Niezależnie od pory roku, przy coraz większej ilości samochodów na naszych drogach i niesprzyjającej widoczności, potrzeba posiadania oświetlenia roweru staje się rzeczą niezbędną. Dziś pod lupę bierzemy najmocniejszą lampę „ze stajni” Bontragera – ION Pro RT.
O ile większość trenujących na szosie latem uporczywie oświetlenie ignoruje, o tyle gdy chodzi o poruszanie się rowerem „nie treningowo”, to sytuacja wygląda zgoła odmiennie. Zwłaszcza, gdy rower jest podstawowym środkiem komunikacji. W przypadku, gdy na przykład dojeżdżamy nim do pracy, posiadanie porządnej lampki staje się warunkiem sine qua non.
Nowy produkt Bontragera o mocy 1300 lumenów na testy otrzymałem kilka tygodni temu. Od razu zamocowałem na kierownicy roweru i ruszyłem w drogę.
Tu pierwsza uwaga, związana z użytkowaniem lampki – jej mocowanie jest proste i bardzo intuicyjne. Otwarcie obejmy, zapięcie jej i przykręcenie na kierownicy zajmuje ledwie chwilę. Obejma pasuje do kierownic od 25,4 do 35 mm. To, co może nie jest istotne w przypadku opisu samej lampki, ale w ocenie całości obsługi klienta już i owszem – to opakowanie handlowe produktu. Eleganckie, białe, sztywne – żadnej tandety.
W środku oczywiście:
– lampka,
– mocowanie do kierownicy,
– kabel do ładowania,
– dokumenty.
Ion Pro RT to możliwość świecenia w pięciu trybach, zamocowania na kasku oraz sparowania z Garminem przez ANT+, co pozwoli na sterowanie lampką, oraz sprawdzanie stanu naładowania baterii na urządzeniu.
Moc lampki
Lampka Bontragera Ion Pro RT została wyposażona w diodę Led Cree o sile 1300 lumenów. I rzeczywiście, jej moc robi wrażenie. Pamiętać jednak musimy, że przy najmocniejszym trybie świecenia bateria (litowo-jonowa, pojemności 4800) wytrzymuje między półtorej a dwie godziny. Na pewno nie wystarczy to na zapewnienie mocnego oświetlenia na dłuższym treningu, ale nie ma też zagrożenia nagłego wyłączenia lampki, bo w przypadku wyczerpania baterii Ion Pro RT przechodzi w tryb migania, więc o „pełne zaciemnienie” obawiać się nie musimy. Sam tryb migania może działać do dwudziestu sześciu godzin.
Szczegóły dotyczące czasów pracy: 1300 lm – 1,5 godz., 800 lm – 3 godz., 400 lm – 6 godz., tryb nocny migania – 26 godz., tryb dzienny migania – 22 godz.
Pierwszych kilka dni używania lampki na kierownicy (można ją przymocować także do kasku, do tego wymagana jest przejściówka Blendr) to pierwsze spostrzeżenia, wynikające z jej użytkowania.
Przede wszystkim – niezbędne jest właściwe jej wypoziomowanie. Dlaczego? Podczas treningów dość szybko zauważyłem reakcje mijających mnie z naprzeciwka rowerzystów i biegaczy. Zdarzało się, że odwracali oni głowę, albo przymykali oczy. Wtedy niezwłocznie lampkę przestawiłem, by nikogo nie oślepiała. O sile jej „oddziaływania” łatwo przekonać się samemu – wystarczy spojrzeć w jej światło z odległości kilkunastu metrów. Powidoki gwarantowane.
Nigdy nie „użytkowałem” jeszcze lampki takiej mocy, stąd też to niedopatrzenie; teraz lampkę ustawioną mam tak, że nie drażnię nikogo, podążającego z naprzeciwka. To zaś jest także jej niebywałą zaletą; czyni bowiem nas, rowerzystów, widocznymi ze znacznej odległości dla kierowców. A to przecież najważniejsza cecha lampki rowerowej.
O ile w ruchu miejskim snop światła nie jest szczególnie widoczny z perspektywy rowerzysty, o tyle już w terenie pozbawionym oświetlenia widoczność znacznie się zmienia; wiązka światła, rzucana przez lampkę w najmocniejszym trybie jest doskonale widoczna.
Najsilniejszy strumień rzadko kiedy potrzebny jest w ruchu miejskim – tu wspiera nas oświetlenie drogowe – ale już w przypadku terenu pozbawionego latarni, mocne źródło światła staje się niezwykle istotne.
Wspomniałem wcześniej o uchwycie na kierownicę; łatwość montażu to jedno, zaś wypinanie lampki, czy do ładowania, czy zostawiając gdzieś rower – to druga, równie ważna rzecz. Zdecydowanie nie polecam postawiania lampki z rowerem gdziekolwiek choć na chwilę; zwłaszcza w takiej sytuacji, gdy – jak ja – testowałem lampkę wartości czterokrotnie przewyższającej wartość mojego zimowego roweru.
O ile bowiem nie odczuwam większego stresu przed zostawieniem samego roweru gdzieś pod sklepem – tylko ktoś naprawdę zdesperowany chciałby urządzić sobie nim szaleńczy rajd po okolicy – o tyle już lampki nigdy bym tak nie zostawił. Wypiąć ją można z obejmy jednym gestem, przyciskając zapadkę. Chowamy lampkę do kieszeni i … po stresie, że jak wrócimy do roweru, to jej nie będzie.
Wykonanie – to pierwsze, na co zwraca się uwagę po wyjęciu jej z opakowania. Całość sprawia bardzo solidne, w żadnym wypadku nie „plastikowe” wrażenie, włącznie z ważnym elementem, jakim jest gniazdo ładowania. Jest ono bardzo dobrze zabezpieczone, podczas trwania testów nic nie dostało się do środka, a przecież warunki atmosferyczne o tej porze roku są mocno… wymagające.
Ostatni element, na który chyba każdy zwróci uwagę, to cena. Cóż; nie owijając w bawełnę – ta jest dość wysoka – 529 zł. I tu już od indywidualnych preferencji zależy, czy wydamy taką kwotę na coś, co może mieć wpływ na nasze bezpieczeństwo.
Dystrybutor: Trek Bikes