Tegoroczny listopad jest dość łaskawy dla entuzjastów kolarstwa. Miesiąc pozwala na suche przyzwoite treningi, choć godziny dzienne stają się zauważalnie krótsze. Zmierzch zapada nagle, przejażdżki stają się krótsze i krótsze. To ciężki okres dla rowerzystów, najwytrwalszymi okazują się kobiety na składakach jadący odebrać dzieci ze szkoły… Czasami przemknie ktoś z butlą gazową na wymianę.  Tak to wygląda na wsi w każdym razie.

I w takich to właśnie momentach warto się rozgrzać, wciągnąć ciepłe papcie, nalać szklaneczkę wina i obejrzeć „Sunday In Hell”. Już widzę rozmarzone uśmiechy tych, co wiedzą o co chodzi. A kto nie wie, niech przeczyta.

W 1976 słynny duński reżyser dokumentalista Joergen Leth zabrał swoich ludzi, swoje kamery i za ich pomocą dokonał świetnej dokumentacji wyścigu Paris – Roubaix. Film zaczyna się dzień przed wyścigiem, zawodnicy meldują się w hotelach, śledzimy gwiazdy kolarstwa. Widzimy jaki „Kanibal” Eddy Merckx w pomarańczowym dresie osobiście dogląda pracy mechaników nad swoim rowerem, widzimy jak nogi goli Roger De Vlaeminck – zwycięzca z roku 1974 i 1975. W jakiej on grupie jeździ? Brooklyn? Co to za Brooklyn – czyżby dzielnica Nowego Jorku sponsorowała drużyne zawodową? Nie! To włoska guma do żucia! Jest stary Poulidor i młody Moser.

Następnie oglądamy z wolna budzącą się do TEGO dnia dzielnicę Chantilly, gdzie wytyczony jest start. Tłum pęcznieje. A potem start – jesteśmy w peletonie, na poboczu, wśród wiejskich kibiców na trasie dla których przejazd kolarzy jest  tak egzotyczny jak nie przymierzając galaretka z kaczki na jarzębinowej konfiturze. Jesteśmy w czubie peletonu i na tyłach wyścigu. Piękne zbliżenia, slowmołszyny. Wyścig się rozwija, grupy pękają. Zagłębiamy się w realia francuskiej rzeczywistości – tam też strajkują. Ale mechanicy prawie tak sprawni jak ci dzisiejsi – koło zmieniają w 10 sekund.  W Roubaix welodrom już wypełniony, panowie z kieszonkowymi radyjkami przy uszach, panie w beretkach.  Radość Demeyera, frustracja przegranych. Na koniec wspólny prysznic. Więcej nie zdradzam, i tak już za dużo napisałem.

Spokojna narracja dla chcących podszlifować angielski. Jest więcej niż jeden powód żeby obejrzeć ten film. I wracać do niego każdego listopada.

Zapraszamy na seans:

 

Bartek

Poprzedni artykułCadel Evans wciąż się rozwija
Następny artykułLeif Hoste liderem na klasyki w Team Accent Jobs-Verandas Willems
Pomysłodawca, założyciel i właściciel naszosie.pl. Z wykształcenia ekonomista, kilkanaście lat zarządzający oddziałami banków. Pracę w „korpo” zakończył w 2013 i wtedy to zdecydował poświęcić się tylko pasji. Na szosie jeździ amatorsko od ponad 20 lat. Mąż i ojciec dwóch synów.
Subscribe
Powiadom o
guest
7 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Michał
Michał

Troche się zmieniło do czasów kiedy ja startowałem. Dobre, obejrzałem całe. Skąd wy to bierzecie? 🙂

oneofyou
oneofyou

loved it! thank you. can’t wait for more 🙂

merxism
merxism

„Zagłębiamy się w realia francuskiej rzeczywistości – tam też strajkują” to wlasnie oni z tego słyną

słoniu
słoniu

Super. Wielkie dzięki za umieszczanie takich filmików na portalu. Prosimy o więcej ! Ale swoją drogą przydałby się komentarz Tomka Jarońskiego !

Marek
Marek

Polecam jeszcze takie filmy jak „Hell On Wheels” – film o TdF 2003 i film Overcoming z 2004 r. o duńskiej drużynie Team CSC i udziale w TdF 2004 😉

Grzegorz
Grzegorz

Dzięki wielkie za film, tego jeszcze nie widziałem.

Macie okazję stać się jedynym naszym portalem kolarskim na którym można by obejrzeć kolekcję kolarskich filmów.

Z nowych dobrych filmów o Paris-Roubaix polecam ten zwiastun filmu „Road to Roubaix”
http://youtu.be/buQGibzq8Sg

zbyszek
zbyszek

Nie znam końcówki ani etapu ani filmu,bo dla mnie było finito,kiedy tego biednego kolarza leżącego na glebie (budził) klakson z karety.