Sylvain GeogersW świąteczno-noworocznym wypasie tradycyjnie pojawiła się niezliczona liczba podsumowań sezonu. Czytałem je, przypominając sobie jednocześnie miniony sezon, dramaty i zwycięstwa. Oczywiście wybory ekspertów –  i rodzimych i zagranicznych były trafne – trudno się z nimi nie zgodzić. Nie będę więc przytaczać tych samych wydarzeń. Ale pozwolę sobie przypomnieć jedno zdarzenie, które mnie osobiście przytrzymało na krawędzi krzesła.

Był 18 maja 2012. Giro d’Italia trwało w najlepsze. Cavendish wygrał właśnie sprint w Cervere, a Rodriguez utrzymywał 17-sekundowy bufor nad Hesjedalem. W tym samym czasie uczestnicy Amgen Tour of California dopiero przecierali oczy mając w perspektywie 6 etap, który na dystansie 186km miał ich przenieść nad modre brzegi Big Bear Lake.

Sezon rozdysponował już wtedy blisko połowę punktów World Tour, a w ekipie Ag2r La Mondiale wciąż brakowało zwycięstwa. Do niechlubnego rekordu ekipy Saunier Duval, która w sezonie 2005 najdłużej czekała na sukces brakowało już tylko jednego dnia. Tymczasem czołowe ekipy miały na koncie 20 lub więcej triumfów.

I właśnie wtedy stał się przełom. Amerykańska część ekipy otrzymała wiadomość, że impas zakończył Sebastien Hinault w francuskiej etapówce Circuit de Lorraine. Być może ta wiadomość dodała anonimowemu Sylvainowi Georgesowi nieco animuszu.

Jego największym sukcesem do tamtego dnia był sam fakt kontraktu z grupą ProTour. On i 6 jemu podobnych nie czekało dłużej niż opadła chorągiewka ostrego startu i ucieczka dnia została sformowana. Pierwszym celem były punkty w klasyfikacji górskiej, na przełęcze najlepiej wspinali się Kolumbijczycy. Grupka systematycznie powiększała przewagę, ale podjazdy nadwątlały siły śmiałków. Tymczasem peleton wydawał się kontrolować sytuację. Uciekinierowie nie mieli chyba zbyt wielkiej nadziei na końcowy sukces. Najlepszym tego dowodem jest fakt, że na 45km do mety Georges bez żadnego ataku, został samotnym tete de la course. Jego przewaga wynosiła wtedy około 4.30.

Grupa otrzymała wiadomość, że ucieczka się rozpadła, co uspokoiło ją do tego stopnia, że Georgesowi początkowo udało się zyskać dodatkową minutę. Sytuację na czele peletonu kontrolował wtedy Liquigas, z liderem klasyfikacji punktowej Peterem Saganem, który demoralizująco rozprawiał się z rywalami na finiszach. To miał być następny finisz, który był „narysowany” pod Słowaka. Przewaga zaczęła topnieć. Najazdy kamery na twarz samotnego Francuza odmalowywały coraz większe wykończenie, tymczasem ujęcia tyłu peletonu pokazywały kolarzy, których tempo odpinało od grupy.

Na 20 km do kreski Georges utrzymywał jeszcze 4 minuty. Tempo zaczął dyktować Tim Duggan, który był już w formie, która 2 tygodnie później dała mu tytuł mistrza USA, do współpracy włączyli się zawodnicy Garmin-Barracuda, broniący koszulki lidera Dave’a Zabriskiego. Francuz cierpiał, skupiony był tylko na pracy nóg, a przed oczami tworzyły się fatamorgany.

„Ostatnie 15km było najczarniejsze w mojej karierze, bolało wszędzie, dostawałem skurczy, resztkami sił próbowałem się koncentrować i przewalczyć wszystko w głowie” – komentował po etapie.

Z tyłu wyskoczyła jeszcze grupa pościgowa, która w pewnym momencie była w połowie między wykończonym uciekinierem, a rozpędzoną grupą. Przewaga malała tak szybko jak dystans do mety. Rozemocjonowany mechanik niemal wypadł z wozu technicznego zagrzewając do ostatniego wysiłku. Peloton tymczasem wchłonął ścigającą trójkę (Weening, Kelderman, Rast). Obraz pokazywał jakby Georges jechał cały czas pod górę, łapiąc powietrze jak ryba wyjęta z wody, grupa tymczasem napędzała się kolejnymi kontrami. Meta, meta, gdzie jest meta? Meta była usytuowana na długiej prostej, ale na tym etapie wiadomo już było, że ucieczka się powiodła. Georges nie miał nawet sił na uniesienie rąk w górę.

Obsługa pomogła mu tylko usunąć się na bok w porę przed finiszującym Sagan, który przyprowadził grupę 28sek później. Dla mnie było to jedno z najpiękniejszych momentów kolarstwa w 2012. Jak zwycięstwo Dawida nad Goliatem, pokazało dramaturgię kolarskiego cierpienia, heroizm gregario, którzy sporadycznie, czasem raz w karierze dostają swoją szansę i muszą ją wykorzystać.

Sylvian Georges w 2013 nadal w ekipie Ag2r La Mondiale, teraz już jako zawodnik z palmares.

Relacja Eurosportu:

Bartek (www.peloton.pl)

Poprzedni artykułGerald Ciolek celuje w klasyki i chwali swoją nową drużynę
Następny artykułCzy „Purito” opuści Katushę?
Pomysłodawca, założyciel i właściciel naszosie.pl. Z wykształcenia ekonomista, kilkanaście lat zarządzający oddziałami banków. Pracę w „korpo” zakończył w 2013 i wtedy to zdecydował poświęcić się tylko pasji. Na szosie jeździ amatorsko od ponad 20 lat. Mąż i ojciec dwóch synów.
Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Błażej
Błażej

a propos pamiętnych finisz ubiegłego roku, warto chyba jeszcze pamiętać:

http://www.youtube.com/watch?v=hn_P5s-ITJo

Marcin
Marcin

Fajny artykuł. Miło poczytać. Zwłaszcza, że na sezon „ubarwiam” się w ciuchy AG2R – oryginalne ODLO:) Tylko gdzie ta wiosna!