Wschodząca gwiazda ekipy Deceuninck- Quick Step, którego chyba wszyscy pamiętają z poprzedniej edycji Giro d’Italia, stara się budować pewność siebie poprzez wysokie miejsca zajmowane na kolejnych etapach wyścigów, w których startuje. Nie inaczej było wczoraj, gdy na królewskim etapie Tirreno- Adriatico Portugalczyk wjechał na metę z 35-sekundową stratą do niesamowitego Tadeja Pogacara finiszując tym samym na szóstym miejscu.
Prati di Tivo – podjazd od dekad znany z najważniejszego włoskiego wyścigu – powrócił w tym roku na trasy wyścigu dwóch mórz po 8 latach przerwy stając się miejscem, które miało wywrócić klasyfikację generalną i zawęzić listę pretendentów do końcowego sukcesu do ledwie kilku nazwisk. Każdy, kto oglądał wczorajsze zmagania kolarzy z blisko 15-
kilometrowym podjazdem może potwierdzić, że w istocie, pozostali sami najmocniejsi. A
wśród nich młody zawodnik „Watahy”, który – chyba jednak nieco niespodziewanie – pokazał swoją siłę i świetne umiejętności wspinania się. Gdy kolejni zawodnicy odpadali od głównej grupy, Almeida starał się atakować próbując zmniejszać stratę do Pogacara.
Wczorajsza jazda pokazuje wielką wytrwałość i upór zawodnika pochodzącego z Caldas da
Rainha. Jak sam mówi oficjalnej stronie swojej ekipy:
Pomimo wysokiego tempa grupy czułem się dzisiaj świetnie. Końcowy atak rozpoczął się
wcześniej, a ja postanowiłem nie panikować tylko jechać swoim tempem. Byłem tam z
najlepszymi specjalistami od wspinaczki w peletonie, co jest wyraźnym znakiem, który
buduje moją pewność siebie, pokazując, że mam szanse poprawić jeszcze swoje miejsce w
klasyfikacji generalnej wyścigu.
Zakładając, że Portugalczyk może rzeczywiście trzymać się czołówki w kolejnych dniach, a
pamiętając, że ostatnim etapem wyścigu jest jazda indywidualna na czas, na której Almeida może tylko nadrabiać sekundy, może należałoby traktować go jako kandydata choćby do podium?