F jak fuzja, a najgłośniejszą w tym sezonie była ta teksańskiego RadioShack i luksemburskiego Leopard-Trek, które od przyszłego sezonu połączą się. Powód? Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze, ale chyba nie tylko… Nieoficjalnie mówi się, że dużą rolę odegrały słabe wyniki Leoparda. Jak podała La Gazzetta dello Sport właściciel drużyny z Luksemburga liczy na to, że dyrektor amerykańskiej drużyny Belg Johan Bruyneel, który miedzy innymi przyczynił się do sukcesów Lance Armstronga, pomoże tym razem młodszemu z braci Schleck wygrać Tour de France 2012.

G jak gorycz, która z pewnością przepełnia Marka Rutkiewicza. Miało być tak pięknie, nowa ekipa, nowe cele, nowe wyzwania… Niestety, na planach się skończyło. Ni stąd ni zowąd niemiecka ekipa zrezygnowała z usług naszego zawodnika, co zaskoczyło nie tylko kibiców, ale przede wszystkim jego samego. Któż by się tego spodziewał… My możemy tylko, mimo wszystko, życzyć wszystkiego dobrego w nowym sezonie.

H jak hegemonia Philippe’a Gilberta. Tutaj decyzja nie była trudna, gdyż Belg spisywał się fenomenalnie. Jako drugi kolarz w historii wygrał wszystkie ardeńskie klasyki, a ogółem na najwyższym stopniu podium stawał w minionym sezonie aż 17 razy. Nic dziwnego, że został wybrany najlepszym kolarzem roku w Belgii, kraju, w którym bądź co bądź utalentowanych zawodników nie brakuje. Gilbert zwyciężył także w rankingu UCI, co tylko potwierdza jego klasę. Pozostaje nam tylko pogratulować.

I jak indyk, a raczej kurczak, nawet dwa kurczaki. Tak łagodnie można określić braci Schleck i ich niezdecydowaną postawę na Tour de France. Owszem, wdrapali się na podium ale niedosyt pozostał… Gdyby tylko odważyli się zaryzykować i przeprowadzić jakiś porządny atak to kto wie, może żółta koszulka zawitałaby na stałe do Luksemburga…. A tak? No cóż, stchórzyli więc we call them chickens.

J jak Johnny Hoogerland i jego słynny wypadek na trasie Tour de France. Holenderski kolarz brał udział w kraksie na 9 etapie Wielkiej Pętli. Został potrącony przez samochód telewizyjny i wpadł wprost na płot z drutu kolczastego. Nie poddał się, wręcz przeciwnie, zaimponował wszystkim swoją ogromną determinacją, gdy pomimo bólu wsiadł na rower i jechał dalej. Na mecie lekarze założyli mu aż 33 szwy. Nic dziwnego, że Johnny stał się ulubieńcem holenderskich kibiców, którzy z dumą noszą teraz koszulki z jego wizerunkiem.

NiA

Poprzedni artykułMarek Rutkiewicz: „Jestem zawiedziony i rozgoryczony…”
Następny artykułUczestnicy kolarskiego Depeche Party pomagają Arturowi Komisarkowi!
Pomysłodawca, założyciel i właściciel naszosie.pl. Z wykształcenia ekonomista, kilkanaście lat zarządzający oddziałami banków. Pracę w „korpo” zakończył w 2013 i wtedy to zdecydował poświęcić się tylko pasji. Na szosie jeździ amatorsko od ponad 20 lat. Mąż i ojciec dwóch synów.
Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
rebe
rebe

Johnny istotnie pokazał charakter w odróżnieniu od Rutka który niezdecydowanie jezdził , niezdecydowanie podpisywał kontrakty i zdecydowanie został na lodzie . Kolarz jak idzie solo kilka kilometrów przed metą , to idzie w trupa i gryzie kierownicę , a nie ogląda się dwadziescia razy na kazdym kilometrze .
P.s. Niech fani Rutka ( o ile są ) nie piszą , że nie utrzymałbym mu koła . Pewnie, że nie , ale to on jest zawodowcem i to z Bóg wie jakimi aspiracjami .
Piotr rebe Zieliński