fot. Trek-Segafredo

W czwartkowe popołudnie, podczas zorganizowanego przez Trek-Segafredo spotkania z mediami mieliśmy okazję porozmawiać z Madsem Pedersenem. Mistrz świata z Yorkshire opowiedział nam m.in o presji związanej z noszeniem tęczową koszulką i swoich planach na przyszły sezon.

Po kilkutygodniowej przerwie zaczynasz okres przygotowawczy. Jak podoba ci się miejsce, w którym rozpoczynasz ten bardzo ważny czas.

Podoba mi się tu. Jesteśmy w fajnym hotelu. Naprawdę uważam, że miejsce, w którym przebywamy jest super, wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Poza mamy gdzie trenować. Sycylia jest świetna. Piękne krajobrazy, ciągle dobra pogoda. Jest grudzień, a mamy kilkanaście stopni Celsjusza na plusie i prawie w ogóle nie pada deszcz – to miła odmiana, bo w Danii o tej porze jest bardzo zimno.

Wróćmy jeszcze do końcówki poprzedniego sezonu. Zdobyłeś wtedy mistrzostwo świata, co zaskoczyło chyba wszystkich. Ciebie też? A może sądziłeś, że masz szansę coś ugrać? Byłeś w dobrej formie, tydzień wcześniej wygrałeś przecież Grand Prix d’Isbergues.

Kompletnie się tego nie spodziewałem, przecież nawet nie byłem liderem naszego zespołu. To, że tydzień przed wyścigiem o mistrzostwo świata wygrywasz mały wyścig we Francji, nawet jeśli pokonałeś tam Laporte’a i Degenkolba, nie oznacza, że jesteś głównym kandydatem do wygrania mistrzostw świata. Na szczęście to był mój dzień, pokonałem wszystkich rywali i zdobyłem tęczową koszulkę. To było fenomenalne uczucie. Dokonanie w tak młodym wieku czegoś, na co niektórzy wielcy kolarze czekają całą karierę, to coś wspaniałego.

Czy teraz, dwa i pół miesiąca po zdobyciu “tęczy”, zauważyłeś w swoim życiu jakieś duże zmiany.

Nie, życie nie zmienia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, tylko dlatego, że wygrałeś mistrzostwa świata. Zawsze bardzo lubiłem swoje życie, więc staram się go nie zmieniać. Dalej mam tych samych przyjaciół, wciąż utrzymuję kontakt z tymi samymi osobami i mam nadzieję, że w najbliższej przyszłości tak pozostanie. Chyba jedyna rzecz, która uległa zmianie po tym, jak zdobyłem tęczową koszulkę, to czas, jaki muszę poświęcać na rozmowy z mediami. Teraz oczywiście jest tego znacznie więcej, ale to normalne, muszę się do tego przyzwyczaić.

Boisz się klątwy tęczowej koszulki? Na mistrzu świata ciąży większa presja, wymaga się od niego więcej niż od zwykłego kolarza. Niektórzy mają problem z uniesieniem tej odpowiedzialności.

W tym momencie ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie, bo jeszcze nie miałem okazje się o tym przekonać. Po zdobyciu mistrzostwa świata wziąłem udział w trzech wyścigach, ale źle się czułem, więc ostatecznie nie ukończyłem żadnego z nich – ciężko tutaj zrzucać winę na presję. Dlatego zobaczymy, co wydarzy się w przyszłym roku, ale jestem dobrej myśli. Jasne, kilku zawodników po zdobyciu mistrzostwa świata miało gorszy czas, ale z drugiej strony Sagan, który wygrywał trzy razy z rzędu, pokazał, że w tęczowej koszulce da się odnosić duże zwycięstwa, a w tym roku Valverde tylko to potwierdził. Ciekawe jak będzie w moim przypadku, ale na razie jestem optymistą.

A czy to, że nie ukończyłeś żadnego z tych trzech wyścigów po mistrzostwach świata było dla ciebie frustrujące?

