O tym, że powstanie książka o Tomaszu Marczyńskim po raz pierwszy dowiedziałam od niego samego w lipcu tego roku. Rozmawialiśmy wówczas przez telefon o tym, jak się czuje, jeśli chodzi o powikłania post-covidowe. Podczas tej samej konwersacji powiedział mi, że tegoroczny wyścig Tour de Pologne będzie jego ostatnim w karierze. To, że jego sportowa kariera nieuchronnie zmierza do końca było oczywistym, choć niełatwym dopowiedzeniem. Rozmawialiśmy wówczas późno, bo około godziny 22:00 i przyznam zupełnie szczerze, że nie spałam tej nocy zbyt dobrze. I nie chodziło tylko o to, że nie zobaczymy już Tomka w zawodowym peletonie. Czułam, że znajduje się on w jakimś procesie mentalnej refleksji nad swoją karierą i swoim życiem. Że nadchodzą zmiany. Miałam chyba rację. Kontynuacja tego jest w „LOCO”, a także w wywiadzie, który nagraliśmy 6 listopada w jego mieszkaniu w Wieliczce.

Tomek informując mnie o powstającej książce, zapowiadał, że będzie wyróżniała się w stosunku do innych. Koncepcja jest prosta. Tak, jak on sam nie lubi być – trawestując słowa śpiewane przez Czesława Niemena – szarą masą szarego myślenia, tak i książka „LOCO” musiała być inna od innych. I jest. Przede wszystkim z uwagi na formę i pomysł wydania. Gdy mamy do czynienia z literaturą traktującą o czyimś życiu, są to zazwyczaj biografie, autobiografie, wywiady rzeki, dzienniki czy też literatura epistolarna. W tym przypadku doświadczamy wszystkiego po trochu, a nawet więcej. W książce znajdziemy zwykłą pierwszo- lub trzecioosobową narrację, wyodrębnione od reszty wypowiedzi osób bliskich lub ważnych w życiu Tomka, meldunki dziennikarza Adama Probosza w formie radia wyścigu (na zakończenie każdego rozdziału), wywiady, słowniczek, indeks osób, a także kody QR odsyłające do materiałów video, a tym samym umożliwiające interaktywne zapoznawanie się z treścią. Uważni czytelnicy dostrzegą również wszechobecne logo Tomka – „TM” oraz zamieszczone do góry nogami napisy w stopkach stron.

Wszystko to sprawia, że czytanie tej książki jest jak jazda na rowerze w wietrznym i mocno pagórkowatym terenie. Jest się w lekturę mocno zaangażowanym, a okoliczności zmieniają się z każdą stroną. Raz podjeżdżamy, raz pędzimy w dół. Raz czujemy ból czy snujemy refleksję, a innym razem ogarnia nas błogie uczucie wolności i przyjemności, dokładnie tak samo jak podczas jazdy z wiatrem po płaskim. Jednak należy podkreślić, że mimo tej całej dynamiki opowiadane historie łączą się i dopełniają. Zaletą „LOCO” jest to, że poszczególne fakty z życia Tomka opowiadane są z dwóch perspektyw – jego samego oraz osób, które razem z nim ich doświadczały. Według mnie uwidacznia się w tym jedna z wielu dobrych cech charakteru „Mańka”, a mianowicie świadomość, że człowiek jest istotą społeczną, a więc nie istnieje bez drugiego człowieka. Jest tak, jak zostało napisane w dedykacji – każda z napotkanych osób go czegoś nauczyła. Nawet ta, z którą nie poszedł tą samą drogą.

Ktoś mógłby zapytać, po co ma wydawać książkę sportowiec, który nie ukończył jeszcze nawet 40. roku życia i – owszem ma sukcesy – ale nie jakieś spektakularne. Otóż odpowiedź jest prosta. Po to, że nie jest to książka tylko o sporcie, a także dlatego, że Tomasz Marczyński jest postacią nietuzinkową i ma do powiedzenia więcej niż niejeden wielki mistrz czy jakiś inny rekordzista. „LOCO” po prostu nie można postrzegać jako zwyczajnej sportowej biografii, której pretekstem do wydania była obfita w zwycięstwa kariera. To jest opowieść o dążeniu do celu, pogoni za marzeniami, unikatowej kolarskiej drodze, a także o namyśle nad życiem i śmiercią – tym, czym są dla człowieka radości, smutki, porażki i zwycięstwa. Jak je przeżyć, a potem spożytkować, by nauczyć cieszyć się życiem i przeżywać każdy dzień, jakby był ostatnim.

To właśnie dlatego rozpoczynając lekturę trzeba uzbroić się w notatnik i coś do pisania. Ręczę bowiem, że większość czytelników skończy ją z przynajmniej kilkoma stronami zapisanymi motywacyjnymi cytatami. Tomek potrafi spoglądać o wiele dalej niż tam, gdzie stoi jego jeden czy drugi rower. Pozwolę sobie przytoczyć jeden z tych, który znalazł się w moim zeszycie. „Najważniejsze w życiu jest znalezienie czegoś, co się stanie twoją pasją. Jako dziecko masz przed sobą czystą kartę. To od ciebie zależy, jak ją zapiszesz. To twoja decyzja, w którą stronę pójdziesz i jak poprowadzisz swoje życie.

W związku z tym, że według mnie kwestie sportowe schodzą w „LOCO” na dalszy plan, to akapit o kwestiach sportowych postanowiłam zostawić sobie na koniec recenzji. Oczywiście nie zawiodą się również ci, którzy chcą poznać kulisy sportowej kariery Marczyńskiego. Można przeczytać między innymi o tym, jak zdobywał słynne tytuły mistrza Polski, jak wygrał dwa etapy na wyścigu Vuelta a España, jak rozpoczęła się jego kariera, co stało za tym, że zdecydował się podpisać kontrakt z trzecioligową turecką drużyną Torku albo dlaczego po znakomitym występie na wspomnianym Wyścigu dookoła Hiszpanii Piotr Wadecki nie powołał go do reprezentacji Polski na mistrzostwa świata. Ponadto są informacje o znanych z peletonu kolarzach lub ludziach związanych z kolarskim światem. Szesnaście lat zawodowej kariery Tomka, a w sumie ponad dwadzieścia spędzonych na rowerze, jest gwarantem wielu znajomości i doświadczeń.

Już na sam koniec łyżka dziegciu w beczce miodu. Jednak nie po to, że do czegoś jednak przyczepić się trzeba, ale dlatego, że to po prostu ważne. Pierwsze wydanie ogarnęła prawdziwa plaga błędów w nazwiskach, nazwach własnych czy obcojęzycznych. Źle zapisane nazwiska Fabiana Cancellary, Sylwestra Szmyda czy Chrisa Froome’a nie powinny się znaleźć w tak dobrej merytorycznie książce, a już niepoprawnie zapisana nazwa wielkiego touru, w którym bohater książki wygrał dwa etapy… po prostu nie przystoi. No i do tego marginal games, zamiast gains. Naprawdę, dziś wystarczy wpisać coś w znaną wyszukiwarkę. Jednak sądzę, że zostanie to poprawione w kolejnych wydaniach.

Podsumowując, książka „LOCO. Opowieść nie tylko o kolarstwie” jest najlepszą polskojęzyczną książką o sportowcu, jaką kiedykolwiek miałam w ręku. Uważam, że z uwagi na związki Tomka Marczyńskiego z Hiszpanią i Włochami bezwzględnie powinna zostać przetłumaczona na hiszpański i włoski. Ta historia zasługuje na publikację poza granicami kraju. Swój egzemplarz z dedykacją „Dla Marty” zachowam na zawsze – z sympatii i szacunku do Tomka oraz z powodu przesłania, jakie ze sobą niesie.

Marta Wiśniewska

Niebawem ukaże się także materiał video z Tomkiem Marczyńskim, który nagrywaliśmy w Krakowie i w okolicach oraz obszerny wywiad. 

www.tmloco.com

Poprzedni artykułSkłady Lotto Soudal Ladies i U23 skompletowane
Następny artykułNaszosowe podsumowanie sezonu: Movistar Team
Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. W kolarstwie szosowym urzeka ją estetyka tej dyscypliny stojąca w opozycji do cierpienia. Amatorsko jeździ na rowerze górskim i szosowym, przejeżdżając kilka tysięcy kilometrów rocznie.
Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Jacek
Jacek

Jest inna, niż wszystkie o „kolarstwie” – polecam.