W szkole – o ile dobrze pamiętam, chyba za karę – pojechaliśmy zwiedzić statek podwodny. Za karę, bo byłem dość wysoki. Wówczas to zobaczyłem, jak ekwilibrystycznie popisują się marynarze, schodząc – a w zasadzie zjeżdżając na piętach – po wąskich i krętych metalowych schodkach. Zsuwali się błyskawicznie, zjeżdżając po stopniach, przy czym ich buty wydawały ostry blaszany łomot.

Niemal tak samo zjechałem ze schodów do piwnicy, testując buty Giro, z nieco innym lądowaniem zapominając, że nowe buty mają właściwości ślizgowe dobrych nart zjazdowych. Lądowanie pod schodami co prawda najbardziej zraniło mój honor, ale odczuło to też miejsce, w którym kręgosłup swoją szlachetną nazwę kończy.

Sąsiadka, obserwująca w niemym zdumieniu, jak zjeżdżam niczym bobslej po schodach, zamiast wózka ślizgowego wykorzystując swoje cztery litery, wybijając przy tym rytm karbonowymi podeszwami jak kastanietami, przyglądała się mojemu zielonemu obuwiu, bo to był mój najbardziej widoczny i słyszalny element (pomijam wokalizy); wszak są jeszcze jaskrawe i lśniące nowością. Gdy odzyskałem pozycję wertykalną i przestało mi się kołatać w głowie, zakomunikowałem, że testuję nowe buty. Nie wiem, czy uwierzyła, ale jej perlisty śmiech słyszałem jeszcze, gdy była już na drugim piętrze.

Wniosek? Gromko i z przytupem przystąpiłem do testu obuwia kolarskiego marki Giro Factor Techlace, model Easton ec90 slx, buty zdecydowanie livestylowe, treningowe, dedykowane kolarstwu szosowemu.

Po raz pierwszy miałem na nogach obuwie tej marki. Rzecz jasna, zanim je założyłem, należało je rozpakować. Buty tradycyjnie zapakowane w karton, ponadto w wewnętrznym materiałowym opakowaniu (do późniejszego transportu) wraz z dodatkami – w tym z trzema uzupełnieniami pod wkładkę, wpinanymi na rzep, z którymi to zetknąłem się po raz pierwszy. Dopasowanie wkładki jest na tyle intuicyjne, że zajęło ledwie kilka chwil, dokręciłem bloki i już gotów jestem do jazdy.

Otrzymałem do testu model częściowo sznurowany, z jednym zapięciem BOA. Jest to nowa wersja BOA, z możliwością ekspresowego rozpięcia obuwia, jednym pociągnięciem pokrętła w górę. Należy rzecz jasna pamiętać, by później wcisnąć pokrętło w dół; dopiero wówczas zadziała ściąganie żyłki, inaczej straci się kilka dłuższych chwil na bezproduktywnym kręceniu zluzowanym pokrętłem (zweryfikowane info).

Pierwsze odczucia na nogach – jest inaczej. Buty są dokładnie dopasowane, wygodne i piekielnie sztywne. Wbić gwóźdź w betonową podłogę? Ależ służę uprzejmie!; pomyślałem, idąc po rower.

Gdy już w piwnicy pozbierałem się do pionu po szusie w dół godnym Alberto Tomby, wskoczyłem na rower.

Tu muszę zaakcentować różnicę między butami w pełnym zapięciu BOA, a częściowo sznurowanymi. Górna część, z BOA, trzyma bardzo stabilnie, mocno – pewnie. Zero zawahania, gdy wstawałem z siodełka mocno przyspieszając, zgarniając przy tym jakiegoś KOM`a (przepraszam, nie było to planowane).

Jednak dolna część obuwia – sznurowana z dopięciem na dwa rzepy – początkowo mnie onieśmielała i czyni to nadal. Topowe buty GIRO zresztą mają tylko część sznurowaną, bez zapięć BOA. Tu podkreślić chcę różnicę, inne czucie buta – nie gorzej, nie lepiej – po prostu inaczej.

Zapięcie BOA chodzi płynnie, bez najmniejszego problemu dokręca się je przed finiszem. Za metą – jak w tym mitycznym „zwolnieniu blokady losującej” – można je jednym ruchem zwolnić i bardzo szybko uwolnić stopy.

Kolorystyka, design butów – de gustibus non est disputandum – tu estetyka leży wyłącznie w oku patrzącego. Jedno, co pewne – to że są widoczne z daleka, a to przecież dla nas, szosowców, czyli grupy podwyższonego ryzyka, jest rzeczą istotną.

Być może nie zwróciliście uwagi, ale to też jest warte podkreślenia; celowo nie nazwałem koloru, bo gdy go nazwałem przy mojej córce, zapytała, czy zdjąłem okulary kolarskie, bo ona widzi zgoła odmienny kolor, niż ja. Cóż, jak wiadomo, mężczyźni rozpoznają ledwie trzy barwy, i to jak mają prawo jazdy (czerwony, zielony i pomarańczowy).

Wrażenia z pierwszej jazdy, czyli to, co mnie najbardziej niepokoiło w przypadku nowego obuwia – ewentualne otarcia, dyskomfort czy wszelaka niewygoda; gdyby na pierwszym treningu coś takiego się pojawiło, od razu zadałbym pytanie – co z wyścigiem, w których to intensywność jest znacznie większa, a przez to wszelkie odczucia negatywne zwielokrotnione?

Problemu po pierwszej jeździe nie miałem najmniejszego, poza lekko niewłaściwym przymocowaniem bloków; po ich przesunięciu wszystko wróciło do normy.

Rekapitulacja – słowo najważniejsze, czyli przeznaczenie.

Jeśli traktujemy te buty z dokładnie takim przeznaczeniem, jakie nadał im producent – satysfakcja niemal gwarantowana. Czyli jako obuwie liefstylowe, doskonale prezentujące się na niedzielnym treningu, z obowiązkowym zestawem selfie, wrzuconym na stravę z niebagatelnym tytułem treningu. Pojechać na Gassy, rozejrzeć się, wypić kawę i sfotografować się na tle Wisły.

Jednak jeśli ktoś szuka butów typowo wyścigowych, sztywnych, bezwzględnie trzymających stopę na walce finiszowej – to niech lepiej zastanowi się, czy sznurowadła, trzymające przód stopy, są wystarczająco mocnym zapięciem przy takich przeciążeniach. O ile BOA sprawdza się perfekcyjnie, o tyle przód stopy wymagałby nieco większej stabilizacji. Mówię tu rzecz jasna o jeździe, mającej na celu coś więcej, niż tylko uczestnictwo w zawodach, bo przecież jest też grono kolarzy-amatorów, którzy jeżdżą dla samej przygody.

Bez najmniejszych wątpliwości buty uznać można za bardzo wygodne, idealne do treningów, rajdów czy wszelkiej innej kolarskiej przygody, nie wymagającej jednak stuprocentowej pewności trzymania stopy, znacznie zaś mniej wygodne do zbyt szybkiego i ze zbyt dużą pewnością siebie pokonywania piwnicznych schodów.

Ergo – Giro marka z Kaliforni, spoglądająca na obuwie przez nieco szerszy pryzmat, niż tylko ich użyteczność, sprawdza się doskonale.

Krótkie podsumowanie, całkowicie subiektywne:

sztywność podeszwy – na bardzo wysokim poziomie, bardzo dobry plus,

przepływ powietrza – wentylacja bardzo dobra, podczas jazdy przy wyższych temperaturach nie miałem wrażenia „gotowania się” stóp,

wygoda przy chodzeniu – a kto chodzi w butach szosowych, więcej niż to bezwzględnie konieczne?…

wrażenie wizualne – precyzja, dokładność wykonania na bardzo wysokim poziomie,

waga – producent podaje 210 g przy rozmiarze 42,5,

czucie pedałów – tu ocena najwyższa z możliwych. Sztywność oraz konstrukcja podeszwy z wymiennymi wkładkami pod podeszwą powodują, że nacisk na pedały jest doskonały,

cena… – hmmm (katalogowa 1579 PLN)

Ogólna ocena – bardzo dobra plus, z zastrzeżeniem, że spoglądam na buty pod kątem zawodnika – amatora, nastawionego na pokonywanie kilometrów w szalonym tempie, dla którego sprinterska sztywność buta ma fundamentalne znaczenie. To zaś może odróżniać moją ocenę od opinii osób, oceniających obuwie pod kątem estetycznym, jeżdżących na rowerze sporadycznie.

Dystrybutor: AMP Polska

Poprzedni artykułTour de France 2018: potężny skład Team Movistar
Następny artykułMajka i Sagan na czele Bora-hansgrohe w Tour de France 2018
"Master of disaster" Z wykształcenia operator saturatora; brak możliwości pracy w wyuczonym zawodzie rekompensuję jeżdżąc rowerem i amatorsko się ścigając, bardzo lubię też o tym pisać. Rytm tygodnia, miesiąca i roku wyznacza mi rower. Lubię się ścigać, i gdy jakiś wyścig mi nie wyjdzie, to wśród kolegów-kolarzy mówię, że jestem redaktorem sportowym, a gdy jakiś tekst mi nie wyjdzie, wśród redaktorów mówię, że jestem kolarzem-amatorem. I tylko do teraz nie rozgryzłem, czy bardziej lubię się ścigać, czy też pisać o tym, dlatego nadal zamierzam czynić i jedno i drugie, póki starczy sił.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments