Sezon 2021 trwa już około 2 miesiące. W międzyczasie część peletonu walczyła już o pierwsze wielkie zwycięstwa. Druga z kolei pokazywała, jak dobrze przepracowała zimę, przygotowując się do najważniejszych wyścigów etapowych. Dzięki temu wiemy już, kto od początku prezentuje się dobrze, a kto będzie musiał popracować nad formą.
Czy będziemy się dziś zajmować specjalistami od wyścigów jednodniowych? Zdecydowanie nie. Już w niedzielę będziemy bowiem oglądać ich walkę o kolejny wielki skalp. Nie musimy więc czytać z fusów, bo karty zostały odkryte. Zupełnie inaczej sytuacja wygląda wśród najlepszych górali w stawce, dla których porządny sezon rozpocznie się za około miesiąc. Wśród nich jest Chris Froome, który stara się wrócić na szczyt w barwach ekipy Israel Startu-Up Nation.
Do tej pory Brytyjczyk wystartował w dwóch wyścigach – UAE Tour oraz Volta a Catalunya, które miały być dla niego swoistą rozgrzewką. Niewątpliwie tak też było. Zgodnie ze słowami zawodnika, trudno było spodziewać się znakomitej jazdy 35-letniego kolarza. W całym zamieszaniu jest jednak pewien haczyk.
Zgoda, przez całą swoją karierę Froome nie był kolarzem, który wygrywał wszystko i wszędzie. Ba, wyścigi z początku sezonu były w jego wykonaniu przeciętne, choć na pojedynczych etapach mogliśmy go oglądać w ścisłej czołówce. Mówiło się więc, że Froome nie jest jeszcze w formie, lecz jego jazda nie daje powodów do niepokoju.
W tym roku, pamiętając to, co działo się jeszcze kilka miesięcy temu, wszelkie obawy są jak najbardziej uzasadnione. Gwiazda ekipy Israel Start-Up Nation najlepszy wynik zanotowała… na płaskim etapie w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, w górach tracąc grube minuty. Tym razem kibice mają więc pełne prawo się martwić.
W całym zamieszaniu mocno stratna może być także sama ekipa Froome’a, która wydała niemałe pieniądze na kontrakt czterokrotnego zwycięzcy Tour de France. Zgoda – samo pozyskanie tak rozpoznawalnego zawodnika było znakomitym ruchem marketingowym. Nie jesteśmy jednak pewni, czy opłacalnym.
Kolarski świat znalazł się bowiem w momencie gigantycznej zmiany pokoleniowej. Kolarze, którzy jeszcze 3 lata temu trzęśli szosami całego globu, obecnie mają gigantyczne problemy, by choćby utrzymać koło młodych kozaków, którzy bez respektu rozpoczęli nową epokę. W związku z tym wartość takich kolarzy jak Valverde, Sagan czy właśnie Froome wyraźnie spadła. Nie bez powodu ekipa BORA – hansgrohe poważnie rozważa przewietrzenie kadry. Kolarstwo to też biznes. No mercy.
Niewykluczone więc, że już niedługo ekipa Israel Start-Up Nation będzie musiała poważnie rozejrzeć się po rynku transferowym szukając lidera, który zapewni dużemu sponsorowi widoczność w najważniejszych wyścigach na świecie. Oczywiście lista nazwisk jest stosunkowo długa, lecz czy przy kontrakcie Froome’a znajdą się na to fundusze? To już inna para kaloszy.
Kolejnym startem „Froomey’a” będzie Tour of the Alps – wyścig, który lubi i na którym z reguły prezentował się co najmniej bardzo dobrze. Wtedy też powinniśmy już wiedzieć znacznie więcej.
To, że przeciętni dotąd kolarze po przyjściu do Sky (dziś Ineos) nagle zaczynaja wygrywać największe toury, że taki Froome, przy swoich gabarytach wygrywa czasówki a Thomas – góry i że po odejściu z tego zespołu nagle praktycznie przestaja istnieć – możnaby jeszcze od biedy jakoś uzasadnić, ale to, ze ci sami „przebrzmiali” zawodnicy po powrocie do brytyjskiego teamu nagle cudownie wracają do czołówki (Porte), tego – poza najlepszym w kolarstwie zawodowym systemem dopingu – wytlumaczyć się nie da.
Jest jedno logiczne wytłumaczenie:)
Mnie trochę przerażają obecne wyniki kolarzy. Znów wyglądają i zachowują się jak cyborgi. Średnia prędkość praktycznie w każdym tegorocznym wyścigu przekracza maksymalną zakładaną przez organizatorów.
Trochę to pewnie wynika z tego, że nikt nie wie czy następny wyscig/etap się odbędzie, Ale tak czy inaczej móc jest ogromna.