Odmówiłem kilka razy z rzędu, nie i koniec. Nie przeprowadzę testu kasku, nie zrobię tego mimo moich najszczerszych chęci, przeprowadzę każdy test, poza kaskiem. I choć może wydawać się to dziwne, naprawdę twierdzę, że test kasku wypadnie choć odrobinę realnie tylko wtedy, gdy upadniemy na głowę. Dosłownie rzecz jasna.

Raz kozie śmierć, rzekłem, podejmując się tego zadania, co nie najlepiej świadczy o mojej asertywności. Moje główne obawy przed testowaniem kasku BONTRAGER Velocis wynikały z kwestii prozaicznej – jak wiarygodnie przetestować kask, gdy jego głównym przymiotem jest ochrona głowy w czasie upadku? A wiedzcie, że specjalizuję się w kolarstwie szosowym, i nikt nie namówi mnie na porządną kraksę tylko w celach badawczych; wystarczy mi moich pozostałych upadków…

Otwierająca się jednak możliwość pojeżdżenia w nowej generacji kasku (z systemem MIPS, z którym nie miałem jeszcze do czynienia) przez kilkanaście dni oraz splot kilku czynników (choćby możliwość wzięcia gościnnego udziału w wyścigu MTB XC Małej Ligi XC, w której w miarę możliwości pomagam organizatorom wespół z faktem, że fotografem Małej Ligi jest wizjoner fotografii, Zbyszek „Pan Kowal” Kowalski) spowodował, że podjąłem się zadania.

Mówią też, że charakter człowieka da się poznać po zaangażowaniu i podejściu do stawianych, trudnych zadań, a że wyzwania traktuję jak każdy, pochodzący z kraju o nazwie „Ja nie dam rady? Przytrzymaj mi piwo!”, tę rzuconą rękawicę także podjąłem.

Musicie też wiedzieć, że oprócz szosy, jeżdżę czasami na przełaju, nigdy zaś nie jeździłem na rowerze MTB z bardzo prostego powodu – nie posiadam po prostu takowego. A przełaj na technicznej trasie sprzyja upadkom, ale całe szczęście w dość komfortowych jak na okoliczności warunkach, bo mając do wyboru kraksę na asfalcie bądź w lesie, zawsze wybiorę las. Otrzymałem więc kask, ruszyłem na kilka treningów by się z nim zaprzyjaźnić i już staję na linii startu upalnej Małej Ligi XC…

Zanim jednak wrażenia wyścigowe, słów kilka o „zwykłym” jego użytkowaniu. Wyjęcie z opakowania, założenie, dopasowanie – zajmuje dosłownie sekundy, pokrętło regulacyjne trzyma pewnie, nie ma najmniejszego problemu z „dokręceniem” w czasie jazdy, dokładnie tak samo jest z paskami, zabezpieczającymi kask. Reguluje się je dosłownie intuicyjnie.

Warto podkreślić, że dokręcanie kasku odbywa się znanym z butów pokrętłem BOA.
De gustibus non est disputandum, więc wygląd kasku każdy musi ocenić własnym poczuciem estetyki, jednak na jedną rzecz zwróciłem natychmiast uwagę. Niektóre kaski są zaprojektowane w ten sposób, że zajmują sporo przestrzeni wokół głowy; czyli – nie są dopasowane, a w konsekwencji w takim kasku wygląda się jak w starym orzeszku.

W Bontragerze takiego wrażenia nie ma; jest on opływowy i nie odstaje przesadnie nad uszami; opływowy kształt nawiązuje w pewnym sensie do kasków typowo „aero”.
Wyjeżdżając na pierwszy trening w tym kasku byłem pewien, że po nim będę dysponował co najmniej dwiema odpowiedziami; było po prostu gorąco, a wówczas nieocenionych walorów nabiera wentylacja kasku.

Ta zaś zadziałała perfekcyjnie. Zaznaczam, że piszę to z pozycji osoby, jeżdżącej dość sporo, ale w kasku raczej budżetowym, więc w tym wypadku między kaskiem Bontragera a moim jest po prostu przepaść jakościowa. By nie zostawiać pola interpretacyjnego dodam, że przepaść jakościowa jest na korzyść Bontragera… Velocis wyposażony jest w 12 otworów wentylacyjnych, a ich rozmieszczenie i kształt powodują, że nawet podczas czterogodzinnego treningu w upale ani razu nie miałem uczucia „gotowania się” głowy.

Kolejna rzecz, na którą zwróciłem uwagę po kilku jazdach – to pozbycie się czasowej nerwicy natręctw w postaci konieczności poprawiania, momentami całkowicie bezwiednego, mojego starego kasku. W ubiegłym sezonie przejechałem amatorski wyścig Paryż-Roubaix a ów kask, podczas pokonywania najcięższych sekcji brukowych miałem nieomal w każdym miejscu na przestrzeni od nosa aż po kark. Niezależnie od siły jego zapięcia, w czasie jazdy po prostu się obsuwał. Z kaskiem Bontragera ani razu nie odczułem konieczności poprawienia go w żadną ze stron; niebywały komfort noszenia, nie uwiera, nie przeszkadza, praktycznie nie czuć go na głowie.

System MIPS. Nie można go pominąć; to nadal dość innowacyjna rzecz w kaskach, i choć trudno o przetestowanie jego działania podczas mocnego zderzenia, to sama świadomość posiadania dodatkowej ochrony mózgu korzystnie wypływa na samopoczucie, niezależnie od poziomu satysfakcji z jego jakości. MIPS jest systemem, który w założeniu ma absorbować część energii obrotowej, wyzwolonej podczas uderzenia. W praktyce wygląda to tak, że wewnętrzna część kasku jest nieco niezależna w stosunku do głównej „skorupy”, pozwala też na zachowanie niewielkiego zakresu ruchu, całkowicie niezależnie od głównej części kasku, co daje efekt amortyzacji. I tak też ma działać; ma zamortyzować mikrowstrząsy, chroniąc przy tym mózg. Cóż, tyle z wrażeń ogólnych, pozostaje test praktyczny…

…stoję na linii startu wyścigu. Gorąco, duszno, leśny kurz, niczym pył bitewny unoszony kopytami rumaków unosi się w powietrzu. Na starcie jestem tradycyjnie rozdarty jak ta żaba, co nie może wybrać między zwierzętami pięknymi a mądrymi; jestem między elitą a zapleczem, jako jedyny na rowerze przełajowym, stojąc pośród unoszącego się kurzu zastanawiam się nad słowami, które kiedyś wyczytałem w ogłoszeniu o pracę: „ … wymagane zaangażowanie, poświęcenie i cierpliwość…” – a że test kasku to też jakiś forma pracy, to odpowiadam trzy razy tak, ruszam więc walczyć na trasie o pozycję, oczywiście uprzednio zapisując w pamięci, że jak wynik będzie daleki od zadowalającego, to wersją jedynie obowiązującą będzie, że na wyścig przyjechałem tylko i wyłącznie testować kask.

Bywa, że podczas zawodów każdy przeszkadzający element odbiera się niczym przez szkło powiększające. Z podniesioną adrenaliną, z wyostrzoną uwagą na każdy detal, doskwierać może nierówno założona skarpeta w bucie. Dlatego ciekawiło mnie, jak zareaguję na jazdę w nowym kasku.

Fot: Zbyszek „Pan Kowal” Kowalski

Walczyliśmy w dusznym, ciepłym lesie, przy temperaturze przekraczającej 30 stopni. Czułem się prawie jak w saunie, tyle że tam przebywa się w nieco bardziej frywolnym ubraniu… Celowo też nie zakładałem żadnej potówki pod kask, by sprawdzić ponoć absorbującą pot wkładkę w kasku.

Wszystko zadziałało perfekcyjnie. Mimo braku potówki i intensywnej walki na trasie (wyścigi XC na pętli charakteryzują się niezwykłą intensywnością) pot nie spływał na twarz, a kask był jakby w tle – w niczym nie przeszkadzał, nie czułem go w ogóle, ani razu też nie miałem konieczności poprawienia go.

I jak to przystało na moje tradycyjne występy w terenie, niespecjalnie sprzyjającym jeździe na wąskich oponkach; leżałem dość widowiskowo na jednym ze zjazdów, na którym koledzy lekko skotłowali się przede mną. A wiecie, czym to się kończy, gdy grzeje się jeden za drugim…hamowanie wówczas przybiera postać ekwilibrystycznego przekładania nogi nad własną głową w dość zabawnie wyglądającej próbie uratowania roweru przed demolką, zwieńczonej – już po upadku – rzuconymi kilkoma mało dyplomatycznymi przymiotnikami. Wywróciłem się w czasie tego wyścigu dwa razy, za żadną z przewrotek nie dostając not za lądowanie tylko wyniku jakiegoś niefortunnego splotu okoliczności.

Fot: Zbyszek „Pan Kowal” Kowalski

Kask był na swoim miejscu, nie zsunął się choćby odrobinę, acz równie szczerze muszę powiedzieć, że ani razu też głową nie trafiłem choćby w kopny piasek. A ja po zakończonym wyścigu wiedziałem, jak się nazywam, nadal ustawiałem słowa we właściwej kolejności i rozpoznałem – po lekkim wahaniu co prawda – swoich kolegów z trasy.

Podkreślam całkowitą subiektywność opisywanych wrażeń; zaznaczam też, że jeżdżę w kasku budżetowym, więc „przesiadka” na taki kask, jak Bontrager, to różnica co najmniej kilku klas w górę.

A skoro tworzenie tekstów wiąże się z koniecznością podsumowania, tak też i ja uczynię, ale przewrotnie podsumowanie zamieszczę wyjątkowe, bo jednowyrazowe: Jeździłbym.

Dystrybutor: Trek Bikes

Poprzedni artykuł„Tour de France. Etapy, które przeszły do historii” – niebawem w księgarniach!
Następny artykułMichał Gołaś: „Nie jestem zadowolony z wyniku, ale jestem zadowolony z występu”
"Master of disaster" Z wykształcenia operator saturatora; brak możliwości pracy w wyuczonym zawodzie rekompensuję jeżdżąc rowerem i amatorsko się ścigając, bardzo lubię też o tym pisać. Rytm tygodnia, miesiąca i roku wyznacza mi rower. Lubię się ścigać, i gdy jakiś wyścig mi nie wyjdzie, to wśród kolegów-kolarzy mówię, że jestem redaktorem sportowym, a gdy jakiś tekst mi nie wyjdzie, wśród redaktorów mówię, że jestem kolarzem-amatorem. I tylko do teraz nie rozgryzłem, czy bardziej lubię się ścigać, czy też pisać o tym, dlatego nadal zamierzam czynić i jedno i drugie, póki starczy sił.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments