Irlandczyk walczył z zatruciem pokarmowym i był bliski wycofania się z Giro d’Italia już na drugim etapie.
Pierwszy dzień 100. Giro d’Italia był dla BORA-hansgrohe perfekcyjny – Cesare Benedetti zdobył koszulkę górala po wygraniu wszystkich premii, a zaskakujący atak Lukasa Postlbergera przyniósł niemieckiej drużynie zwycięstwo etapowe oraz trzy koszulki – za klasyfikację generalną, punktową i młodzieżową. Na drugim etapie liderem zespołu miał być Sam Bennett, ale irlandzki sprinter nie znalazł się nawet w czołówce peletonu. Na swoim blogu prowadzonym na Irish Independent kolarz wyjawił, że z jego zdrowiem nie było najlepiej.
Już przed pierwszym etapem kilka razy odwiedziłem toaletę, ale zgoniłem na nerwy. Oczywiście te wycieczki były zapowiedzią nadchodzących wydarzeń – tamtej nocy więcej czasu spędziłem w łazience niż w łóżku. Chociaż Lukas [Postlberger] zostawił otwarte drzwi, bo było tak gorąco, to gdy wczołgałem się pod kołdrę, to drżałem z chłodu. Siedząc przy śniadaniu, lżejszy o trzy kilogramy niż dzień wcześniej, ze strasznym bólem głowy i wysoką gorączką wiedziałem, że będzie ciężko
– napisał Bennett.
Rzeczywiście na sobotnim etapie Irlandczyk miał spore problemy. Większość czasu spędził na tyłach peletonu próbując utrzymać tempo pozostałych. Ostatecznie misja się powiodła – Bennet dojechał 12 minut i 49 sekund za zwycięzcą, Andre Greipelem (Lotto-Soudal).
Mój dyrektor sportowy mówił mi przez radio, żebym przejechał do przodu grupy na płaskich odcinkach, wtedy na podjazdach mniej bym tracił, ale ja nie miałem siły na cokolwiek. Rudi [Selig] próbował mnie przeciągnąć na zjeździe przed wspinaczką drugiej kategorii, ale miałem zawroty głowy i nie potrafiłem się skoncentrować, więc wolałem zostać z tyłu, bo bałem się, że spowoduję kraksę. Jak tylko mój etap odjechał ku zachodowi razem z peletonem, Jan Barta pomógł mi na ostatnich 50km. Bez niego nie ukończyłbym tego odcinka. Potem wszedłem do autobusu, wpełzłem pod prysznic, przebrałem się i zasnąłem na podłodze.
Wieczorem Bennett wmusił w siebie miskę ryżu, a potem spał przez 11 godzin, co pomogło mu odzyskać trochę sił. Chociaż trzeci etap również był płaski, to Irlandczyk wolał odpuścić walkę i spokojnie przyjechać na metę.
W czasie etapu rozmawiałem z Philipem Deignanem i zrozumiałem, że chociaż czułem się lepiej, nie zregeneruję się odpowiednio jeśli dam sobie wycisk. Niedziela była ciężka, ale było dużo lepiej niż wczoraj. Mój brzuch wciąż trochę protestuje, ale przynajmniej sobie z nim radzę. W sobotę myślałem, że umrę. Mam nadzieję, że w pełni wykorzystam dzień bez ścigania i we wtorek będę w pełni formy
– zakończył kolarz BORA-hansgrohe.
To nie pierwsze problemy Sama Bennetta w początkowej fazie Wielkiego Touru. W zeszłorocznym Tour de France Irlandczyk już na pierwszym etapie uczestniczył w bardzo ciężkiej kraksie i przez kolejne etapy miał spore problemy z jazdą. Od drugiego do ostatniego odcinka sprinter zajmował ostatnie miejsce w klasyfikacji generalnej Wielkiej Pętli.
Na kole bym mu nie usiadł 😉