Fot. Naszosie.pl

Jeden z najlepszych polskich specjalistów od jazdy indywidualnej na czas pobił niedawno rekordy w jeździe indywidualnej na czas na dziesięć i dwadzieścia pięć mil. Teraz przebywa w hiszpańskiej Sierra Nevadzie, gdzie przygotowuje się do mistrzostw świata w Katarze. W rozmowie z Naszosie.pl podsumował ostatnie starty, pobyt w drużynie ONE Pro Cycling i nakreślił plany na przyszłość. 

Marcin, jak minęła tobie treningowa sobota w Sierra Nevada?

Miałem dzisiaj lekką przejażdżkę, ale po wczorajszym ciężkim treningu czułem się dobrze, więc wszystko idzie zgodnie z planem.

Niedawno w znakomitym stylu pobiłeś rekordy w jeździe indywidualnej na czas na dziesięć i dwadzieścia pięć mil. W tych „czasówkach” pojawiają się nazwiska kolarzy z World Touru, mierzyli się z nimi bardzo dobrzy specjaliści od jazdy na czas, jak chociażby Alex Dowsett z Movistaru. Jak duży ma to wpływ na zainteresowanie tymi wyścigami? 

Bardzo duży. Nigdy nie myślałem o tym, żeby w nich wystartować. Wcześniej jeździłem „czasówki” w lokalnych wyścigach, w których robiłem drugie lub trzecie czasy w historii, więc znajomi namawiali mnie, żebym spróbował się w tych na dziesięć i dwadzieścia pięć mil. Znajomy zaproponował mi, że mnie zawiezie, trener wyraził zgodę. Był to dobry moment, bo nie jechałem w Tour of Britain i przygotowywałem się do mistrzostw Europy, a wiadomo, że w takim wyścigu da się z siebie więcej niż na treningu. Po przejechaniu dotarło do mnie jak wielkie to jest wydarzenie w Anglii. W pierwszej jeździe na czas startowało sto pięćdziesiąt osób, a w drugiej dwieście czterdzieści i ci, którzy wiedzieli, że będę jechał, po swojej jeździe czekali na mój czas. Odczułem to też na Facebooku, gdzie zazwyczaj ludzie zamieszczają na przykład jakieś śmieszne rzeczy, a w tych dniach były tylko moje zdjęcia i komentarze na ten temat.

Jaka była trasa tych „czasówek”?

Trasa była szybka, biegła po głównej drodze, był dobry asfalt. Nie była zbyt trudna technicznie – jeden nawrót i kilka rond, więc można powiedzieć, że w porównaniu do innych „czasówek” była szybka. Można ją trochę porównać do tej na Tour de Pologne.

Na jakiej tarczy jechałeś?

W obu wyścigach miałem 56 z przodu i 11 z tyłu. Właściwie cały czas tego używałem.

Planujesz jeszcze raz podejść do tych konkurencji?

Jeśli ktoś pokusi się pobić mój czas, to na pewno tego tak nie zostawię (śmiech), ale ciekawe czy ktoś w ogóle się na to zdecyduje. Gdyby na przykład zdecydował się Dowsett, to wszystkie oczy w Wielkiej Brytanii będą zwrócone na niego, no i wiadomo, że jeśli nie pobije, to będzie dla niego duża porażka. Ale wydaje mi się, że raczej spróbuje, bo jeśli chce pobić rekord świata w jeździe godzinnej Wigginsa, to powinien chcieć poprawić i te rekordy. Będzie mu jednak ciężko, zwłaszcza jeśli chodzi o dziesięć mil, bo musiałby trafić w idealny dzień i formę. W wyścigu na dwadzieścia pięć powinno być trochę łatwiej, ale ja też jestem w stanie pojechać szybciej.

Biorąc pod uwagę sens i prestiż, warto organizować mistrzostwa Europy?

Dlaczego nie! Prestiż zależy tylko i wyłącznie od samych zawodników, gdyby w tym roku przyjechało więcej lepszych, byłby on jeszcze większy, ale myślę, że mimo to obsada była dobra.

Jak oceniasz swój występ w jeździe indywidualnej na czas w mistrzostwach Europy?

To była najgorsza czasówka w moim życiu. Wcześniej się zatrułem, ale nawet nie wiem dokładnie czym. Do wieczora poprzedniego dnia nie mogłem nic jeść, a podczas jazdy to wszystko się odbiło. Nie byłem w stanie generować odpowiedniej mocy, ale poza tym było dobrze, prawidłowo pokonywałem zakręty, nie przesadziłem z prędkością od startu. Jednak po piętnastu kilometrach bardzo cierpiałem, myślałem tylko o tym, żeby dojechać do mety. Ale mimo wszystko wyszło nieźle, zwłaszcza, że trasa była trudna technicznie, a przewyższenie wynosiło pięćset siedemdziesiąt metrów, czyli prawie tyle, ile na igrzyskach olimpijskich. Do ostatniego pomiaru czasu byłem czwarty, więc cieszę się, że mimo złego samopoczucia osiągnąłem taki wynik. 

Mimo pagórków w Plumelec i zatrucia byłeś dziewiąty, zatem trasa w Katarze wydaje się być skrojona pod ciebie.

Tak, występ w mistrzostwach Europy dodał mi dużo pewności siebie, wiem, że jeśli będę miał dobry dzień, będę się dobrze czuł, to jestem w stanie powalczyć nawet o złoty medal. Rozmawiałem z Piotrem Wadeckim, który mówił, że przejechał trasę w Katarze i uważa, że jest ona dla mnie idealna. Mam nadzieję, że po tych treningach w Hiszpanii moja forma pójdzie do góry, mam dużą motywacje i dam z siebie wszystko.

Marcin, powiedz jak wyglądają twoje przygotowania do jazdy indywidualnej na czas o mistrzostwo świata?

Ustaliliśmy, że nie startuję w wyścigu ze startu wspólnego, więc nie muszę robić długich treningów, w związku z czym mam więcej czasu na odpoczynek i regenerację. Robię jeden ciężki trening i jeden lżejszy, ale ten cięższy jest w takim cyklu przygotowań naprawdę bardzo wymagający.

Jacy kolarze są według ciebie największymi faworytami?

Myślę, że taka żelazna trójka to Tony Martin, Tom Dumoulin i Rohan Dennis. Ale w zeszłym roku też nikt nie typował Kiryienki. Trudno powiedzieć, bo sezon jest długi i nie wiadomo kto jaki będzie miał dzień. Myślę, że te mistrzostwa może wygrać także Maciej Bodnar, z tym że nie traktuję go jak konkurenta. Jeśli on wygra, to będę się cieszył.

Czy katarskie warunki atmosferyczne mogą być dla ciebie przeszkodą?

Ciężko powiedzieć… na Tour de Pologne było trzydzieści dziewięć stopni Celsjusza, więc nie sądzę, by w Katarze było cieplej. Co prawda, dystans jest trochę dłuższy, ale czterdzieści kilometrów to też nie jest przesadnie dużo. Jeśli chodzi o wiatr, to też raczej nie powinien mi przeszkadzać, bo jestem dość ciężkim zawodnikiem. Trasa jest płaska, więc raczej wszystko stoi po mojej stronie (śmiech).

Wiesz już w jakiej drużynie będziesz jeździł w przyszłym sezonie?

Rozmawiam z kilkoma osobami, ale niczego jeszcze nie podpisałem. Myślę, że za tydzień lub dwa wszystko powinno się wyjaśnić. Nie stresuję się tym, mam rodzinę, mam plany awaryjne na wypadek, gdybym nie podpisał kontraktu, także co ma być, to będzie. Najważniejsze jest, żeby być szczęśliwym.

Jak podsumowałbyś swój pobyt w drużynie ONE Pro Cycling?

W tamtym roku było super, wszystko było dopięte na ostatni guzik. W tym sezonie było już trochę inaczej. Startowaliśmy w większej liczbie wyścigów, więc drużyna została podzielona na dwie, a nawet trzy grupy. Ogólnie było bardzo dobrze, może nie rewelacyjnie, ale dobrze. Gdyby chcieli mnie zatrzymać, to na pewno bym się zgodził, ale na razie cisza.

Mam wrażenie, że drużyna ONE Pro Cycling popadła w stagnację. Założyciel ekipy, a przy okazji były angielski krykiecista Matt Prior, snuł dalekosiężne i odważne plany, a tymczasem nie ma wieści o transferach, z wynikami też jest różnie. Co o tym myślisz?

Nie wiem jakie są plany na przyszłość, ale oby nie było tak, jak w drużynie, w której jeździłem trzy lata temu. Byliśmy najlepszą drużyną w Anglii, mieliśmy wyniki, sponsorów, ale później nie było kontynuacji, przyszedł boss i wszystkim podziękował.

Twój tegoroczny kalendarz obejmował wyścigi jednodniowe, pół-klasyki. Jak jeździło się tobie po belgijskich brukach?

Tak naprawdę nie zdawałem sobie sprawy jak trudne one są. I nie chodzi tutaj o wymagania fizyczne, ale o znajomość trasy czy szacunek w peletonie. Michał Gołaś powiedział kiedyś, że aby jeździć w takich wyścigach trzeba się ich najpierw nauczyć, i to była święta prawda. Żeby zająć w nich dobre miejsce trzeba być liderem zespołu, a koledzy muszą dać tobie sto procent swoich możliwości. Albo trzeba być Saganem, przed którym droga otwiera się niczym morze przed Mojżeszem. Gorzej jak się ma koszulkę nowego zespołu pro continental, bo wtedy każdy cię spycha uważając, że jesteś jakimś tam trzepakiem. W przyszłym sezonie chciałbym pojeździć w wyścigach etapowych, ale gdybym w tych wiosennych jednodniówkach miał pojechać jeszcze raz, to z pewnością bym to zrobił, bo jest to przygoda i można się solidnie ścigać.

Marcin, mieszkasz w Wielkiej Brytanii już ładnych kilka lat. Jak wygląda z twojej perspektywy brytyjska moda na kolarstwo?

Jedenaście lat temu, gdy przyjechałem do Anglii, kolarstwo było bardzo mało popularne. Oprócz Tour of Britain nie było wyścigów, prawie nikt nie zarabiał na kolarstwie pieniędzy. A teraz są wyścigi, ludzie zarabiają na tym sporcie dobre pieniądze, a na ulicach jest pełno ludzi na rowerach, powstają kluby. Ta dyscyplina jest mocno promowana. Myślę, że jest to w tej chwili sport numer jeden.

A jaki jest stosunek kierowców do rowerzystów?

Jest tutaj dużo lokalnych dróg, a na nich niektórym kierowcom nie podobają się rowerzyści. Mieszkam tu jedenaście lat i miałem dwa wypadki, więc w sumie nie tak źle. Jest może dziesięć procent takich kierowców, którzy nie szanują rowerzystów, ale sytuacja się poprawia. Podejmuje się dużo działań na rzecz poprawy bezpieczeństwa, są na przykład takie akcje policji, w których policjanci przebierają się za kolarzy i sprawdzają jak reagują kierowcy, a jeżeli popełniają wykroczenia, to je nagrywają i karzą za to.

Kto zostanie mistrzem świata ze startu wspólnego?

Ciężka sprawa…Może Cavendish? Nie znam go osobiście, ale czytałem o nim sporo i słyszałem od kolegów, że jak sobie coś postanowi, to dąży do tego z całych sił. Poza tym miał dobry sezon, udowodnił sobie, że wiele może. Ale z kolei siła Sagana i jego podejście do sprawy może to wszystko załatwić. Nie zdziwiłbym się także, gdyby wygrał ktoś spoza wielkich faworytów. 

Marcin, bardzo dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia w Katarze!

Rozmawiała Marta Wiśniewska

Poprzedni artykułFabian Cancellara nie znalazł się w składzie Szwajcarii na MŚ
Następny artykułKross Media Days za nami!
Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. W kolarstwie szosowym urzeka ją estetyka tej dyscypliny stojąca w opozycji do cierpienia. Amatorsko jeździ na rowerze górskim i szosowym, przejeżdżając kilka tysięcy kilometrów rocznie.
Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Jacek
Jacek

Powodzenia!

Yanev
Yanev

Niegłupi ten pomysł z „przebierańcami” policjantów za kolarzy! W naszej grupie wkrótce – ale chyba jeszcze nie w tym roku – pojawi się ponownie po przerwie pan władza. No to może skombinujemy na jego rower jakiegoś koguta … tylko czy dogonimy władcę szos, który spowoduje zagrożenie albo wymusi?