfortowo mówiąc do kamery – może nawet bardziej niż do grupy ludzi. Wciąż bowiem mam tremę, gdy jestem w pokoju pełnym ludzi i muszę coś do nich powiedzieć. Myślę, że to z powodu tego, że w momencie, kiedy występujesz przed kamerą nie widzisz tych wszystkich spontanicznych reakcji, które pojawiają się podczas kontaktu twarzą w twarz.

Jaka jest twoja rola w całym tym projekcie GCN/Eurosport?

Moja funkcja nazywa się dyrektor ds. wyścigowych [ang. director of racing]. Skupiam się więc przede wszystkim na rzeczach związanych z wyścigami. Wciąż razem z Simonem [Richardsonem] nagrywam co tydzień GCN Show, a także czasami inne filmy. Jednak głównie jestem odpowiedzialny za to, co mamy do zaoferowania w kontekście wyścigów. Decyduję o tym, który z anglojęzycznych komentatorów będzie komentował dany wyścig, planuję to wszystko w dość dużej perspektywie czasu. Współpracuję również z producentami programu „The Breakaway”, gdzie decydujemy jak on ma wyglądać. Bardzo lubię tę swoją pracę, ponieważ po prostu uwielbiam oglądać wyścigi i dlatego chcę, abyśmy tworzyli możliwie jak najlepsze produkty. Poniekąd odpowiadam również za prawa do transmisji, chociaż nie bezpośrednio, ponieważ w Eurosporcie jest za to odpowiedzialna grupa osób, która prowadzi negocjacje. Moją rolą jest wypowiedzieć swoje zdanie na temat tego, który wyścig jest wart pokazania. Generalnie więc zajmuję się tym wszystkim, co jest związane z wyścigami. Czasami też komentuję, ale niezbyt często. Wiesz, jak to jest… Wraz z progresem, jaki robisz, zaczyna spoczywać na tobie coraz większa odpowiedzialność wykraczająca prowadzenie programów i komentowanie. Czasami wolę więc zostawić to ludziom, których głównym zajęciem jest komentowanie. Inna sprawa, że zajmuje to dużo czasu, ponieważ musisz się przygotować, sprawdzić trasę, poszczególnych kolarzy, dowiedzieć się, gdzie ktoś się ścigał wcześniej, kto jest faworytem itd. Łatwiej jest być tak zwanym drugim komentatorem, bo wtedy możesz mówić tylko o tym, co widzisz i dzielić się po prostu swoją wiedzą. Wciąż bardzo to lubię, ale po prostu nie zawsze mam na to czas.

Myślę, że GCN jako marka bardzo się rozrosła. Oferujecie kanały YouTube w kilku wersjach językowych, jest więcej materiałów video i mają one lepszą jakość, powstała aplikacja na urządzenia mobilne, platforma GCN+, gdzie można oglądać filmy dokumentalne. Jak postrzegasz ten rozwój?

Nie ma wątpliwości, że w ciągu ostatnich lat bardzo się rozwinęliśmy i robimy to z każdym rokiem. W naszej firmie pracuje również coraz więcej osób. Gdy ja zaczynałem było nas dwunastu, a w filmach występowały trzy-cztery osoby. Teraz jest to około trzystu osób pracujących przy różnych rzeczach. Tak ja powiedziałaś – mamy w swojej ofercie filmy dokumentalne, ale trzeba też pamiętać o tym, że video, które tworzymy na kanał są lepszej jakości niż innego typu materiały, które można znaleźć w serwisie YouTube. Współpraca z Eurosportem również dała nam wiele. Dość powiedzieć, że podczas niektórych wydarzeń jest dostępnych dwadzieścia osiem języków, a na samej platformie GCN można słuchać siedmiu języków. Jak tylko pozwoli nam technologia, to dojdzie kilka kolejnych. Na każdym wyścigu jest dwóch komentatorów przypisanych do każdego języka, transmisje są dostępne w coraz większej liczbie państw, są programy po wyścigach itd. To jest wielka operacja, choć czasami pojawiają się oczywiście problemy technicznie.

To prawda, zdarzają się. Czasami aplikacja nie funkcjonuje tak jak powinna albo są problemy z dźwiękiem podczas transmisji. Tweetujesz o tym czasami, przepraszając widzów i subskrybentów GCN. Jednak myślę, że to normalne – po prostu zdarza się.

Tak, to normalne, ale z drugiej strony rozumiem frustrację ludzi, odbiorców, którzy przecież koniec końców płacą za ten produkt. Do momentu, kiedy GCN było całkowicie bezpłatne to było w porządku, ale w momencie, gdy ludzie przeznaczają na to swoje pieniądze, to mają absolutne prawo narzekać. Ja również jestem w tym momencie bardzo zły i mam świadomość, że mamy jeszcze wiele do poprawy. Już zresztą wprowadziliśmy pewne rozwiązania, które mają wpłynąć na poprawę jakości dźwięku.

Czy Dan Lloyd wciąż dużo jeździ na rowerze?

W jakiej jesteś teraz formie? Z filmów oraz twoich kanałów w mediach społecznościowych wiem, że miewałeś dłuższe przerwy w jeżdżeniu na rowerze, a koniec końców dobra forma przydaje się prezenterom GCN. Ostatnio realizowałeś z kolei program treningowy na platformie Zwift. Są efekty?

Nie jestem w zbyt dobrej formie. Zrealizowałem dziesięć sesji treningowych z platformą Zwift, aby podnieść swoją dyspozycję. Ze mną jest tak, że jazda na rowerze po zakończeniu kariery już tak bardzo mnie nie kręci. Jest wielu kolarzy, którzy na emeryturze wciąż jeżdżą bardzo dużo, a inni z kolei całkowicie odstawiają rower. Takim przykładem skrajności są bracia Schleck. Andy kompletnie zrezygnował z jazdy na rowerze i zajął się innymi rzeczami, natomiast Frank wciąż pokonuje rocznie około 10-15 tys. kilometrów na rowerze. Jeśli chodzi o mnie, to kolarstwo było dla mnie sportem, czyli trenowaniem, wykonywaniem interwałów po to, aby podnieść formę i dobrze prezentować się na wyścigach. Jazda na rowerze nie jest dla mnie źródłem przyjemności, pretekstem do podziwiania widoków czy spotykania się ze znajomymi. W momencie zakończenia kariery nie miałem już celu w postaci pracowania nad formą, a co za tym idzie nie miałem powodu, aby wychodzić na rower. Teraz preferuję spacer z psem, a także trochę biegam. Jednak bieganie również jest związane z tym, że przygotowuję się do startu w półmaratonie. To nie jest tak, że wychodzę pobiegać dla przyjemności. Mam plan treningowy i go realizuję. Zamierzam również kontynuować jazdę na Zwifcie, ale tylko po to, by być w miarę dobrej formie. Nie chodzi o to, aby wrócić do czasów, kiedy byłem zawodowcem. Z kolei mój kolega z GCN Simon Richardson, po prostu uwielbia jeździć na rowerze, bo wprawia go to w dobry nastrój itd. Wszystko zależy od podejścia danej osoby.

Czyli nie jesteś typem osoby, która wyjeżdża na rower po to, aby podziwiać piękne widoki i relaksować się w ten sposób?

Nie, chociaż to też nie jest tak, że będąc na przykład w Dolomitach nie podziwiam pięknych widoków i ich nie doceniam. Tak nie jest. Po prostu w tym momencie mojego życia zajmuje mnie coś innego. Poza tym – tak, jak powiedziałem wcześniej – mam dość zajmującą pracę, więc nie sądzę, żebym musiał spędzać wolne wieczory czy weekendy w taki sposób, jak robiłem to, gdy byłem profesjonalnym kolarzem. Mój najmłodszy syn jest w tej chwili zainteresowany kolarstwem i jeździ na rowerze, więc być może on spowoduje, że będę wyjeżdżał z nim na treningi. Zobaczymy, czy za kilka lat będzie to kontynuował.

Ale i tak czapki z głów przed tobą, że obecnie niemal całą swoją rowerową aktywność wykonujesz na trenażerze, co jest przecież dużo bardziej wymagające mentalnie niż jazda na świeżym powietrzu.

W stu procentach się z tobą zgadzam. Ale jeśli mam napisany plan treningowy, to mój mózg jest tak skonstruowany, że mogę to śmiało robić, bo wiem, co mam zrobić każdego dnia, do jakich celów dążę itd. Potrafię się wtedy zmotywować do wykonania jakiejś sesji nawet w sobotę rano.

Najlepszy moment sezonu 2021

Jaki moment najbardziej zapamiętałeś z minionego sezonu kolarskiego?

Myślę, że jest to męska edycja wyścigu Strade Bianche. Uwielbiam oglądać, jak ściga się Mathieu Van der Poel. On jest bardzo ekscytującym kolarzem, ponieważ nigdy nie wiesz, co zrobi. Kilka lat temu znajdowaliśmy się w takim momencie, że wszystko było bardzo przewidywalne. Było kilka dużych nazwisk, po których można było spodziewać się ataku w określonym momencie. Teraz bardzo mi się podoba to, że tacy kolarze jak Wout Van Aert, Tadej Pogačar, Tom Pidcock, Remco Evenepoel czy wspomniany przeze mnie Van der Poel łamią reguły i atakują tam, gdzie chcą. Trochę obawialiśmy się, że kolarstwo stanie się bardzo przewidywalne, a kolarze będą jeździli jak roboty i będzie tylko jeden sposób na wygranie wielkiego touru. Okazuje się, że wcale nie musi tak być, że można zaatakować z dużej odległości i ma się spore szanse na zwycięstwo. I wygląda na to, że to będzie kontynuowane, ponieważ inni kolarze spoglądają na tego typu akcje i myślą sobie, że wyścigi mogą być rozgrywane w inny sposób niż miało to miejsce wcześniej. A wracając jeszcze do Strade Bianche, to rzeczywiście uwielbiam ten wyścig, piękne widoki, sektory szutrowe. Obserwować atak Van der Poela na ostatnim odcinku szutru, a później na tym stromym podjeździe w Sienie to było coś wspaniałego.

Ponadto bardzo świeżo mam w pamięci kobiecy wyścig Paryż-Roubaix, na który czekaliśmy przez wiele lat. Szkoda, że ASO nie zdecydowało się zrobić transmisji telewizyjnej od samego początku, ale oglądać ten wyścig było bardzo ciekawym doświadczeniem. Ta jesienna data pomiędzy MŚ a wyścigiem Il Lombardia jest odpowiednia, ponieważ kibice mogą skoncentrować się na dwóch ostatnich wielkich wyścigach w sezonie. Według pierwotnych planów „Piekło Północy” kobiet miało się odbyć w kwietniu, tego samego dnia co wyścig mężczyzn. Myślę, że nawet jeśli jesteś bardzo oddanym fanem kolarstwa, to jest to dość wymagające obejrzeć te dwa wyścigi jednego dnia. Mam więc nadzieję, że męska i damska edycja będą odbywać się w oddzielnych terminach.

Mam w głowie jeszcze jedno wydarzenie, choć ono jest z sezonu 2020. Chodzi o przedostatni etap wyścigu Tour de France. Byłem wtedy w pracy i Bradley Wiggins komentował tę „czasówkę”, a potem miał być gościem w The Breakaway. Nawet on był tym wszystkim niesamowicie podekscytowany. Pamiętam, że wyskoczył z kabiny komentatorskiej i powiedział, że nie może uwierzyć w to, co się dzieje. Potem wrócił i powiedział to swoje słynne zdanie: „Historia dzieje się na naszych oczach” (śmiech). To było coś niesamowitego.

Czy możemy spodziewać się w najbliższym czasie jakichś zmian lub nowości na platformie GCN?

Generalnie tak, jak powiedziałem wcześniej – teraz koncentrujemy się na udoskonalaniu naszej aktualnej oferty. Mamy bardzo dobry produkt w postaci GCN+ i musimy mieć pewność co do tego, że ludzie nie będą zmagali się z problemami technicznymi, na przykład z logowaniem, dźwiękiem itd. Najpierw więc będziemy wszystko dopracowywać, a dopiero później myśleć o czymś większym i lepszym. Oczywiście mamy plany, aby być dostępnymi dla coraz to większego grona odbiorców, ale problem polega na tym, że jeśli spojrzymy historycznie na prawa do transmisji telewizyjnej wyścigów kolarskich, to były one sprzedawane konkretnej stacji telewizyjnej. Taka cyfrowa platforma, do której dostęp mogą uzyskać odbiorcy dosłownie z całego świata jest czymś zupełnie nowym. Mieszkańcy obu Ameryk, Kanady czy Stanów Zjednoczonych mogą być więc nieco sfrustrowani, że nie mogą oglądać tego czy tamtego wyścigu. Fajnie by było pozbyć się takich problemów, ale to wciąż jest bardzo drogie, a tymi, których najbardziej na to stać wciąż są stacje telewizyjne. Ponadto chcemy pokazywać jak najwięcej wyścigów kobiecych i w ten sposób pomagać rozwijać się kobiecemu kolarstwu. W tym sezonie można było u nas obejrzeć wszystkie wyścigi rangi World Tour i tak samo będzie w kolejnym sezonie. Ostatnimi czasy wiele się zmieniło, ponieważ coraz mniej osób ogląda tradycyjną telewizję i coraz więcej decyduje się płacić za interesujące dla nich treści.

W związku z tym, że udzielasz wywiadu polskiemu portalowi, muszę zapytać cię o to, czy byłeś kiedyś w Polsce?

O nie, ale bardzo bym chciał. W ogóle nigdy nie byłem we Wschodniej Europie, ale mam nadzieję, że kiedyś będę miał okazję ją zwiedzić.

Rozmawiała Marta Wiśniewska

Poprzedni artykułPolscy koledzy mistrzów świata (cz.1 – wyścig ze startu wspólnego) [Quiz]
Następny artykułTrening kolarski: Przetrenowanie, niedotrenowanie, wytrenowanie
Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. W kolarstwie szosowym urzeka ją estetyka tej dyscypliny stojąca w opozycji do cierpienia. Amatorsko jeździ na rowerze górskim i szosowym, przejeżdżając kilka tysięcy kilometrów rocznie.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments