O upadkach nie mówimy zbyt często. Na głos mówimy o sukcesach, chwalimy wygranych, którzy automatycznie zapisują się na kartach historii.

Tymczasem o upadkach mówimy lakonicznie, stają się czasami krótkim artykułem, prasową wzmianką. Wszystkim jest szkoda, kiwają z żalem głowami, a potem zgodnie zapominają i odwracają wzrok w kierunku zwycięzcy. Jako były kolarz, wiem że w tym sporcie kraksy i wypadki są codziennością. Zauważyłem, że ludzie postronni analizują wypadek jako samo zdarzenie – kto zderzył się z kim, za ile tysięcy połamał rower i ile metalowych płytek muszą mu wszczepić. Czym jest jednak wypadek dla samego kolarza? Co dzieje się z nim po wypadku? Czy wraca do gry?

Wypadków było tyle co wyścigów, ale tylko niektóre diametralnie wpłynęły na czyjeś życie. Czasami coś błahego może spowodować poważny wypadek, który stawia pod znakiem zapytania zdrowie i całą naszą karierę. Jednym z przykładów może być kraksa Domenico Pozzovivo (AG2R) z roku 2014, która wykluczyła go na dalszą część sezonu po zajęciu 5 miejsca w Giro d’Italia. W czasie treningu pod jego koła wybiegł kot. Kolarz złamał kość piszczelową i strzałkową w prawej nodze. Choć jechał z dużą prędkością. po upadku nie stracił przytomności co pozwoliło mu na zawiadomienie pomocy. Po tej kraksie zawodnik przeszedł długą kurację. Powrót do formy nie był prosty, kosztował go dużo trudu wysiłku i samozaparcia. W tym sezonie powrócił do ścigania w grupie AG2R.

Coetzee mawiał, że „może to dobrze, że człowiek od czasu do czasu upadnie. Byleby tylko nie potłukł się na kawałki”. Co jednak jeśli zawodnik rzeczywiście się „potłucze” i nie może już wstać? Andrei Kiwilew czwarty zawodnik Tour de France 2001 tragicznie zapisał się w historii kolarstwa. W 2003 roku podczas wyścigu Paryż-Nicea uległ wypadkowi. Odniósł poważne obrażenia między innymi pęknięcie kości czołowej i złamanie dwóch żeber. Jego głowy nie chronił kask, gdyż przepisy UCI nie nakazywały jazdy w nim. Kolarz zmarł następnego dnia w szpitalu. W kraksie, w której zginał Kiwilew brał udział Polak Marek Rutkiewicz, który nie odniósł poważnych obrażeń i ukończył wyścig. Po śmierci Kazacha Międzynarodowa Unia Kolarska wprowadziła obowiązek dla kolarzy zakładania kasków podczas jazdy, co było przełomowym wydarzeniem które miało pomóc w ochronie zdrowia.

Upadają nawet mistrzowie, świadczy o tym ostatnia niefortunna kraksa Michała Kwiatkowskiego, która zniweczyła jego szanse na sukces w Mediolan-San Remo. Na zjeździe z Poggio Kwiatek wpadł w kolarzy, którzy upadli chwilę przed jego przejazdem. Zdarzenie to wyeliminowało go z walki o zwycięstwo w „wiosennych Mistrzostwach Świata”, a wraz z nim Zdenka Stybara, Geralda Ciolka, Philippa Gilberta.Pokazuje nam to, że o naszym sukcesie nie decyduje tylko nasze przygotowanie, włożony wysiłek i praca, nasze poświęcenie, ale często szczęście i zwyczajny pech.

Wypadki i kraksy są jakby wpisane w normalny rytm kolarstwa. Każdy z nas zdaje sobie z tego sprawę i każdy kiedyś doświadczył jakiejś stłuczki. Czy dają one nam siłę do dalszej walki czy raczej dyskwalifikują nas ze zmagania o podium? To wszystko zależy od naszej woli i zaparcia. Człowieka nie powinno oceniać się przez pryzmat jego upadków, ale po tym jak z nich wstaje. Oczywiście o ile dostanie jeszcze szansę by wstać.

Aleks Sołtys

Poprzedni artykułAlberto Contador: „Z taka stratą, ciężko walczyć o wygraną w całym wyścigu”
Następny artykułMichał Kwiatkowski czwarty w Dwars door Vlaanderen 2015 (video)
Pomysłodawca, założyciel i właściciel naszosie.pl. Z wykształcenia ekonomista, kilkanaście lat zarządzający oddziałami banków. Pracę w „korpo” zakończył w 2013 i wtedy to zdecydował poświęcić się tylko pasji. Na szosie jeździ amatorsko od ponad 20 lat. Mąż i ojciec dwóch synów.
Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Yanev
Yanev

Muszę przyznać, że osobiście mało obchodziły mnie jakieś przepisy UCI, czy zakusy polskich prawodawców na wprowadzenie obowiązku jazdy w kaskach. Też jeździłem bez albo tylko w czapeczce przysłaniającej słońce, ale zdrowo obsztorcowany przez mojego przyjaciela z dawnych lat mieszkającego obecnie we Włoszech zacząłem w końcu jeździć w kasku. No i po przeszło roku w najmniej oczekiwanej chwili miałem kraksę przez paskudztwo znajdujące się na poboczu szosy koło Bukowna. Kask pękł, dwa żebra też, ale kask wytrzymał i moja głowa w środku też. Akurat było to w końcu sezonu, więc miałem dużo czasu na powrót do zdrowia. A mój przypadek tylko jeszcze bardziej utwierdził w przekonaniu o konieczności jazdy w kaskach wszystkich moim przyjaciół z „branży”. Nie ma co kozakować i narzekać na niewygodę !