fot. Team Cofidis/Getty Sport

Choć Rafał Majka doskonale spisuje się podczas tegorocznego Giro d’Italia w roli pomocnika, to tym kolarzem, który dostarcza nam największych emocji jest Stanisław Aniołkowski. W dniu przerwy najlepszy polski sprinter opowiedział nam:

  • Jak z jego perspektywy wyglądał 13. etap, który zakończył na 2. miejscu
  • Czy walczył już z pierwszym kryzysem
  • Czy towarzyszący mu od kilku miesięcy wąs jest nawiązaniem do Lecha Piaseckiego – jedynego polskiego zwycięzcy etapowego Giro d’Italia

Nieco ponad dwa tygodnie – tyle upłynęło między moją pierwszą, a drugą rozmową ze Stanisławem Aniołkowskim na temat Giro d’Italia. Wtedy różnice pomiędzy największą włoską imprezą, a pozostałymi, w których na co dzień bierze udział, poza tymi emocjonalnymi, nie były jeszcze zauważalne – w końcu sama wyścigowa rutyna pozostaje bardzo podobna. Teraz jest już trochę inaczej, a trudy wyścigu musiały mu się już dać się we znaki.

„Aniołek” jak na razie radzi sobie we włoskim wyścigu bardzo dobrze. Choć przed nim jeszcze tydzień ścigania, to już udało mu się uzbierać 3 miejsca w czołowej „10”, w tym jedno drugie, gdy przegrał tylko z Jonathanem Milanem. Jednak skoro za nim już dwa tygodnie ścigania, a skoro nigdy wcześniej nie jechał w wyścigu, który wymagałby od niego tak długiego okresu niemal nieprzerwanej jazdy, to moje pytanie pierwsze pytanie nie mogło zabrzmieć inaczej niż:

Odczuwasz już zmęczenie długim wyścigiem

Ono się nasila, ale chyba już się przyzwyczaiłem. W pewnym momencie było duże, a teraz już po prostu jadę z dnia na dzień i aż takiego dołka nie czuję. Po pierwszym tygodniu miałem większy kryzys, ale teraz, całe szczęście, jest już lepiej.

A, czyli rozumiem, że to właśnie tamten kryzys spowodował, że w Neapolu, choć dojechałeś do mety w pierwszej grupie, to nie walczyłeś o wysokie pozycje?

No tak, dużo mnie kosztował cały etap, a szczególnie końcówka, ale niestety na dwa kilometry do mety zabrakło mi tego prądu i po prostu nie byłem w stanie zafiniszować. Inni sprinterzy lepiej sobie poradzili z jego trudami, ja niestety nie. Nie wiem, może to był ten jeden trochę gorszy dzień? Na pewno zużyłem tam dużo tej energii i chyba właśnie wtedy byłem najbardziej zmęczony.

Czyli dzień przerwy przyszedł dla ciebie w najlepszym możliwym momencie.

No tak. My w dzień przerwy też pojechaliśmy na rower, na prawie 1 godzinę i 40 minut, z jakimś podjazdem, tak że miałem okazję porobić jakieś ćwiczenia. Przede wszystkim jednak udało mi się zregenerować, co było ważne, ponieważ następnego dnia też był bardzo wymagający etap. Mogłem też się trochę doleczyć, bo na tym etapie w Neapolu byłem trochę przeziębiony, co pewnie też mogło mieć jakiś wpływ na wynik. 

Tak, naprawdę fajnie się złożyło, że ta przerwa wypadła akurat w taki dzień, że mogłem wykorzystać ją do rozwiązania tych wszystkich problemów, które akurat się na siebie wtedy nałożyły. W efekcie kolejne etapy były już dla mnie zdecydowanie lepsze.

Efekty widać gołym okiem. Dwa miejsca w czołowej dziesiątce w drugim tygodniu. Jedziesz świetny wyścig.

Przyjechałem tutaj, żeby walczyć o te najwyższe lokaty, długo przygotowywałem się do tego wyścigu. To kosztowało mnie mnóstwo poświęcenia, miałem zupełnie inny program, niż do tej pory. Liczyłem na dobre wyniki i rzeczywiście one przyszły. Już teraz wiem, że te wszystkie wyrzeczenia się opłaciły, że było warto, ale nie zamierzam na tym poprzestawać. Przede mną jeszcze tydzień ścigania i mam nadzieję, że te dwa etapy, które mi zostały ułożą się równie dobrze.

A jak ocenisz pomoc, którą dostajesz w tym wyścigu od drużyny? Bo generalnie z przodu nie widzimy w końcówkach koszulek Cofidisu.

To prawda, ale też nie takie są zadania chłopaków. Taktyka zespołu opiera się na tym, żeby pomagali mi we wcześniejszych fazach. Żeby osłaniali mnie przed wiatrem itd. Niestety nie mamy tutaj kolarzy, którzy w tych końcówkach, przy tak chaotycznych finiszach mogli mnie rozprowadzić – nie przy tylu pociągach sprinterskich. Pamiętajmy, że tu przyjechało mnóstwo szybkich kolarzy, wielu z nich z bardzo dobrą obstawą i przez to trochę brakuje tutaj miejsca.

Nie mam jakiegoś bardzo dużego wsparcia, ale ja się dobrze odnajduję w takich sytuacjach. Nie wiem, może to i lepiej? Dzięki temu mogę zdać się na swój instynkt, wybrać koło, które na dany moment jest najlepsze. Oczywiście, bywały takie etapy, że być może z większym wsparciem dałbym radę osiągnąć nieco lepszy wynik, ale i tak jest dobrze. Jest jak jest i szanse, które mam staram się wykorzystać najlepiej, jak się da.

Pewnie nie pomogło ci wycofanie Stefano Oldaniego.

No tak, Stefano to jest akurat taki kolarz, który pewnie byłby bardzo przydatny w takich końcówkach. Niestety dopadły go problemy zdrowotne w trochę późniejszej fazie wyścigu [wycofał się przed 11. etapem – przyp. red.], a wcześniej też nie czuł się najlepiej. Złe samopoczucie, jakieś przeziębienie. Widać było jak się męczył i po prostu chyba nie było sensu, żeby kontynuował ten wyścig.

Na szczęście jakoś sobie radzisz. Byłbyś w stanie opisać, jak z twojej perspektywy wygląda ta walka na finiszu? Od czego zależy, które koło wybierzesz?

Generalnie na pewno nie ma czegoś takiego, że wybiorę sobie jakieś koło na 15 km przed metą, a potem utrzymam się na nim aż do samego końca. To nierealne. W końcówce zawsze jest bardzo ciasno, dużo się zmienia na zakrętach… nie, po prostu nie jesteś w stanie tego zrobić. Nawet kolarze, którzy się rozprowadzają gubią nieraz szyk. 

Mój sposób jest taki, żeby po prostu trzymać jak najwyższą pozycję i dopiero mniej więcej na 2 kilometry przed metą szukać TEGO koła. Szukać tego sprintera, który będzie miał największe szanse na zwycięstwo i trzymać się jak najbliżej niego. Oczywiście kieruję się nie tylko klasą kolarza, ale też tym, jakich kolarzy ma do pomocy. Gdy widzę, że komuś zostało jeszcze dwóch czy trzech rozprowadzających, to wybiorę raczej jego. Zorganizowanemu pociągowi jest łatwiej wyciągnąć swojego lidera i tym samym dać mi większe szanse na dobrą pozycję przed finiszem.

Na tym wyścigu to zawsze był Milan?

Różnie, na pierwszym etapie, tam, gdzie zająłem 8. miejsce, ruszyłem za Quick-Stepem i gdyby nie jakiś problem mechaniczny, to może mógłbym zająć wyższą pozycję, gdzieś za Timem Merlierem, może nawet z nim powalczyć na kresce… Tak że to też różnie wygląda. Nie zawsze wybierasz tego jednego kolarza. Wiadomo przecież, że jak Milan wygrał już 3 etapy, to większość tych sprinterów, którzy tak jak ja nie mają swojego rozprowadzenia, chce się załapać za nim. Ta walka jest więc zacięta i traci się jeszcze więcej sił. To też jest powód, dla którego tego koła szukam dopiero w samej końcówce, jak nie dwa, to 3-4 km przed metą.

A jak to było na tym etapie, gdzie byłeś drugi. Byłbyś w stanie dokładnie opisać, jak ta końcówka wyglądała z twojej perspektywy?

No, to był etap, który mi odpowiadał. Nie był zbyt wymagający, więc dojeżdżaliśmy na stosunkowo świeżych nogach. Po kilku szansach, których nie udało mi się do końca wykorzystać, nawet jeśli byłem w dziesiątce, to pomyślałem sobie, że muszę bardziej zaryzykować. Pilnować tego, żeby być z samego przodu. Przeanalizowałem sobie samą końcówkę. Była bardzo kręta. Wiedziałem dokładnie, gdzie jest który zakręt, jak wygląda otoczenie, żeby znaleźć jakieś punkty orientacyjne i wiedzieć, w którym miejscu się znajduję. Wiedziałem, że najważniejsze było to, żeby ostatni zakręt, na 500 metrów przed metą, pokonać w ścisłej czołówce – na 5/6 pozycji. To się udało i rozpocząłem swój finisz, gdy tylko otworzyło się przede mną miejsce, w które mogłem wsadzić swoje koło. I tak zacząłem później niż Milan, a w końcówce czułem, że mam od niego trochę wyższą prędkość. Było za późno, żeby go wyprzedzić, a do tego Milan jest zdecydowanie najlepszym sprinterem na tym wyścigu. Pokazuje, że dysponuje naprawdę dużą mocą na finiszach.

Gdy jeszcze ścigałeś się w CCC Development Team, to uchodziłeś za zawodnika, któremu niewielkie, męczące dla sprinterów pagórki, ułatwiają życie – potrafiłeś wygrać etap z metą na Górze Chełm. Dziś dalej uważasz, że trudności znajdujące się na trasie zwiększają twoje szanse?

Przede wszystkim, byłem wtedy zawodnikiem ekipy kontynentalnej, więc poziom konkurencji był właśnie taki – kontynentalny. Teraz, w World Tourze, tamta moc, którą pokazywałem na Górze Chełm, pozwala mi na przejechanie podjazdu w grupie – nic więcej, a już na pewno nie na zwycięstwo. To jest spora różnica poziomów. Mimo wszystko, to Giro pokazuje, że dalej potrafię sobie poradzić w cięższym terenie. Kończyłem w “10” zarówno po płaskich finiszach, jak i po takich z dwukilometrowym podjazdem w końcówce. Myślę, że odnajduję się dobrze zarówno w łatwym terenie, jak i tym odrobinę trudniejszym.

Jeśli chodzi o etapy sprinterskie tegorocznego Giro d’Italia, to zostały nam już tylko te z łatwiejszymi końcówkami. Wierzysz w możliwość wygrania któregoś z nich? 

No wiesz, skoro jestem drugi na etapie, to nie wydaje mi się, żeby pierwsze miejsce było poza  zasięgiem. Ciężko pracowałem, żeby być w stanie osiągać takie wyniki i teraz mogę powiedzieć, że tak, wierzę w to. Wierzę, że przy dobrym dniu, dobrym ustawieniu na finiszu, bo to jest tutaj kluczowe, będę w stanie powalczyć o zwycięstwo.

Nastawiasz się bardziej na ten etap w środku tygodnia? Czy raczej na ten ostatni?

Na pewno będę walczył na jednym i drugim tak samo. Jeżeli pierwszy mi nie wyjdzie, to będę już całkowicie nastawiony na sukces w tym ostatnim. To nie jest tak, że na jeden etap się nastawiam bardziej lub mniej. Biorę wyścig z dnia na dzień, sprawdzam każdą kolejną trasę, a gdy wiem, że nadchodzi moja szansa, to staję się jeszcze bardziej skupiony na czekającym mnie wyzwaniu i analizuję ją już stricte po sprintersku. Skupiam się na każdym kolejnym metrze z nadzieją, że będę w stanie osiągnąć na niej bardzo dobry wynik – taki jak na 13. etapie.

Na koniec, pytanie z przymrużeniem oka. Na początku przygody z Cofidisem zapuściłeś wąsa. Pomyślałem sobie, że skoro już wtedy wiedziałeś o swoim prawdopodobnym starcie w Giro d’Italia, to może postanowiłeś nawiązać w ten sposób do najsłynniejszego kolarskiego wąsacza w historii Polski, a więc Lecha Piaseckiego. To w końcu on jest jedynym zwycięzcą etapowym w historii Giro d’Italia!

Dokładnie tak było (śmiech). Planowałem wygrać z wąsem, ale cóż, nie udało się [na razie! – przyp. red!].

Poprzedni artykułGiro d’Italia 2024: Wypowiedzi faworytów po 17. etapie
Następny artykułTour of Norway 2024: Lista startowa z Woutem van Aertem i dwoma Polakami
Trenował kolarstwo w Krakusie Swoszowice i biegi średnie w Wawelu Kraków, ale ulubionego sportowego wspomnienia dorobił się startując na 60 metrów w Brzeszczach. W 2017 roku na oczach biegnącej chwilę wcześniej Ewy Swobody wystartował sekundę po wystrzale startera, gdy rywale byli daleko z przodu. W pisaniu refleks również nie jest jego mocną stroną, ale stara się nadrabiać jakością.
Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Marcin
Marcin

Swietny wywiad!🙌🙌🙌