Kilka dni temu przenosiliśmy się wraz z zawodnikami na rajską imprezę pod nazwą Curacao Amstel Race, podczas której kolarze mają okazję wyrównać opaleniznę. Dziś dla równowagi przypomnimy jeden z najtrudniejszych dni w historii kolarstwa. Niesamowite, że miał on miejsce we Włoszech, i to jeszcze w maju.

Rzecz miała miejsce podczas 71 edycji Giro d’Italia. Był to rok 1988, przełom maja i czerwca – wyścig rozpoczął się 9 km czasówką w Urbino wygraną przez Jean-Francoisa Bernarda, a skończył – jakże abstrakcyjnym dla nas dziś faktem –   triumfem Lecha Piaseckiego na kończącym wyścig 43km etapie jazdy na czas!

Był to czas, w którym w peletonie rządziły Del Tongo z Giuseppe Saronim, Chateau d’Ax z Gianni Bugno oraz PDM-Ultima-Concorde z Gregiem LeMondem. Czas wielkich kolarzy, czas rozkwitu kolarstwa. Giro podzielono na 21 etapów (w tym dwa podzielono na osobne części A i B – indywidualnie rozgrywane i nagradzane w ciągu jednego dnia).  Aż 8 etapów nosiło miano górskich, rozgrywane były 3 indywidualne czasówki i jedna drużynowa. Na trasie mnożyło się od niespodzianek. Metę etapu 11 zablokowali ekolodzy, kolarze zatrzymali się kilometr przed końcem, a etap odwołano. Pogoda przez cały czas trwania wyścigu była zła. Kolarze niczym pingwiny na biegunie południowym na zmianę solidarnie wychodzili na skraj grupy podczas gdy zmarznięci koledzy wciskali się w relatywne ciepło wnętrza peletonu. Po wjeździe w Alpy klimat się jeszcze zaostrzył.

Aż przyszedł 14 etap z Chiesa in Valmalenco do Bormio. Wychodzący rano z hotelu zawodnicy natknęli się na świeżą warstwę śniegu, podobno metrowej grubości. Był to widok, który zniechęcił ich do jazdy, ale presja kierownictwa wyścigu, sponsorów przemówiła do „rozsądku”. Etap do Bormio na trasie swej przemierzał słynne Passo di Gavia. Jest to dziesiąta,  najwyżej położona droga w Alpach, sięga 2621 m. npm. Ponad 17 kilometrów wspinaczki, przewyższenie 1800 m. Potem już tylko 25km zjazdu do mety. Gdy kolarze startowali mętne światło rozpuszczało opad na drogach w błotnistą breję, zacinał zimny deszcz. Prospekt podjazdu na Gavię był przerażający. Jeśli na 600 m pogoda była nie do zniesienia, co dopiero dziać się będzie na 2000? Na przełęczy Gavia śniegu było tyle, że organizatorzy rozgarniali go dosłownie na chwilę przed przejazdem kolarzy, temperatura oscylowała w granicach zera, do tego wiał silny wiatr. Samotnym liderem u podnóża góry był Johan Vandevelde (GIS-Ecoflam-Jolly) lider klasyfikacji punktowej, ale z peletonu zaatakował Andy Hampsten wychowany w Górach Skalistych, więc może lekko bardziej odporny na klimat. Do tego był on liderem klasyfikacji mieszanej, a wszyscy liderzy w tamtym czasie dostawiali koszulki z wełny!  Dobra ochrona, o ile nie pada. Hampsten relacjonował, że czuł się jak w wigilijnym filmie, przed oczami biało, na skroniach osiadały grube płatki śniegu. Gdy dostał od dyrektora suchą czapkę i postanowił przeczesać włosy przed jej włożeniem, z głowy spadła wielka kula śniegowa. Na rękach miał neoprenowe rękawice do nurkowania, ale dół to był standardowy letni zestaw: krótkie spodenki, zsiniałe nogi, brak ochraniaczy na buty.

Vandevelde na szczycie był pierwszy, ale w takim stanie, że krótko potem schronienia musiał szukać w przydrożnej przyczepie.. To co zdawało się być ostatecznym inferno na podjeździe, nasiliło się na zjeździe. Prędkość, wilgoć, wiatr wiejący w twarz ostatecznie wyziębił zawodników. To w jakim stanie dojeżdżali do mety wymyka się już mojej umiejętności opisu. Najlepiej zobaczcie sami:

Dla porządku należy dodać że etap wygrał Eric Breukink, a za nim przyjechał Andy Hampsten, późniejszy zwycięzca wyścigu. Ale to właśnie wtedy w ten majowy dzień zastosowanie znalazła słynna maksyma Marco Pantaniego: „Kolarstwo to jedna z najtrudniejszych dyscyplin sportu. Nawet najgorszy kolarz jest wciąż wybitnym sportowcem…”.

Bartek

Poprzedni artykułHayden Roulston pogodzi tor z szosą w RadioShack-Nissan-Trek
Następny artykułRolf Aldag kolejnym pracownikiem Omega Pharma – Quick-Step
Pomysłodawca, założyciel i właściciel naszosie.pl. Z wykształcenia ekonomista, kilkanaście lat zarządzający oddziałami banków. Pracę w „korpo” zakończył w 2013 i wtedy to zdecydował poświęcić się tylko pasji. Na szosie jeździ amatorsko od ponad 20 lat. Mąż i ojciec dwóch synów.
Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
przerad
przerad

Nie przewidywalna jest matka natura, ale wspiąć się na granice swoich możliwości lub ponad nie, to własnie piękno sportu za które je wszyscy kochamy.