Piętnasty etap Vuelta a Espana za kolarzami. Jak można było się spodziewać, praktycznie wszystko jest już jasne i tylko kataklizm może przewrócić generalkę. Czas na oceny.
Plusy:
Dla kibiców
Tak jak Peter Sagan opowiadał w swojej biografii – sport nie jest piękny sam w sobie. Zawodnicy są więc poniekąd aktorami, którzy mają przygotować kibicom przepiękny spektakl. Doskonale wiedział o tym Sepp Kuss, który po kapitalnie przejechanej końcówce postanowił podzielić się swoją radością z fanami zebranymi przy szosie. Takie zachowania zawsze poprawiają humor.
Bez wielkich kalkulacji
Choć może nie był to dziś najbardziej interesujący etap w całym wyścigu, liderzy nie zamierzali kalkulować i pojechali to, na co było ich stać. Dzięki temu ponownie utworzyły się różnice, które jednak nie były wielkim zaskoczeniem. Najmocniejsi wciąż są bowiem najmocniejsi.
Minusy:
Kolejny dzień w biurze
Kontynuując temat braku kalkulacji poszczególnych kolarzy – jednocześnie trzeba zauważyć, że praktycznie każdy z trudnych etapów zaczyna wyglądać identycznie. Najpierw od peletonu odrywa się duża ucieczka, później wyskakują z niej reprezentanci zespołów drugiej dywizji, a na koniec atakuje ktoś z trójki Roglic – Valverde – Pogacar. Tegoroczna Vuelta zrobiła się przez to do przesady przewidywalna i choć trudno to mówić, wydaje się, że praktycznie wszystko jest już jasne.
Sześciu wspaniałych
Z jednej strony cieszymy się z dobrej jazdy Rafała Majki, który póki co notuje naprawdę dobry wyścig. Z drugiej jednak należy przyznać, że poza „wielką szóstką” podczas tej Vuelty brakuje zawodnika, który byłby bardzo nastawiony na dobre miejsce w generalce i jednocześnie był od samego początku wymieniany w szerokim gronie faworytów. Wiele wskazuje na to, że wyścig w „10” zakończą Nicholas Edet oraz Carl Fredrik Hagen. Dość niespotykana sytuacja.