W sporcie takie sytuacje się zdarzają, dlatego nie byłem zły na to, że tak to się potoczyło. Zwłaszcza, że większość z tych wyścigów nie pasowała do mojej charakterystyki. Nie jechałem tam po zwycięstwo, a po to, by pokazać koszulkę i pomóc swoim kolegom, którym profil trasy odpowiadał dużo bardziej. Dlatego ukończenie przeze mnie tych wyścigów nie było wcale takie istotne, choć oczywiście zawsze lepiej byłoby dojechać do mety.

W takim razie życzę ci, żeby nic nie stanęło ci na przeszkodzie do ukończenia kolejnych wyścigów. Gdzie będziemy mogli cię zobaczyć w przyszłym sezonie?

Sezon rozpocznę, podobnie jak w dwóch poprzednich latach wyścigiem Tour Down Under. Później zrobię sobie chwilę przerwy, by na początku marca wziąć udział w Paryż-Nicea. Następnie przyjdzie czas na mój główny cel, a więc klasyki. Jestem świadom tego, że poprzednia kampania nie była w moim wykonaniu najlepsza. Kilka rzeczy poszło wtedy bardzo źle, ale teraz postaram się wyciągnąć wnioski z tego, co się wtedy wydarzyło i myślę, że kolejne klasyki będą zdecydowanie lepsze.

Właśnie, co powoduje, że twoja forma jest taka nierówna? W zeszłym roku byłeś drugi w Ronde van Vlaanderen, a resztę najważniejszych wyścigów kończyłeś daleko za czołówką. W tym sezonie miałeś słabą wiosnę, a na jesieni przyszedł kolejny wystrzał formy. Z czego to się bierze?

To nie do końca tak. W roku, w którym zająłem drugie miejsce w Ronde van Vlaanderen miałem także pięć zwycięstw, fakt że nie sięgnąłem po nie w najbardziej prestiżowych zawodach [najwyżej sklasyfikowanym z nich było l’Eurometropole – 1.HC – przyp.red], ale to nie ma dużego znaczenia. Zwycięstwa zawsze dobrze smakują. Poza tym byłem piąty w Dwars Doors Vlaanderen, które odbywało się chwilę przed Wyścigiem Dookoła Flandrii. Natomiast jeśli chodzi o ten sezon, to tak jak już mówiłem wcześniej, faktycznie byłem w słabej formie, ale wolę, żeby przyczyna tego stanu rzeczy pozostała między mną, a moim zespołem. Zresztą wydaje mi się, że wahania formy są częścią tego sportu – naprawdę ciężko jest przez cały czas prezentować topowy poziom.

W przyszłym sezonie będziesz miał okazję wystartować w Tour de France. Wielu marzy o starcie w tym wyścigu. Ty w przyszłym sezonie będziesz miał okazję w nim zadebiutować. Myśl o tym wyścigu często towarzyszy ci w czasie przygotowań?

Szczerze mówiąc na razie nie skupiam się na Wielkiej Pętli. W tym momencie myślę przede wszystkim o wiośnie, o klasykach, które, jak mówiłem, są dla mnie w tym momencie zdecydowanym celem numer jeden. Do Tour de France jest jeszcze daleko, więc na razie podchodzę do tego startu bardzo spokojnie, co oczywiście nie zmienia faktu, że perspektywa debiutu w tym wyścigu jest całkiem przyjemna. Nie będę miał tam wolnej ręki, raczej nie spodziewam się, że będę walczył tam o zwycięstwa etapowe. Jedziemy tam w mocnym zestawieniu i naszym priorytetem będzie klasyfikacja generalna. Jednym z naszych liderów jest Richie Porte, który chciałby skończyć Tour de France na podium, a moim zadaniem będzie ułatwienie mu tego.

Być może przyjdzie mu tam walczyć z twoim starszym rodakiem – Jakobem Fuglsangiem. Kolarz Astany ma już 35 lat, ale na szczęście na horyzoncie widać już wielu następców. Jesteś ty, są Kasper Asgreen, Mikkel Bjerg, czy Niklas Larsen – zwycięzca ostatniego Tour of Denmark. Co sprawia, że w ostatnim czasie duńska ziemia tak mocno obrodziła kolarskimi talentami.

Myślę, że przyczyną tego stanu rzeczy może być gigantyczne wsparcie, jakie otrzymujemy od związku. Nie tylko wtedy, gdy mamy dwadzieścia kilka lat i reprezentujemy już sobą dość wysoki poziom, ale też zdecydowanie wcześniej, a więc w zasadzie wtedy, gdy ta pomoc jest najbardziej potrzebna. Świetne jest też to, że mamy świetne zespoły juniorskie, więc aby nauczyć się jazdy we w miarę poważnym peletonie, nie trzeba wyjeżdżać za granicę. Myślę, że to wszystko naprawdę dobrze działa i, jak zresztą widać, przynosi bardzo dobre rezultaty.

Czy wasze sukcesy przekładają się na popularność kolarstwa w Danii? Czujesz się tam gwiazdą?

Znacznie bardziej popularne niż kolarstwo są inne sporty, takie jak piłka nożna, czy piłka ręczna. Jednak wydaje mi się, że także nasza dyscyplina jest coraz chętniej uprawiana i oglądana – być może dzięki tym sukcesom. Mimo to ani Jakob, ani Kasper, ani ja po swoim mistrzostwie świata nie staliśmy się wielkimi gwiazdami, które na każdym kroku proszone są o zdjęcie bądź autograf. Ale mi to odpowiada, lubię normalne, spokojne życie.

Pewnie zainteresowanie kolarstwem w Danii podsyciłaby twoja obecność w Tour of Denmark. Zamierzasz stanąć na starcie tej imprezy?

To nie jest takie proste. Pewnie że chciałbym wystartować w swoim narodowym wyścigu, ale nie wszystko zależy ode mnie. Mój plan startowy ustala zespół, to do niego należy ostatnie słowo. Na razie nie wiadomo, czy w ogóle zgłosimy się do tego wyścigu – jeśli nie, to na pewno nie będę miał do nich o to żadnych pretensji. Może być też tak, że wyścig nie będzie pasował do mojego indywidualnego kalendarza startów. Ale jeśli tylko dostanę taką możliwość, to będę chciał z niej skorzystać.

Na koniec chciałbym cię zapytać o coś znacznie mniej przyjemnego. Byłeś na ostatnim Tour de Pologne, co czułeś, gdy po etapie w Zabrzu dowiedziałeś się o śmierci Bjorga Lambrechta?

To był bardzo trudny moment. Uważam się za młodego człowieka, a przecież on urodził się rok później ode mnie, znałem go z czasów, gdy razem ścigaliśmy się w młodszych kategoriach wiekowych. Wiadomo, że każda śmierć jest czymś strasznym – niezależnie od tego, ile lat ma zmarły, ale gdy umiera ktoś tak młody, to ból jest chyba jeszcze większy. Zwłaszcza, że stało się to podczas wyścigu. Dlatego ta sytuacja była bardzo trudna do zaakceptowania nie tylko dla rodziny Bjorga, ale też dla całego peletonu i pewnie dla wszystkich osób kochających nasz sport. To był czarny dzień dla kolarstwa.

W Syrakuzach rozmawiał Bartek Kozyra.

Poprzedni artykułCo dalej z Leopoldem Konigiem?
Następny artykułAndré Greipel: „Obecność kolegów w wyścigach pomaga”
Trenował kolarstwo w Krakusie Swoszowice i biegi średnie w Wawelu Kraków, ale ulubionego sportowego wspomnienia dorobił się startując na 60 metrów w Brzeszczach. W 2017 roku na oczach biegnącej chwilę wcześniej Ewy Swobody wystartował sekundę po wystrzale startera, gdy rywale byli daleko z przodu. W pisaniu refleks również nie jest jego mocną stroną, ale stara się nadrabiać jakością.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments