Będąc w Austrii trenowaliśmy razem z Przemysławem Niemcem po trasie wrześniowych mistrzostw świata w Innsbrucku. Nie mogliśmy nie skorzystać z okazji, by porozmawiać z 6. zawodnikiem Giro d’Italia 2013 o jego przemyśleniach na temat trasy, a także o sprawach dotyczących grupy UAE Team Emirates oraz planów na przyszłość.

Jak ocenisz trasę mistrzostw świata w Innsbrucku po przejechaniu jej w całości?

Ciężka. Początek jest jeszcze stosunkowo łatwy, pierwsze 50 kilometrów jest zupełnie płaskie, uzbierało się może 200 metrów przewyższenia. Pierwszy podjazd jechaliśmy podczas Tour of the Alps i wtedy zrobił on selekcję. Jest to ciężka góra, miejscami 12-13% nachylenia, nie jest to też taki krótki podjazd, więc jeśli ktoś będzie chciał tam już narzucić mocniejsze tempo to pierwsi zawodnicy będą mieć problemy. Następnie dojeżdżamy do rundy, którą poprzedzi przejazd przez miasto i będziemy sześciokrotnie pokonywać najdłuższy podjazd mistrzostw. Ta góra jest na wymęczenie, nie ma za wielu miejsc gdzie można by się schować, więc dojdzie do selekcji od tyłu. Jedyny odcinek płaskiego jest tuż za szczytem i ma około kilometra, a zaraz po tym jest zjazd na którym grupa na pewno się naciągnie. To może doprowadzić do tego, że duża cześć peletonu będzie już miała część podjazdu za sobą, a niektórzy będą dopiero kończyć zjazdy.

Byliśmy przejechać też „Piekło”, czyli ostatni podjazd mistrzostw. Końcówka jest rzeczywiście bardzo stroma i nie widać właściwie gdzie kończy się nachylenie przekraczające 20%. Jak wyglądało to z Twojej perspektywy podczas rekonesansu?

Do tego podjazdu moim zdaniem nie dojedzie już zbyt wielu zawodników. Na czele będzie 15, maksymalnie 20 kolarzy, a na szczycie każdy pojedzie już praktycznie sam. Przede wszystkim kilometry zrobią swoje, bo ostatni podjazd będzie jechany po niemal 250 kilometrach w nogach. Już po 200 kilometrach nogi zaczynają się zachowywać „dziwnie”.

Możesz porównać tę trasę do innych mistrzostw świata?

Jechałem już 9 razy w mistrzostwach i to jest zdecydowanie najtrudniejsza trasa jaka do tej pory była. Podobny, krótki i sztywny, podjazd był w Stuttgarcie, ale nie ma co porównywać do tego co jest tutaj.

Dopóki nie pojechaliśmy na Piekło mieliśmy wrażenie, że podjazd z rundy jest dość podobny do tego z Ponferrady. Zgodzisz się?

W Hiszpanii większość podjazdu wiodła po szerokiej drodze, grupa ciągle jechała „ławą” i nie było jakiejś „rzeźni”. Dopiero ostatnie 2 kilometry były bardziej techniczne, więc zdecydowanie tutaj jest trudniej. Znaczenie będzie miało też to, że po zjeździe od razu zaczyna się podjazd, a jak wiadomo po zjeździe nogi też pracują trochę inaczej.

Jeśli zaczęliśmy wątek Ponferrady – tutaj też tak duże znaczenie będzie mieć drużyna?

Oczywiście będzie mieć duże znaczenie. Ktoś musi pilnować lidera, bo przecież nie może on sobie pozwolić, żeby samemu jechać po picie. Jeśli zdarzy się, że kapitan drużyny zostanie gdzieś na zjazdach to musi mieć kogoś kto go przeciągnie na czoło. Każda niepotrzebna strata będzie bardzo kosztować. Ktoś musi też narzucać rytm i tempo, chociażby do ostatniej rundy, bo później, tak jak wspomniałem, raczej każdy będzie musiał radzić sobie sam.

Myślisz, że ucieczka będzie „odpuszczona” na kilkanaście minut? 

Zawsze na mistrzostwach było tak, że pierwsze ucieczki dosyć łatwo odjeżdżały. Pierwsze 50 kilometrów jest płaskie, jest szeroka droga więc odjazd na pewno pojedzie. Później jest na tyle ciężko, że mogą sobie odjechać na 10-12 minut i nie będzie trzeba ich specjalnie gonić, bo sami wrócą [śmiech].

Zmieńmy temat – UAE Team Emirates znacznie wzmocniło skład. Jest w ekipie teraz Kristoff, Aru, Dan Martin czy Rui Costa. Jak Ci się współpracuje z nimi? Każdy z nich ma swoje cele, inni zawodnicy także mają swoje ambicje. Jak udaje się to wszystko pogodzić?

Największa zmiana jest taka, że teraz w grupie porozumiewamy się głównie po angielsku, a nie jak dotychczas po włosku. Nowi zawodnicy są dużego kalibru, ale nie ma problemu z współpracą. Każdy wie co ma do zrobienia, oni też są otwarci na różne propozycje i sugestie. Fajnie, że ekipa się wzmocniła, bo trochę tego brakowało. Nie wszyscy zdążyli się póki co wykazać, ale sezon jest jeszcze długi i wierzę, że każdy z nich będzie miał swoje pięć minut. Długo czekaliśmy na zwycięstwa, ale wreszcie „puściło”.

Na początku roku wspominałeś o tym, że chcesz pomóc młodym kolarzom z ekipy. Jak ocenisz zdolnych juniorów których macie w składzie – Troia, Consonni, Riabushenko, Ganna? Bazując na Twoim doświadczeniu w zawodowym peletonie jak myślisz który z nich może najwięcej osiągnąć?

Consonni ostatnio odnotował fajne zwycięstwo w dobrym towarzystwie, pokonał m. in. Kittela i Ewana czy Pelucchiego. Dużo dobrego słyszałem o Riabushence, ładnie się pokazywał w kategorii do lat 23, a teraz ścigałem się z nim w Słowenii i widać, że to ułożony chłopak. Może zostać dobrym kolarzem jeśli zostanie dobrze poprowadzony. Z młodych Włochów – wszyscy ścigali się razem w Colpacku, każdy z nich swoje wyniki już miał, Ganna jest przecież mistrzem świata na torze i czekają aż na szosie zrobi fajny wynik.

Jak wygląda Twoje wsparcie dla nich? Jak oni proszą o pomoc Ciebie?

Głównie pytają o wyścigi, bo większość tras znam. Zawsze z którymś z nich jestem w pokoju, więc często rozmawiamy o wszystkim. Są tacy, którzy są słuchać, są ciekawi różnych rzeczy i myślę, że z moim doświadczeniem mogę im trochę podpowiedzieć.

Nie wydaje Ci się, że przez tych młodych kolarzy cały sport się zmienia? Dużo się mówi, że to już nie jest takie kolarstwo jak kiedyś, jak 10-15 lat temu. Czy to może naturalny rozwój dyscypliny, że już nie mamy do czynienia z odpuszczaniem ucieczki na 15-20 minut i nagle gonitwa?

Kiedyś jak „młody” przechodził na zawodowstwo to wiadomo – podkulony ogon, pokora, a w peletonie rządzili dominatorzy jak Cipollini. Kiedy „SuperMario” powiedział „koniec skakania” to nikt nie atakował, był większy szacunek między kolarzami. Te ściganie też było fajne, też było widowiskowe. Teraz młodzież podpisuje pierwsze kontrakty i w peletonie czują się jak stare wygi i mogą zrobić nie wiadomo co. Przepychają się, ścigają się na równi ze starymi. Jest presja ze strony drużyn. Na każdej odprawie dyrektorzy mówią, że ktoś musi jechać w ucieczce, bo jest telewizja i trzeba pokazać koszulkę. Jeśli któryś z młodych jest po prostu szybki to też przygotowuje się pod niego pociągi i niech próbuje finiszować ze starszymi. Consonni pokazał ostatnio, że daje to efekty. Nie ma już czegoś takiego, że młodzi przez pierwsze dwa lata się uczą. Są od razu rzucani na głęboką wodę i niektórzy sobie radzą, niektórzy nie.

Wspomniałeś o tym, że jest presja sponsorów. Jak to wygląda odnośnie sprzętu? Podczas naszego wspólnego wyjazdu strasznie męczyłeś się z Campagnolo w Twoim Colnago. Miałeś też już w swojej karierze trochę rowerów – któryś zapadł Ci głębiej w pamięć, darzysz któryś z nich większym uczuciem i powiesił jeden z nich zamiast telewizora w domu?

Teraz już działa perfekcyjnie po wideokonferencji z mechanikiem [śmiech]. Jeden rower na ścianie w domu już wisi – z 1994 roku, kiedy to w ogóle zacząłem się ścigać i zrobiłem sobie replikę tego sprzętu. Rowerów trochę już miałem, co 2-3 lata zmieniają się marki, ale zawsze w grupach mieliśmy najwyższe modele. Jeździłem wiele lat i na Shimano i na Campagnolo, ale co ciekawe nigdy nie jeździłem na Sramie, ale jakoś mnie do tego nie ciągnie. Jeśli kiedyś miałbym sobie wybrać rower dla siebie to pewnie taki na którym nigdy nie jeździłem. Jest kilka marek z którymi nigdy nie miałem do czynienia więc coś bym dla siebie znalazł.

Co sądzisz o rowerze 3T Strada na którym ścigają się zawodnicy Aqua Blue Sports?

Jak dla mnie to nieporozumienie. Okej, na płaskich etapach da radę, ale na takich podjazdach jakie będą na mistrzostwach świata najbardziej przydałaby się kompaktowa korba i nie wiem jak oni sobie tutaj poradzą.

Jeśli już wspominasz o kompakcie – nie sądzisz, że może na tej trasie brakować wtedy na zjazdach?

Można ewentualnie myśleć o zmienianiu roweru na ostatniej rundzie, ale to jest ryzyko. Kiedyś podczas etapu Giro na Zoncolan jechałem na korbie 50/34 i z tyłu kasetę 11-32, ale ostatnio zazwyczaj jechaliśmy na korbach 52/36 i zazwyczaj wystarczało.

W jednym z wywiadów dla nas mówiłeś, że decyzja o tym co dalej z Twoją karierą zapadnie w połowie sezonu. Powoli zbliżamy się do tego momentu.

Wydaje mi się, że Tour de Pologne będzie idealnym miejscem na podjęcie takich decyzji.

Vuelta jest w planach? Masz w tym roku bardzo mało dni startowych.

Raczej nie, bo mamy trochę inną politykę w grupie jeśli chodzi o dobór wyścigów. Ścigamy się głównie w World Tourze, mniejszych wyścigów praktycznie w ogóle nie jeździmy ze względu na punkty do rankingu. Zobaczymy jak to będzie później wyglądać, trochę startów jeszcze zostało.

Co w przypadku, jeśli będzie taka sama sytuacja jak rok temu, kiedy bardzo długo czekałeś na nowy kontrakt?

Na pewno nie będę czekać do listopada.

World Tour albo koniec?

To są sprawy którymi zajmuje się mój menadżer. U mnie w drużynie jest teraz nastawienie na młodych zawodników. W przyszłym sezonie dołączy tutaj zawodnik urodzony w 1998 roku, a ja wtedy jechałem swoje pierwsze mistrzostwa świata. Zobaczymy.

W Tour de Pologne pojedziesz jako lider? Czy fakt, że potrzebujecie punktów na to nie pozwoli?

Zobaczymy, szykuje się mocna ekipa na nasz wyścig. Dwa etapy mam koło domu więc chciałbym się tam pokazać. Rok temu jechałem po kontuzji i 3 miesiącach bez ścigania, więc teraz chce się dużo lepiej zaprezentować. Cały lipiec spędzę z drużyną na zgrupowaniu wysokogórskim.

Jak podchodzisz do mistrzostw Polski?

Pojadę, wystartuję. Bardziej z sentymentu, bo jechałem ich już chyba 16 razy, bo nawet będąc orlikiem musiałem startować w elicie ze względu na zawodowy kontrakt. Pojadę też by pokazać się polskim kibicom. O wynik będzie ciężko, bo trasa jest w miarę łatwa i wiadomo jak wyglądają te wyścigi.

Chcielibyśmy też zapytać o całą aferę związaną z Polskim Związkiem Kolarskim…

Głośno było [śmiech]

Rozumiemy, że Ciebie to praktycznie nie dotknęło?

Od 19 lat mam tyle wspólnego z PZKol, że w styczniu wyrabiam licencję i na tym się mój kontakt kończy. Czasami przychodzi pismo odnośnie mistrzostw świata [śmiech]. Jestem neutralny w tej sprawie i cieszy mnie tylko to, że mam gdzie licencję zrobić [śmiech]. Wszyscy wiemy, że nie jest najlepiej, ale ważne, że ktoś chce to naprawić.

Rozumiemy, że Ty nie widzisz siebie w roli działacza?

Po karierze fajnie byłoby trochę posiedzieć w domu, ale nie chciałbym z kolarstwa uciekać. Są to rzeczy, które dalej mnie interesują. Na pewno zrobię sobie kurs na dyrektora sportowego, a co będzie dalej to zobaczymy. Wiele zależy od tego jak długo będę się jeszcze ścigać. Nie mam ciśnienia, żeby od razu po końcu kariery szukać nowej pracy. Będzie czas by się nad tym zastanowić.

Znane są Ci przypadki, że masz jeszcze parę lat by wygrać Vueltę [śmiech]

Horner to był przecież mój kolega klubowy, ale przy obecnym kolarstwie to raczej niemożliwe. Miałem swoje 5 minut w kolarstwie i sądzę, że mogę kończyć karierę z podniesionym czołem.

Dziękujemy za rozmowę!

W Innsbrucku rozmawiali Kuba Szymański, Dawid Gruntkowski i Michał Kapusta.

Poprzedni artykułŁukasz Michalski: „To był bardzo ciężki wyścig”
Następny artykułRelacja live z wyścigów elity kobiet i mężczyzn
Licencjat politologii na UAM, pracuje w sklepie rowerowym, półamatorsko jeździ rowerem. Za gadanie o dwóch kółkach chcą go wyrzucić z domu. Jeśli już nie zajmuje się rowerami, to marnuje czas na graniu w Fifę. W trakcie Tour de Pologne zazwyczaj jest na Woodstocku.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments