„Nie jest tak, jakbym chciał – to pewnie nic nowego, ale na razie nie mogę mówić o wielkim szczęciu. A może jest spora grupa ludzi, którzy – gdzieś w myślach – rzucają kłody pod nogi?
Tour of Britain zacząłem z jakimś wirusem, bo pierwsze dwa dni nic nie mogłem jeść i gdyby sytuacja się nie zmieniła, to pewnie już wracałbym do domu. Jakimś cudem się z tego wybroniłem i czuję się już znacznie lepiej – może jeszcze nie w pełni sił, ale z kilometra na kilometr widać poprawę. Dziś na finiszu może poczułem się zbyt dobrze, bo w całym tym chaosie leżałem na 300m do mety w groźnie wyglądającej kraksie. Na szczęście ktoś pode mną zamortyzował uderzenie i nic mi nie jest. Pomijając to wszystko, wyścig wydaje się idealny, żeby przygotować się do mistrzostw świata – nie ma płaskiego terenu, ściganie praktycznie od startu do mety, a przede wszystkim: nie pada! Pytanie tylko, czy to wszystko się do czegoś przyda?”
Foto: Marek Bala (naszosie.pl)