Trzeciego na mecie wyścigu ze startu wspólnego orlików o Mistrzostwo Polski Mateusza Gajdulewicza ciężko jest nazwać sprinterem. Kolarz Vendee U zdobył jednak brązowy medal czempionatu… po finiszu z grupy.
Zmotywowany kolejnym srebrnym krążkiem w indywidualnej jeździe na czas, Mateusz Gajdulewicz przystąpił do wyścigu ze startu wspólnego orlików o Mistrzostwo Polski z myślą o koszulce z orłem i złotym medalu. Kolarz francuskiej drużyny Vendee U – zaplecza TotalEnergies – od początku jechał aktywnie.
Świetny czasowiec i góral starał się inicjować w akcje i zabierać w nie po przyspieszeniach innych zawodników. Wszystko było jednak kasowane przez polskie drużyny, mające na starcie po kilku kolarzy. Ostatecznie rywalizacja zakończyła się finiszem z grupy, w którym najszybszy był Marek Kapela. Drugie miejsce zajął Maksymilian Radosz, a wspominany Mateusz Gajdulewicz zajął trzecie miejsce.
– Przed startem mówiłem, że jeżeli dojdzie do finiszu, to odpuszczam korby i nie próbuję, bo nie chciałem sobie nic zrobić, ale w tym roku przejechałem tyle wyścigów UCI za granicą, że czuję się pewnie w walce o pozycję w peletonie. Zrobiłem ogromny progres i po prostu wjechałem z przodu na sekcję płyt betonowych. Chciałem spróbować długiego ataku i spróbowałem, ale nie byłem w stanie wyprzedzić rozprowadzającego Michała (Pomorskiego), tak że udało mi się gdzieś wcisnąć za chłopaków i zafiniszować w tym nietypowym sprincie
– opisywał po zakończeniu wyścigu.
– Wyścig był bardzo ciężki, ale nie fizycznie – przynajmniej dla mnie. Taktycznie, ścigając się samemu przeciwko drużynom z wieloma zawodnikami i konkretnym planem na ten wyścig, nie było to łatwe. Próbowałem się nagłowić, jak to rozegrać, by wyjść z tego dobrze. Udało się zdobyć medal, ale niedosyt pozostaje. Jedyny plan, jaki miałem, to zakończyć to na długo przed finiszem jakąś akcją z mniejszej grupy lub nawet solową, ale nic takiego się nie udało. Parę razy oderwałem się od peletonu, ale grupa była dziś zbyt silna. Drużyny jechały dziś bardzo mądrze – naprawdę byłem pod wrażeniem, jak polskie ekipy pracowały na swoich liderów i wszystko kasowały. Był to naprawdę ciężki wyścig
– mówił kolarz Vendee U.
Na mecie Mateusz Gajdulewicz był pod wrażeniem swoich rywali, w tym Huberta Grygowskiego – innego zawodnika z zaplecza francuskiej ekipy zawodowej. Kolarz Arkea-B&B Hotels Development Team doskoczył do swojego kolegi z Vendee U i obaj przez pewien czas utrzymywali się na czele. Akcja – podobne jak wszystkie inne – została jednak skasowana.
– Może podświadomie staraliśmy się razem współpracować. Ten przeskok Huberta z peletonu zrobił na mnie wrażenie. Oglądałem się do tyłu, „pakowałem” 500 watów i zobaczyłem, że Hubert odskakuje od peletonu, który też wolno nie jechał. Doskoczył do mnie, trochę „dychnął” i starał się mi pomóc, ale peleton był tak rozpędzony, że nie było szans. Później jeszcze to poprawił i odjechał z Szymonem Wiśniewskim. Naprawdę byłem pod wrażeniem
– mówił Mateusz Gajdulewicz, któremu w Mistrzostwach Polski w Płocku pozostał jeszcze jeden start, jutrzejszy wyścig elity ze startu wspólnego.
– Mistrzostwa na pewno udane, ale jest srebro i brąz, a złota wciąż nie widać – jeszcze jedna szans. Nie będzie łatwo, myślę, że czeka mnie najtrudniejszy z dotychczasowych wyścigów, ale będę na starcie i będę próbował
– zakończył.