fot. Intermarché - Wanty - Gobert Matériaux

Niektórzy mądrzy ludzie mówią, że koty mają dziewięć żyć. Z tego powodu możemy być pewni, że Rein Taaramae nie jest kotem – miał tylko dwa życia. Jedno wykorzystał wczoraj – dziś stracił czerwoną koszulkę.

Optymistyczny Estończyk

Jak widać Estończyk swój limit szczęścia wykorzystał na 3. etapie, który wygrał, przejmując koszulkę lidera. Od tej pory towarzyszy mu już właściwie tylko pech. Wczoraj wywrócił się na 2,5 kilometra przed metą. Oczywiście nie był w stanie wrócić do grupy, ale uratowała go strefa ochronna – dzięki niej utrzymał czerwony trykot. Dziś było jeszcze gorzej – jego kraksa miała miejsce na 10 kilometrów przed metą.

Byliśmy na dobrej pozycji z przodu, ale właśnie wtedy doszło do upadku. Chciałem szybko wstać, ale to nie było możliwe, ponieważ byłem właściwie przygnieciony przez kilku ciężkich facetów. Słyszałem tylko krzyki, nie mogłem się ruszyć. Tylko czekałem, aż ze mnie zejdą. Jestem rozczarowany, że nie mogłem szybko wstać 

Być może mimo wszystko zdołałby utrzymać koszulkę, gdyby peleton postanowił na niego poczekać (czasem tak się zdarza, na przykład w Tour Down Under 2019, gdy w kraksie ucierpiał zawodnik CCC Team – Patrick Bevin). I rzeczywiście, przez kilka pierwszych kilometrów peleton jechał stosunkowo wolno. Jednak później, gdy z przodu na dobre zaczęła się walka o pozycję, tempo musiało wzrosnąć.

W efekcie Estończyk dojechał do mety 2 minuty i 8 sekund za główną grupą. Nie tylko stracił prowadzenie w klasyfikacji generalnej wyścigu, ale spadł do trzeciej dziesiątki. Zdaje sobie jednak sprawę, że pretensje może mieć tylko do ciążącego nad nim fatum.

Czy peleton powinien poczekać? Myślę, że nie mogłem tego oczekiwać. Gdybym ja był na miejscu kolarzy, którzy teraz awansowali, pewnie bym nie czekał. Po prostu takie jest kolarstwo. Wciąż jestem w stanie się śmiać, jestem szczęśliwy. Życzę Kenny’emu, by nosił koszulkę dłużej niż ja, choć pewnie prędzej czy później i tak będzie musiał oddać ją Rogliciowi

– mówi Estończyk.

Właściwie dość łatwo można zrozumieć jego pozytywne nastawienie. Dobra postawa na 3. etapie sprawiła, że wyścig ma już właściwie rozliczony. Zwycięstwo etapowe, dwa dni w koszulce lidera, a to przecież jeszcze nie koniec.

Jak na człowieka, który w ciągu ostatnich dwóch dni, dwa razy leżał na ziemi, 34-latek trzyma się całkiem dobrze i nie wydaje się, by odniósł jakąś poważniejszą kontuzję. Dlatego wciąż ma szansę na walkę w klasyfikacji górskiej. Klasyfikacji, w której zresztą jak na razie prowadzi z trzema punktami przewagi nad drugim Kennym Elissondem.

Przed nami jeszcze wiele górskich premii, więc moje 10 punktów w klasyfikacji górskiej, to praktycznie nic. Myślę jednak że jesteśmy w stanie znacznie powiększyć ten dorobek, choć oczywiście musimy jeszcze przedyskutować to z zespołem

– zapowiedział.

Poturbowany Francuz

W gorszej sytuacji jest niestety Romain Bardet. On przyjeżdżał do Hiszpanii z myślą o walce w klasyfikacji generalnej. I już teraz wiadomo, że celu nie zrealizuje. Po udanym występie w czasówce (do Roglicia stracił tam zaledwie 17 sekund) i nieco rozczarowującej jeździe pod Picon Blanco zajmował 14. miejsce w klasyfikacji generalnej. Dziś ucierpiał w tej samej kraksie co Estończyk, tyle że na metę przyjechał 10 minut później.

Wiadomo więc, że teraz może marzyć już tylko o zwycięstwie etapowym. Tyle że to, czy będzie w stanie o nie powalczyć, nie jest jeszcze przesądzone. Już obserwując obrazki telewizyjne można było stwierdzić, że Francuz jest mocno poobijany, dlatego wciąż nie możemy być pewni, czy przystąpi do jutrzejszego etapu.

Romain ukończył etap po kraksie. Lekarze naszego zespołu muszą go zbadać, by stwierdzić, że jego stan zdrowia jest wystarczająco dobry, by kontynuować wyścig. Już teraz wiemy, że Romain czuł ból w czasie jazdy, więc będziemy go monitorować, a potem poczekamy na to, co przyniesie jutro

– czytamy na stronie Team DSM.

Miejmy nadzieję, że ostatecznie obyło się bez większych obrażeń, a Romain Bardet, podobnie zresztą jak Rein Taaramae odegra jeszcze w tym wyścigu jakąś znaczącą rolę.

Poprzedni artykułJasper Philipsen: „Wygranie etapu w zielonej koszulce byłoby spełnieniem marzeń”
Następny artykułNorweskie nowości – zapowiedź Tour of Norway 2021
Trenował kolarstwo w Krakusie Swoszowice i biegi średnie w Wawelu Kraków, ale ulubionego sportowego wspomnienia dorobił się startując na 60 metrów w Brzeszczach. W 2017 roku na oczach biegnącej chwilę wcześniej Ewy Swobody wystartował sekundę po wystrzale startera, gdy rywale byli daleko z przodu. W pisaniu refleks również nie jest jego mocną stroną, ale stara się nadrabiać jakością.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments