fot. Grzegorz Wer / Ćwiczone

Monument Il Lombardia 2021 był ostatnim profesjonalnym wyścigiem dla Tomasza Marczyńskiego, jednego z najbardziej rozpoznawalnych i charyzmatycznych polskich kolarzy. Czterokrotnego mistrza Polski, zwycięzcy dwóch etapów na wyścigu Vuelta a España, znakomitego pomocnika i kapitana drużyny. „Maniek” spędził w zawodowym peletonie 16 lat, zaliczając więcej upadków niż wzlotów, co uczyniło go mądrym i wartościowym człowiekiem, który inspiruje innych, by kochać życie i walczyć o swoje marzenia.

Kilka tygodni temu miała premierę jego książka pt. „LOCO. Opowieść nie tylko o kolarstwie”, której recenzję można przeczytać TUTAJ. My spędziliśmy z Tomkiem sobotę 6 listopada. Towarzyszyliśmy mu z kamerą i aparatem fotograficznym podczas przejażdżki rowerowej z przyjaciółmi, a potem przeprowadziliśmy wywiad w jego mieszkaniu w Wieliczce. Na koniec dnia znalazł się jeszcze czas na mniej oficjalne rozmowy. Zapraszamy do lektury długiego wywiadu z Tomaszem Marczyńskim.   

Wreszcie i ja zasiadłam na twojej słynnej, żółtej sofie. Dziękuję za zaproszenie oraz za gościnność.

Cała przyjemność po mojej stronie.

Trzymam w dłoniach książkę „LOCO. Opowieść nie tylko o kolarstwie”. Robiłeś w życiu wiele rzeczy, ale nad książką pracowałeś po raz pierwszy. Jakie to było doświadczenie?  

To było coś bardzo fajnego. Ja w ogóle lubię coś odkrywać i uczyć się nowych rzeczy. Pomysł, aby powstała o mnie książka narodził się już pięć lat temu. Jednak chciałem, żeby osoba, z którą będę ją pisał była w jakimś sensie wtajemniczona w kolarski świat. Żeby wiedziała, co przeżywa zawodowy kolarz, jaki to jest wysiłek uprawiać ten sport. W pewnym momencie spotkałem Wojtka Molendowicza, z którym znalazłem wspólny język i który towarzyszył mi przy pisaniu tej książki od samego początku. Spotykaliśmy się, ja mu opowiadałem różne rzeczy, przeskakiwaliśmy z jednego tematu na drugi i tak właśnie ona powstawała. Później Wojtek wykonał bardzo dużą pracę sam. Wszystkie te momenty, gdzie pojawiają się inni ludzie, to jest jego zasługa. Znajdował na przykład tych, z którymi ja już dzisiaj nie mam kontaktu. Zatem jeśli chodzi o mnie, to nie siedziałem i nie spisywałem tych historii. Wszystko, co opowiedziałem Wojtek porządkował i składał w całość. Nigdy nie liczyłem, ile godzin na to poświęciliśmy, ale myślę, że było to około dziesięciu czy piętnastu spotkań, a także kilkanaście długich rozmów telefonicznych, kiedy byłem w Hiszpanii. W sumie zbieranie całego materiału trwało rok, a ostatnio na szybkiego pisaliśmy rozdział o zakończeniu mojej kariery. Fajnie się to wszystko poukładało, że ta książka ukazała się akurat w takim, a nie innym momencie.

Zgadzam się z tobą. Gdyby ukazała się pięć lat temu, to moim zdaniem byłaby w jakimś sensie uboższa. Bo nie byłoby w niej na przykład twojej refleksji na temat tragicznej śmierci Björga Lambrechta podczas Tour de Pologne 2019. Ponadto twoja osobowość ewoluowała przez te pięć lat – jesteś teraz mądrzejszy, dojrzalszy i bardziej świadomy. Dzięki temu mogłeś opowiedzieć w tej książce nie tylko o kolarstwie, ale również o życiu.

Wiesz co, to było moim głównym celem. Nigdy nie chciałem, żeby to była książka czysto biograficzna i czysto sportowa. Od samego początku moim założeniem było to, aby traktowała o życiu, o emocjach, o tym, co przeżywamy. No bo w końcu oprócz tego, że jesteśmy zawodowymi sportowcami, jesteśmy zwykłymi ludźmi ze swoimi uczuciami i emocjami. Im później by się ukazała, tym więcej można byłoby opowiedzieć, tym więcej perspektyw ukazać. Tak, jak powiedziałaś i tak, jak ja powiedziałem wcześniej – wszystko fajnie się poukładało, bo mogłem spojrzeć na poprzednie lata z lekkim dystansem i myślę, że dzięki temu ta książka jest ciekawa.

Muszę jeszcze zwrócić uwagę na jej unikatową formę. Gdy mamy do czynienia z książkami o życiu jakichś osób, to zazwyczaj są to biografie, autobiografie, wywiady rzeki, dzienniki czy reportaże portretowe. „LOCO” natomiast to książka składająca się z różnych narracji, wywiadów, wypowiedzi innych osób, a do tego wszystkiego znajdują się w niej kody QR odsyłające do materiałów video, strzałki pomagające nawigować po tekście. Jak na to wszystko wpadliście?  

To także miało dużo wspólnego z ludźmi, których spotkałem nie tylko podczas pisania tej książki, ale ogólnie w życiu. Tak, jak wspomniałem, lubię robić rzeczy nowe, ale jednocześnie lubię się wyróżniać i swoje pomysły wprowadzać w życie. Dlatego też chciałem, żeby ta książka była inna niż wszystkie. Nie chciałem powielać już istniejących schematów. Myślę, że wyszło to bardzo fajnie, ponieważ jest ona nowoczesna, multimedialna, interaktywna. Tak, jak powiedziałaś – są kody QR, wypowiedzi innych osób, a niektóre sytuacje są przedstawione z dwóch perspektyw – mojej i osoby, która tę samą sytuację przeżyła u mojego boku. Do tego cała oprawa graficzna, ułożenie poszczególnych materiałów, strzałki. Nad tym wszystkim czuwał Wojtek, z kolei całą oprawą graficzną zajął się Tomek Bocheński, mój przyjaciel, który jest znanym grafikiem i dyrektorem artystycznym Polska Press. Tak to wszystko wspólnie planowaliśmy. Natomiast według takiego ogólnego zarysu, „LOCO” miała być jak wielki tour. Miała składać się z dwudziestu jeden etapów (rozdziałów). Muszę również powiedzieć, że do powstania tej książki mocno przyczynił się Adam Probosz, który na zakończenie każdego rozdziału wypowiada się w formie radia wyścigu i opowiada jakąś historię czy anegdotę.

I tak frunie się przez tę książkę, jakby jechało się na rowerze 50 km/h. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko odesłać tych, którzy jeszcze nie czytali do lektury.

Bardzo polecam.

Od lewej: Marta Wiśniewska (Naszosie.pl) i Tomasz Marczyński fot. Grzegorz Wer / Ćwiczone

Pamiętam, jak podczas najtwardszego lockdownu w Hiszpanii publikowałeś w mediach społecznościowych materiały, że masz już absolutnie dość trenowania na trenażerze. Powiedz, czy te kilka tygodni zamknięcia miało wpływ na podjęcie decyzji o zakończeniu kariery?

Nie, myślę, że nie miało to większego wpływu. Ja po prostu nie lubię jeżdżenia na trenażerze, więc ten okres był dla mnie po prostu nudny. Wtedy starałem się tylko podtrzymać w jakiś sposób moją dyspozycję. Moja aktywność treningowa to była może połowa tego, co robili wówczas moi koledzy z drużyny. Wiedziałem, że to wszystko się przedłuża i że cele, które nas czekają są dość odległe, więc będzie czas na przygotowanie się do nich. Starałem się więc zapełnić sobie ten czas także innymi rzeczami.

W takim razie, kiedy zapadła ta ostateczna decyzja? Pamiętasz ten moment?

Tak naprawdę to już pod koniec ubiegłego sezonu, gdy kończył mi się kontrakt z Lotto-Soudal były takie momenty, w których nie byłem w stu procentach pewien, że dalej chcę to robić. Jednak chciałem, żeby to była moja decyzja. Był lockdown, mieliśmy trudny sezon i nie chciałem, żeby koniec mojej kariery został wymuszony przez ten trudny czas. Powiedziałem sobie, że chcę pojeździć jeszcze jeden rok i że na 90 proc. będzie to mój ostatni sezon. I do sezonu 2021 podszedłem właśnie z takim nastawieniem. Z miesiąca na miesiąc utwierdzałem się w tym, że podjąłem dobrą decyzję. Do każdego wyścigu mocno się przykładałem, chciałem jak najlepiej wykonać swoją pracę. Myślę, że już w marcu albo w kwietniu byłem pewien, że będzie to mój ostatni sezon.

Podczas wyścigu Il Lombardia myślałeś o tym, że jedziesz w swoim ostatnim profesjonalnym wyścigu w życiu?

Nie myślałem o tym. W pierwszej fazie wyścigu skupiłem się na rywalizacji, na ostatnich kilometrach jechałem w grupetto, bo wyścig był bardzo ciężki, ale w związku z tym, że był to mój ostatni start, to chciałem go ukończyć. Nie myślałem: „Aaa, ostatni wyścig” itd. Gdy się ścigasz, jesteś tak skupiony na rywalizacji i na byciu w peletonie, że nie masz czasu myśleć o takich rzeczach.

Wiele mówi się o tym, że kolarstwo się zmieniło. Że jest szybciej, trudniej, bardziej niebezpiecznie. Zastanawiałeś się nad tym, co by było, gdybyś teraz, w tych czasach, wchodził do zawodowego peletonu?

Na pewno byłoby inaczej, bo tak, jak powiedziałaś, jest trudniej. Jednak, gdy masz jakiś cel, gdy jesteś do czegoś zmotywowany, to tak wszystko układasz, żeby te cele osiągnąć. Myślę, że kiedy masz 20 lat podejście jest całkiem inne. Masz większy entuzjazm, jesteś napalony i nie widzisz nic innego poza rowerem. Chcesz być kolarzem, chcesz być zawodowcem i chcesz pojechać w najważniejszych wyścigach na świecie.

Alejandro Valverde powiedział w jednym z wywiadów udzielonych przed tym sezonem, że trenuje więcej oraz inaczej niż wtedy, gdy był młodszy, a i tak jest o krok w tyle za młodymi kolarzami pokroju Tadeja Pogačara, Mathieu Van der Poela, Wouta Van Aerta czy innych. Twoim zdaniem jest teraz trudniej osiągnąć taki poziom, który będzie pozwalał wygrywać?  

Wiesz, Valverde tak jak i ja, nie jest już najmłodszy. Lata lecą i nie ma co ukrywać, że twoje ciało też się zmienia. Możesz utrzymywać pewien poziom, ale już go nie podniesiesz. To jest spowodowane wiekiem, zmęczeniem – po prostu fizjologią człowieka. Takich rzeczy nie da się przeskoczyć. Na pewno coraz młodsi zawodnicy zaczynają osiągać coraz większe sukcesy. Myślę, że to dlatego, że coraz wcześniej zaczynają profesjonalnie trenować – już od kategorii juniora młodszego czy juniora. W kolarstwie dysponuje się coraz większą wiedzą. Na pewno współcześnie kolarze wcześniej osiągają swój szczyt. Gdy ja ścigałem się w kategorii juniora, była to tak naprawdę zabawa. Trener mówił: „A, pojedźmy sobie dzisiaj po górkach, jutro po płaskim itd.”. A dzisiaj masz 14 lat i wiesz, że jednego dnia masz na treningu wykonać takie interwały na jakiejś mocy, a jutro inne. Wszystko jest zaplanowane i dokładnie rozpisane. To pokolenie, które teraz rządzi w światowym peletonie osiąga swoje wyniki już w wieku 20-25 lat. Nastąpiło przyspieszenie przynajmniej o pięć lat. Jednak moim zdaniem ci kolarze nie będą ścigać się tak długo, jak ich starsi koledzy. 35 lat będzie wiekiem maksymalnym, do którego będzie można ścigać się na najwyższym poziomie.

Myślisz, że taka tendencja utrzyma się w najbliższych latach?

Myślę, że się utrzyma, ponieważ mamy dostęp do większych zasobów wiedzy i większej liczby instrumentów, którymi niemal wszystko można zmierzyć i określić. Zresztą tak jest nie tylko w kolarstwie, ale również w innych dziedzinach życia.

Pokutuje powszechne przekonanie, że na kolarskiej emeryturze nie będziesz się nudził, bo zajmujesz się wieloma różnymi rzeczami. Uporządkujmy więc, nad czym teraz pracujesz?

Rzeczywiście jest mnóstwo projektów, które zacząłem będąc jeszcze zawodowym kolarzem. Od kilku lat razem z moimi wspólnikami prowadzimy kolarską markę Raso, czyli firmę, która zajmuję się głównie produkcją odzieży kolarskiej. Ja cały czas wspierałem te działania, ale teraz chciałbym poświęcić temu więcej czasu. Robimy coraz więcej fajnych rzeczy z myślą o przyszłości. Sporo czasu poświęcam też kanałowi YouTube bikeshow.cc, który ma tematykę rowerową. Kręcimy coraz więcej różnych vlogów i planujemy już kolejny sezon. W związku z tym, że będę miał teraz dużo więcej swobody, to będę mógł trochę pojeździć po świecie i pokazać ludziom kolarski świat z dwóch różnych perspektyw. Ponadto jest teraz sporo wydarzeń związanych z książką – prezentacje, spotkania w całej Polsce. Powoli rozkręcam również swój brand kawowy locoffee i jestem też zainteresowany tematyką coffee speciality. Stąd też ten pomysł. Mam wreszcie wiele innych pomysłów na projekty, które chciałbym podjąć w przyszłości. Są również propozycje od innych osób. No i wreszcie wyścig dla amatorów firmowany moim nazwiskiem, który w ostatnich latach świetnie się rozwinął. Chcemy organizować w Polsce więcej imprez tego rodzaju. Zaczynaliśmy od jednego wyścigu, a w tym roku były już dwie edycje i mam nadzieję, że w przyszłym roku będą co najmniej trzy. Chciałbym również, aby przynajmniej jeden z moich wyścigów trwał więcej niż jeden dzień. Spotykam się z władzami różnych miast, które same zgłaszają chęć, by u nich takie wyścigi się odbywały. Ich główną ideą jest zaszczepienie kolarstwa wśród najmłodszych i propagowanie zdrowego i aktywnego stylu życia. Od kilku lat na mój wyścig przyjeżdżają także najmłodsi, którzy startują jeszcze nie na normalnych, ale na biegowych rowerkach. Chcę pokazywać, że kolarstwo to nie tylko zawodowy sport, rywalizacja i zawody, ale także zabawa i pasja, która łączy nas wszystkich.

Myślałeś o tym, aby zorganizować swój wyścig na przykład w Hiszpanii?

Nie wykluczam czegoś takiego. Od wielu lat dzielę swoje życie między Polską a Hiszpanią. Być może ktoś złoży mi taką propozycję. Zobaczymy. Tak, jak powiedziałem, lubię robić nowe rzeczy i wykorzystywać swoje doświadczenie, które mam w podejmowaniu jakichś nowych projektów. Stąd robię tyle rzeczy, które idą w różnych kierunkach, ale wszystkie łączy jedno – rower.

Jak się czujesz przed kamerą?

To jest rzecz, której dopiero od niedawna się uczę. Jest to coś, co mnie interesuje i w kierunku której chciałbym podążać. Myślę, że jak na początek jest OK, ale mam jeszcze wiele rzeczy do poprawy. Mam więc nad czym pracować, ale chcę to robić, ponieważ jest to dla mnie coś ciekawego. Fajnie jest dzielić się tym doświadczeniem, którego nie ma na przykład komentator sportowy, który nigdy nie jeździł zawodowo na rowerze. Generalnie lubię się dzielić moimi przemyśleniami z innymi, pokazywać innym mój punkt widzenia. Jednak w tej roli stawiam dopiero pierwsze kroki i mam nadzieję, że jeszcze duży progres przede mną.

Myślę, że odbiorcy zainteresowani kolarstwem w różnych jego wymiarach chętnie słuchają kogoś takiego jak ty, czyli byłego już teraz zawodowca, dobrze prezentującego się przed kamerą oraz ciekawie się wypowiadającego. Ty masz także jeszcze jeden atut, a mianowicie możesz to robić również w obcych językach, na przykład po hiszpańsku czy po włosku. Z powodzeniem mógłbyś występować chociażby w hiszpańskiej telewizji.  

Myślę, że mógłbym to robić w telewizji hiszpańskiej, ale także we włoskiej i w angielskiej też bym sobie pewnie poradził. Tak, to jest na pewno moim atutem. Fakt, że byłem w stanie nauczyć się biegle rozmawiać w czterech językach jest plusem i postaram się to jak najlepiej wykorzystać.

To, że znasz cztery języki to jest kwestia talentu do nauki ze słuchu czy wykonywałeś również jakąś pracę z książkami czy z nauczycielami?

Najwięcej uczyłem się języka angielskiego i to było w szkole średniej. Paradoksalnie nauczyłem się wtedy najmniej. Kiedy skończyłem szkołę, bardzo słabo mówiłem po angielsku. Podszkoliłem się bardzo, gdy zacząłem ścigać się w drużynach międzynarodowych, gdzie oficjalnym językiem komunikacji był angielski. Jeśli chodzi o włoski i hiszpański to jedyne książki, jakie miałem do tych języków to były takie w stylu włoski czy hiszpański w trzy tygodnie. Było tam dwadzieścia jeden lekcji, trochę słownictwa i ogólnych zasad. Później uczyłem się ze słuchu, przebywając z ludźmi. Jestem osobą bardzo otwartą, która lubi wychodzić i poznawać nowych ludzi, więc zawsze zadaję pytania, słucham i oczywiście później sprawdzam pisownię. Czasami, gdy chciałem do kogoś coś napisać i jakiegoś słówka nie znałem, to sprawdzałem je w słowniku i później jakoś to szło. Włoski i hiszpański są do siebie bardzo podobne, jeśli chodzi o gramatykę i słownictwo. Włoskiego nauczyłem się bardzo dobrze, bo sześć lat mieszkałem w tym kraju, a nawet w pewnej chwili mówiłem trochę akcentem toskańskim czy rzymskim. Teraz z kolei mój hiszpański nabrał akcentu andaluzyjskiego. Nie ukrywam, że nauka języków przychodziła mi łatwo.

Poniżej można posłuchać wywiadu, którego Tomek udzielił hiszpańskiemu kanałowi internetowemu, płynnie mówiąc po hiszpańsku. 

Myślę, że po przeczytaniu książki „LOCO” wiele osób będzie miało dużo notatek z cytatami motywacyjnymi. Jest ona bardzo inspirująca nie tylko dla osób uprawiających sport, ale dla każdego, kto chce w swoim życiu coś zmienić czy podjąć jakieś nowe wyzwanie. Widzisz siebie w roli kogoś takiego jak trener mentalny? Chciałbyś prowadzić na przykład jakieś webinary, szkolenia, dzielić się swoim doświadczeniem?  

Przede wszystkim cieszę się, że taki jest odbiór tej książki. Decyzję o tym, czy postawić wszystko na jedną kartę, zostawić wszystko, wyjechać i spróbować zostać zawodowym kolarzem podjąłem po przeczytaniu pierwszej książki Lance’a Armstronga pt. „Mój powrót do życia”. Myślę, że gdybym jej nie przeczytał, to nie spakowałbym się i nie pojechał tym autobusem do Hiszpanii. Ta książka była dla mnie w pewnym sensie jakimś wzorem. Chciałem, żeby młody kolarz, który przeczyta moją książkę zaryzykował, spróbował powalczyć o swoje cele. Chciałem się tym podzielić i mam nadzieję, że ona dotrze do coraz szerszej grupy odbiorców, nie tylko osób związanych ze sportem. To jest książka o tym, że warto walczyć o swoje marzenia, że jeśli czegoś tak naprawdę chcesz, to można to osiągnąć.

Bardzo interesuję się psychologią, słucham i oglądam wiele rzeczy na ten temat. To są rzeczy głównie związane z tak zwaną psychologią pozytywną. Chodzi o nasze nastawienie do życia i to, jak odbieramy to, co nam się w życiu przydarza. Są rzeczy, o których my decydujemy, które możemy zaplanować, ale są też takie, których nie możemy przewidzieć. Takie rzeczy się zdarzają i tylko od nas zależy, jak na nie zareagujemy. Ważne jest to, aby zawsze starać się zobaczyć tylko te dobre strony. Ja staram się tak żyć już od jakiegoś czasu i chciałbym zainspirować do tego innych.

Nie jest łatwe żyć tak, aby we wszystkim, co nas spotyka dostrzegać tylko dobre strony.

To prawda. Nie jest to łatwe i trzeba się tego nauczyć. Ja w książce opisuję nie tylko swoje sukcesy czy to, co mi się udaje. Jest tam bardzo dużo sytuacji trudnych, które nauczyły mnie dużo więcej niż sukcesy. Myślę, że w ogóle życie kolarza to jest tak naprawdę ciągłe dostawanie po mordzie, bo żeby osiągnąć jakiś sukces, musisz najpierw kilkadziesiąt razy upaść. W ciągu sezonu masz 80 dni startowych, a wygrywasz raz, pięć razy, a czasami zdarza się, że nie wygrasz ani razu. Czasami ważny jest nie tylko cel, ale droga do niego i pasja. Dla mnie bardzo ważne jest to, aby żyć z pasją, żeby to, co robimy na co dzień było dla nas zwycięstwem i sukcesem. To, że mogę pojechać na trening i fajnie spędzić czas samo w sobie jest powodem do tego, aby cieszyć się każdym dniem. W tej książce opisuję także wypadek, który całkowicie zmienił moje podejście do życia. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, ale w „LOCO” znajduje się dużo tego typu przeżyć. Uważam, że sfera mentalna jest bardzo istotna – ważniejsza niż sam aspekt fizyczny.

Tomasz Marczyński wygrywa swój drugi etap na wyścigu Vuelta a España. Tym razem „na solo”. fot. Unipublic

Dobrze, że rozmawiamy teraz, a nie od razu po twoim ostatnim wyścigu, bo mogę zapytać ciebie o to, jak minął ci ten pierwszy miesiąc na emeryturze. Jak się czujesz mentalnie i fizycznie?

Ten miesiąc był dla mnie bardzo pracowity. Czasami rano wychodzę z domu, mam jedno, drugie i trzecie spotkanie. Chciałbym wyjechać na rower, ale niejednokrotnie nie mam na to czasu. Jest bardzo dużo rzeczy, które są zaplanowane na przyszły rok, ale trzeba się zająć nimi teraz. Mam również czas na to, aby aktywnie żyć i zadbać o swoje ciało. Jeżdżę na rowerze co drugi lub co trzeci dzień. Jeśli więc pytasz mnie, jak się czuje, to mogę powiedzieć, że bardzo dobrze. Byłem pewien decyzji o zakończeniu kariery i cieszę się, że mogę sobie pojechać na rower nie myśląc o tym, że mam wykonać kolejne interwały i ćwiczenia, tylko jadę po to, żeby zatrzymać się na kawkę i pogadać z kumplami.

fot. Grzegorz Wer / Ćwiczone

Masz zamiar to kontynuować? Nie porzucisz roweru w najbliższym czasie?

Ja chciałbym kontynuować to do końca życia. Chciałbym żyć aktywnie, ponieważ myślę, że za rozwojem mentalnym musi iść rozwój fizyczny. Czuję się lepiej, gdy uprawiam sport. To jest udowodnione naukowo, że po wysiłku fizycznym wydzielają się endorfiny, czyli hormony szczęścia. Zatem na pewno będę dbał o ciało, ponieważ chcę czuć się dobrze i wyglądać dobrze. Chciałbym zachować równowagę pomiędzy aspektem fizycznym i mentalnym. Gdy widzę, jak byli zawodowi sportowcy w ogóle przestają się ruszać, przybierają na wadze 20 czy 30 kilogramów, to ja tego nie rozumiem. Skoro uprawiałeś sport i to było twoja pasją, to powinieneś to dalej robić. Nie chodzi wyłącznie o pieniądze, tylko o to, żebyś dobrze się czuł.

I za tym często idą problemy psychiczne, bo – jak sam powiedziałeś – w zdrowym ciele zdrowy duch. Wydaje się, że niektórzy sportowcy na emeryturze zapędzają się w ślepą uliczkę, bo z jednej strony chcą odciąć się od sportu, a z drugiej prowadzi ich to do poważnych kłopotów.

Myślę, że w większości przypadków bierze się to z tego, że sportowcy są skupieni wyłącznie na dyscyplinie, którą uprawiali. Robili tylko to. Ja będąc kolarzem wybierałem nowe drogi przewidując, że kiedyś przyjdzie moment zakończenia kariery i trzeba będzie mieć inną drogę, którą będzie można pójść. A nie, żebym dopiero się zastanawiał, co ja będę robił. Myślę, że to płynne przejście ze sportu zawodowego do innych rzeczy jest bardzo ważne. To jest jedno. Druga kwestia to myślę, że wielu kolarzy z powodu braku pomysłu na siebie na siłę przedłuża swoją karierę i dochodzi do momentu, w którym kolarstwo przestaje ich cieszyć. Stąd biorą się przypadki, w których kolarze na emeryturze nie mogą patrzeć na rower. Ja miałem w życiu wielkie szczęście, że odnalazłem swoją pasję i zakończyłem karierę w odpowiednim momencie – kiedy nie ma już takiego „WOW” jak wcześniej i kiedy zaczynało mnie to już czasami trochę nudzić, czy brakowało mi trochę motywacji. Stąd też decyzja, żeby zakończyć się ścigać w chwili, kiedy jeszcze lubię jeździć na rowerze. Dzięki temu nadal mogę to robić.

Powiem ci szczerze, że w ogóle mnie to nie dziwi. Jeśli ktoś uważnie słuchał, to wie, że kolarstwo i rower nie były dla ciebie tylko i wyłącznie pracą. Nawet taką chwilę, jak oczekiwanie na start w autobusie drużyny potrafiłeś celebrować.

Na pewno tak, bo w końcu sam fakt, że znajdujesz się w tym miejscu jest wystarczającym powodem do radości. Skoro tyle walczyłeś, żeby znaleźć się w tym autobusie, to musisz czerpać z tego radość. Dojście do takiego punktu nie było łatwe. Ja zawsze chciałem znaleźć odpowiedni balans między ciężką pracą a pewnego rodzaju wynagrodzeniem, które mógłbym sobie sprawić. Były okresy, w których skupiałem się wyłącznie na treningu, a potem wyścigu, osiągałem sukcesy czy dobrze wykonałem swoją pracę i wówczas sam sobie przyznawałem sobie swego rodzaju nagrodę w postaci chociażby wyjścia na miasto. Jednak później wracałem i ponownie skupiałem się w stu procentach nad tym, co robiłem. Jednocześnie nie krytykuję takiego podejścia, gdy zawodnicy wszystko ważą i mierzą, bo jakiś cel jest dla nich najważniejszy. Jeśli skupiamy się tylko na wyniku sportowym taka droga lepiej niektórym służy. Wiem, że są tacy, którzy, gdyby żyli tak jak ja, nie osiągnęliby swoich sukcesów, bo potrzebują pewnego reżimu. Nie uważam też, że moje podejście jest najlepsze – ono na pewno jest najlepsze dla mnie. Być może część ludzi zechce wprowadzić coś takiego do swojego życia. Najważniejsze jest to, aby czuć się dobrze z decyzjami, które podejmujemy.

Tomek, ty zakończyłeś karierę, ale dla mnie również kończy się pewien etap, ponieważ nie będę już z tobą rozmawiała przed wyścigami, o przygotowaniu do zawodów, o twojej dyspozycji itd. Mam jednak nadzieję, że zrobimy wspólnie jeszcze niejeden wywiad i materiał. Dziękuję ci również za to, że nigdy nie odmówiłeś rozmowy i nie określałeś czasu, ile ma trwać. Wszystkiego dobrego.

Dziękuję bardzo.

W Wieliczce rozmawiała Marta Wiśniewska

Niebawem na kanale NaszosieTV ukaże się materiał o Tomaszu Marczyńskim.

Poprzedni artykułFilippo Ganna spróbuje pobić rekord jazdy godzinnej w 2022 roku?
Następny artykułNadchodzi nowa drużyna rozwojowa – Astana Qazaqstan Development Team
Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. W kolarstwie szosowym urzeka ją estetyka tej dyscypliny stojąca w opozycji do cierpienia. Amatorsko jeździ na rowerze górskim i szosowym, przejeżdżając kilka tysięcy kilometrów rocznie.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments