Camphin-en-Pévèle / Paris-Roubaix / Twitter

Pamiętacie jeszcze 9. etap zeszłorocznej edycji Tour de France? Tak, to wtedy pośród zacienionych pagórków Jury miały miejsce wszystkie możliwe i niemożliwe do wyobrażenia dramaty, i kiedy dzień dobiegał końca musiało się wydawać, że trudno o większą katastrofę. Tak się składa, że również ta niedziela wyznacza dziewiąty dzień rozgrywania Wielkiej Pętli, i chociaż radykalnie zmieni się krajobraz jest całkiem prawdopodobne, że kiedy ostatni zawodnicy docierać będą na linię mety w Roubaix, wiązać się to będzie z bardzo nietypowym rodzajem deja vu. Dziś bowiem, w lipcowym skwarze, Piekło Północy uchyli uczestnikom wyścigu swoich wrót i można mieć pewność, że będzie gorąco.

Niezależnie od bardzo sprzecznych opinii w tym temacie, Tour de France w ostatnich latach pożycza przynależne wyścigowi Paris-Roubaix sektory bruków relatywnie często, choć nietrudno zauważyć, że tym razem organizatorzy wyścigu poszli o krok dalej – zarówno pod względem ilości, jak i jakości.

By zrozumieć, dlaczego dzisiejszy odcinek wprowadził tak duży popłoch w peletonie, że przez minione dwa dni snuł się on szosami północnej Francji jak we śnie pozbawionym snów, wystarczy przywołać poprzednie edycje Wielkiej Pętli, w których bruki odegrały lub miały odgrywać jedną z kluczowych ról. W minionej dekadzie w pamięć najbardziej zapadł etap z roku 2014, podczas którego w deszczu i błocie triumfował Lars Boom, Vincenzo Nibali odjechał Fabianowi Cancellarze, a broniącego swojego pierwszego tytułu Chrisa Froome’a same okoliczności zestresowały do tego stopnia, że do bruków nie dojechał. Wówczas pokonane zostało 9 sektorów o łącznej długości 13 km. W bezbarwnym randez-vous z Piekłem Północy rok później wymiar kary był zbliżony (7 sektorów, 13 kilometrów), podobnie jak w znacznie atrakcyjniejszej edycji z sezonu 2010 (7 sektorów, 13 kilometrów), kiedy na mecie w Porte du Hainault młodziutki Geraint Thomas przegrał tylko z Thorem Hushovdem.

Dziś uczestnicy 105. edycji Tour de France pokonają 15 sektorów bruków o łącznej długości 21 kilometrów i umieszczonych 156 kilometrach trasy. Część odcinków nawet dla najbardziej zaprawionych obserwatorów kolarstwa nie zabrzmi znajomo, jednak pojawią się również te absolutnie kluczowe dla losów Paris-Roubaix, jak Mons en Pevele (5*, skrócony do 900m) czy brutalnie umieszczony w samym finale etapu Camphin-en-Pevele (4*, 1800m). W przeciwieństwie do minionych kilku edycji, podczas których rozgrywane były podobne etapy, tym razem meta ulokowana została w Roubaix, więc chociaż kolarzom nie przyjdzie ścigać się na kreskę na słynnym welodromie Jeana Stablinskiego, można z dużym przekonaniem powiedzieć, że niedzielny etap jest tak bliski Piekłu Północy, jak tylko jest to możliwe w ramach współczesnej formy rozgrywania wielkich turów.

Jakie będą elementy wspólne?

Paradoksalnie pogoda, ponieważ ostatnie edycje Paris-Roubaix kojarzone były nie z błotem, ale tumanami unoszącego się nad brukami pyłu, a niedzielna prognoza pogody dla Lille zapowiada przyjemnie umiarkowane temperatury, słońce i co najwyżej subtelny wietrzyk.

Taktyka. Większość ekip stanie na starcie niedzielnego odcinka z dwoma różnymi, choć warunkującymi się wzajemnie celami – ochroną liderów na klasyfikację generalną przez specjalistów od północnych klasyków i walką tych drugich o etapowe zwycięstwo, jeśli zdołają oni wypełnić swoje zadanie. Osiągnięcie jednego i drugiego celu sprowadza się jednak do tego samego – skutecznej walki o pozycje przed każdym kolejnym sektorem bruków.

Element szczęścia, ponieważ niezależnie od pory roku i ambicji pokonujących je zawodników, bruki Roubaix nie najlepiej obchodzą się z kolarskim sprzętem, a wąskie polne drogi dodatkowo utrudniają interwencje mechaników.

Co będzie inaczej?

To nie jest wyścig jednodniowy, w którym o zawodnikach znajdujących się po złej stronie dzielącej się grupy możemy po prostu zapomnieć. Z uwagi na proporcje specjalistów od tego typu rozgrywek do kolarzy nieco bardziej zielonych, w drugiej części peletonu należy spodziewać się chaosu i wydaje się bardzo prawdopodobne, że pochłonie on kilku liderów na klasyfikację generalną. To właśnie ich walka z uciekającymi sekundami stanie się motywem przewodnim niedzielnej rywalizacji, a nie walka o etapowe zwycięstwo na czele.

Dynamika rywalizacji. Nie chcę uprzedzać faktów, ponieważ pamiętam jeszcze bardzo rozczarowujący odcinek na brukach z sezonu 2015, jednak umieszczenie tylu sektorów kocich łbów na relatywnie krótkiej trasie sprawi, że czasu na ewentualne przegrupowanie sił będzie bardzo mało. A to faworyzuje tych, którzy zdecydują się przystąpić do ataku.

Co mówiliśmy o dzisiejszym etapie przed rozpoczęciem Wielkiej Pętli?

Etap 9, 15 lipca: Arras Citadelle  ›  Roubaix (156,5 km)

To zapowiada się na jeden z najbardziej spektakularnych etapów Wielkiej Pętli w całej historii. Organizatorzy zaplanowali aż 15 brukowych sektorów o łącznej długości 21,7 km. Wyjątkowo ciężka próba dla kolarzy walczących w klasyfikację generalną, a bohaterowie Paris-Roubaix znów będą mogli o sobie przypomnieć.

Nawet przy najbardziej konserwatywnym podejściu peletonu do dzisiejszej rywalizacji nie wydaje się możliwe, aby takie nagromadzenie brukowanych sektorów na relatywnie krótkim odcinku nie zebrało stosownego żniwa – w końcu nie na darmo w wyścigu biorą udział Richie Porte i Dan Martin. Na naszych oczach rozegrają się zatem trzy równoległe wyścigi: o etapowe zwycięstwo, o ugruntowanie swojej pozycji w klasyfikacji generalnej i o przetrwanie.

Tylko garstka specjalistów od północnych klasyków dostanie dziś od swoich ekip wolną rękę, jednak pośród nich jest Peter Sagan (Bora-hansgrohe), co być może ostatecznie załatwia całą sprawę. Zwycięzca tegorocznej edycji Piekła Północy z pewnością liczy na przypieczętowanie tego sukcesu jeszcze jednym triumfem w Roubaix, a obecność Daniela Ossa i Macieja Bodnara sprawia, że będzie on mógł pozostawić los Rafała Majki w ich rękach.

Podobnie rzecz się ma w przypadku Grega Van Avermaeta (BMC Racing), który nawet jeśli w układanych przed wyścigiem planach miał zostać oddelegowany do pomocy Richiemu Porte, teraz dodatkowo chroni go żółta koszulka lidera Tour de France. Jeśli tylko okoliczności będą temu sprzyjać, Belg z pewnością spróbuje choć trochę powetować sobie frustracje związane z nieudaną wiosenną kampanią.

Głodni sukcesu będą również z natury nienasyceni zawodnicy ekipy Quick-Step Floors, którzy nie mając desygnowanego lidera na klasyfikację generalną Tour de France, mogą atakować kimkolwiek zechcą i kiedykolwiek zechcą, przy okazji doprowadzając do rozerwania peletonu na strzępy. Wyłączyć z tych rozważań należy sprawdzającego się w innym terenie Juliana Alaphilippe’a, pełniącego inne funkcje Tima Declerqa i Maxa Richeze, ale cała reszta, z Nikim Terpstrą, Yvesem Lampaertem i Philippe Gilbertem na czele ma umiejętności, doświadczenie lub potencjał (co najmniej jedno z trzech), by w niedzielę święcić etapowy triumf.

Zakładając najgorszą z opcji, czyli bardzo konserwatywny wyścig zakończony finiszem z większej grupy, na swoje szanse czekać będą Alexander Kristoff (UAE Team Emirates), Arnaud Demare (Groupama-FDJ), Fernando Gaviria (Quick-Step Floors), Andre Greipel (Lotto Soudal), Jasper Stuyven czy John Degenkolb (Trek Segafredo).

Liderów na klasyfikację generalną imprezy można natomiast przed rozegraniem etapu podzielić na tych, którzy liczyć będą na realne zyski, utrzymanie status quo i cud.

W pierwszej grupie znajduje się bez wątpienia najlepiej obeznany z rywalizacją w północnych klasykach Geraint Thomas (Team Sky) odnośnie którego znacznie ważniejszym pytaniem pozostaje, czy jest on liderem brytyjskiej ekipy de facto, bo to determinować będzie nie tylko dzisiejszą taktykę jego drużyny, ale ostateczny wpływ niedzielnej rywalizacji na losy całego wyścigu. Wyłączywszy często nieuniknione na brukach katastrofy, w takich warunkach sprawdzić powinni się również dwaj najbardziej wszechstronni zawodnicy swojej generacji, Vincenzo Nibali (Bahrain Merida) i Alejandro Valverde (Movistar).

W drugiej grupie znajdują się zawodnicy, którzy co prawda nie mają wielkiego doświadczenia w rywalizacji na brukach, ale udowadniali już w przeszłości, że potrafią sobie poradzić w zróżnicowanym terenie, jak Romain Bardet (Ag2r-La Mondiale) czy Tom Dumoulin (Team Sunweb). Z powodzeniem do tego worka można również wrzucić tych, którzy będą mogli liczyć na wyjątkowo silne wsparcie swoich ekip, czyli przede wszystkim Chrisa Froome’a (Team Sky), choć warto zauważyć, że również Rafał Majka (Bora-hansgrohe) i Adam Yates (Mitchelton-Scott) będą mieli bardzo silną obstawę. Ciekawe również, czy rośli Taylor Phinney i Sep Vanmarcke zdołają bezkolizyjnie doprowadzić do mety niezłego technicznie (jak na kolumbijskie standardy) Rigoberto Urana (EF Education First).

No i są ci, których uratować może tylko cud. Obecność Paddy’ego Bevina, Stefana Kuenga i Michaela Schara powinna kwalifikować Richiego Porte’a (BMC Racing) do grupy liderów słusznie liczących na minimalizację strat, ale nie od dziś wiemy, że Tasmańczyk zawsze sam znajdzie sposób, by skomplikować swoją sytuację. Podobnie Daniel Martin (UAE Team Emirates), któremu jednak po stronie drużyny trudno zapisać jakiekolwiek plusy. Los Mikela Landy i Nairo Quintany spoczywa natomiast w rękach i nogach Imanola Ervitiego (Movistar).

105. edycja wyścigu Tour de France rozgrywana jest od 7 do 29 lipca 2018.

Oficjalna lista startowa

Szczegółowy plan transmisji telewizyjnych

Poprzedni artykułVincenzo Nibali: „Kto wie co się wydarzy zanim dojedziemy do Roubaix?”
Następny artykułMistrzostwa Europy 2018: Dominator Evenepoel!
Z wykształcenia geograf i klimatolog. Przed dołączeniem do zespołu naszosie.pl związana była z CyclingQuotes, gdzie nabawiła się duńskiego akcentu. Kocha Pink Floydów, szare skandynawskie poranki i swoje boksery. Na Twitterze jest znacznie zabawniejsza. Ulubione wyścigi: Ronde van Vlaanderen i Giro d’Italia.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments