fot. Młoda Photography / naszosie.pl

Dzisiejsze mistrzostwa stały pod znakiem łez. Płakało niebo, z którego przez większość czasu lał się rzęsisty deszcz. Płakali Gilbert, Valverde, Evenepoel i wielu innych faworytów, których szanse na sukces zostały pogrzebane zdecydowanie przedwcześnie, i wreszcie płakał Mads Pedersen – tyle że nie ze smutku, a ze wzruszenia – nic dziwnego, w końcu został mistrzem świata.

Tego przecież nikt się nie spodziewał, przed wyścigiem obstawiano kompletnie innych kolarzy. Ciężko nawet powiedzieć „gdyby ktoś obstawił zwycięstwo Duńczyka przed wyścigiem, to dziś byłby bogatym człowiekiem”, bo niewykluczone, że jego nazwiska w ogóle nie było w ofercie żadnego bukmachera. 

A jednak, niemal niemożliwe stało się faktem. Wszystko dzięki temu, że drugi kolarz Ronde Vlaanderen sprzed roku najpierw znalazł się w ucieczce razem z Mathieu van der Poelem, Giannim Mosconem, Matteo Trentinem i Stefanem Kungiem, później w przeciwieństwie do dwóch pierwszych utrzymał się w niej do samego końca, by wreszcie na końcu sensacyjnie wygrać finisz z Matteo Trentinem. Nic dziwnego, że po wszystkim był przeszczęśliwy. 

– Chyba każdy młody kolarz na początku swojej przygody z rowerem marzy o tym, by kiedyś założyć tęczową koszulkę, ale niewielu ma szansę na dostąpienie tego zaszczytu. A mi się to udało. Spełniłem swoje marzenie. Nie mogę w to uwierzyć, to szalone. Kompletnie się tego nie spodziewaliśmy, przecież naszymi liderami byli Valgren i Fuglsang – ja i reszta ekipy mieliśmy zrobić wszystko, by pomóc im w osiągnięciu jak najlepszej lokaty. A gdy już wiedziałem, że nasza grupka dojedzie to mety, to byłem pewien, że Trentin pokona nas wszystkich w sprincie. Jednak widziałem, że medal jest w zasięgu, więc byłem bardzo zmotywowany. Myślałem, że muszę cały czas być w ruchu i nie odpaść w decydującym momencie. I na końcu okazało się, że zrobiłem więcej, niż myślałem, że jest możliwe

– mówił Duńczyk.

Prawdopodobnie zawodnik grupy Trek-Segafredo będzie miał okazję do zaprezentowania wyjątkowego trykotu w trakcie jednego z październikowych zawodów kończących sezon. Być może będzie jednym z pomocników Giulio Ciccone w czasie Il Lombardia, może pokaże się chińskim kibicom w trakcie wyścigu w Guangxi albo zdecyduje się na start w jednym z pozostałych wyścigów. Jednak tym on i jego ekipa zajmą się później. Dziś liczą się tylko on i jego złoty medal.

Poprzedni artykułPrzyszłość jest teraz, Doofy
Następny artykułSagan i van der Poel o batalii w Yorkshire
Trenował kolarstwo w Krakusie Swoszowice i biegi średnie w Wawelu Kraków, ale ulubionego sportowego wspomnienia dorobił się startując na 60 metrów w Brzeszczach. W 2017 roku na oczach biegnącej chwilę wcześniej Ewy Swobody wystartował sekundę po wystrzale startera, gdy rywale byli daleko z przodu. W pisaniu refleks również nie jest jego mocną stroną, ale stara się nadrabiać jakością.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments