W sobotę po złoto sięgnął Richard Carapaz. Dla niego oraz całej jego ojczyzny to gigantyczny sukces, o którym nie omieszkał emocjonalnie się wypowiedzieć.
Przypomnijmy – dla Ekwadoru to dopiero 3 medal olimpijski w całej historii udziału w tych imprezach. Wcześniej zdobywali złoto w Atlancie w 1996 roku oraz srebro w Pekinie w 2008 roku za sprawą chodziarza – oba na dystansie 20km wywalczył Jefferson Pérez. Teraz Richard Carapaz staje się niejako nowym bohaterem narodowym.
– Teraz w moim kraju zwariują. To najlepsza rzecz, jaka mogła mi się przydarzyć w moim życiu. Nie ma porównania z wygraną w Giro d’Italia czy podium Tour de France
– emocjonalnie zaczął wypowiedź po odbiorze złotego medalu Ekwadorczyk.
Kolarstwo to od lat niejako sport narodowy w niektórych krajach Ameryki Południowej. Richard Carapaz doczekał się ogromnych fanclubów, kibice podróżują za nim na każdy kraniec świata. Sam zawodnik przewiduje, że teraz będzie takich sytuacji jeszcze więcej.
– To drugi złoty medal w naszej historii. Jeśli się nie mylę, minęły 24 lata od ostatniego, więc jest wyjątkowy. Jest też wyjątkowy, ponieważ jest pierwszym w tym sporcie i myślę, że jest to dyscyplina, którą śledzi większość ludzi w moim kraju
– kontynuował Carapaz.
Richard nigdy wcześniej nie wygrał żadnego wyścigu jednodniowego, na jego rozpoznawalność wpłynęły głównie świetne wyniki w wielkich tourach jakie osiągał w ciągu ostatnich kilku lat. Jasnym stało się więc, że trzeba spytać go o to jak to zrobił, że tym razem zdołał odnieść triumf.
– Po prostu czekałem na swoją chwilę. To był trochę szalony dzień i bardzo ciężki wyścig. Nie miałem zespołu tak licznego jak rywale, byliśmy tylko Jonny [Narvaez] i ja, ale obaj mamy sporo doświadczenia i dużo ścigaliśmy się w Europie, więc pewność siebie nas nie opuszczała. Prędkość na podjeździe była bardzo duża, a potem było wiele ataków. Musiałem uzbroić się w cierpliwość podczas podejmowania decyzji i czekać na odpowiedni moment – to była dla mnie najbardziej skomplikowana część wyścigu
– relacjonował Ekwadorczyk.
W finałowej części zmagań znalazł się on w dwójkowej akcji z Amerykaninem Brandonem McNultym. Razem pokonali zjazdy i dopiero po ataku na torze wyścigowym Richard zgubił swojego współtowarzysza ucieczki.
– McNulty był dobrym towarzyszem ucieczki – wiele zyskałem, będąc na jego kole w płaskim terenie. W chwili gdy zobaczyliśmy, że mamy 20 sekund, wiedzieliśmy, że medale są w grze i dawaliśmy z siebie wszystko. Mieliśmy niewielką przewagę 20-30 sekund, aż nagle usłyszeliśmy 40. Kiedy dojechaliśmy na tor, po prostu jechałem dalej, a on zwolnił. Miałem wiele wątpliwości, ponieważ za mną było wielu mocnych kolarzy, którzy mogliby mnie dopaść, ale do końca miałem dobre nogi, a te 30 sekund, które wyrzeźbiliśmy, wystarczyło. Na tych ostatnich kilometrach był po prostu pełny gaz
– wspominał myśląc o końcówce Richard.
Odchodząc od reportera Ekwadorczyk jeszcze raz powrócił do jakże ważnego dla niego wątku narodowego i swój wywiad zakończył słowami:
– To niesamowite, widzieć swoją flagę jako najlepszą i mieć ten złoty medal na szyi. To rewelacyjne.