Liège-Bastogne-Liège

To już ostatni znaczący wyścig jednodniowy wiosennej kampanii, po którym na długie i leniwe letnie popołudnia rząd nad duszami przejmą emocje związane ze ściganiem podzielnym przez trzy, siedem i dwadzieścia jeden. Zanim jednak gwiazdy peletonu zaczną na jawie przeżywać swój sen o jedynym właściwym odcieniu różu, rozegrany zostanie ostatni akt batalii o koronę Ardenów. Choć nie przesadza się starych drzew, dumnej ze swojego postindustrialnego oblicza La Doyenne przyjdzie ostatni raz odwiedzić fabryczne przedmieścia, bezimienny podjazd i osławiony warzywniak przed powrotem na stare śmieci. 104. edycją Liège – Bastogne – Liège, najtrudniejszego z monumentów, pożegnamy zatem Ans, ale czy przyjdzie nam powitać nowego mistrza?

Podczas gdy Paris-Roubaix jest budzącym dreszcze finałowym akordem kampanii na brukach, Staruszka budzi nieco inne emocje. Chociaż to ona oficjalnie zamyka tę zdaniem wielu najbardziej wyjątkową część kolarskiego kalendarza, ekscytacja związana z nadchodzącym Giro d’Italia i fakt, że wielu pretendentów do tytułu staje na starcie najstarszego z monumentów sprawia, że punkt ciężkości mimowolnie przesuwa się już w kierunku najbliższej przyszłości.

Nieczęsto zdarza się, że lista startowa wyścigu jednodniowego dosłownie pęka w szwach od zawodników specjalizujących się przede wszystkim w walce o klasyfikację generalną wyścigów etapowych. Taka była jednak charakterystyka Liège – Bastogne – Liège od czasu przeniesienia decydującej części trasy z historycznego centrum miasta do położonego na obrzeżach Ans w roku 1990.

Z czego to wynika? Amstel Gold Race i Fleche Wallonne ze swoimi odpowiednio mniej i bardziej dynamicznymi końcówkami są szyte na miarę specjalistów od pagórkowatych klasyków, których reszta świata określa przy pomocy nieco poręczniejszych terminów „puncheur” i „finissuer”. Do minionego wtorku można było co prawda argumentować, że w przypadku Walońskiej Strzały miarę zdjęto z wyłącznie jednego, pochodzącego z Murcji łucznika, ale to nie wpływa ujemnie na ogólny charakter spostrzeżenia – ostatecznie Alejandro Valverde mógłby posłużyć za słownikową definicję tych fraz.

Ostatni z ardeńskich klasyków i czwarty z rozgrywanych w sezonie monumentów to jednak wyścig na tyle ciężki, że daje nadzieje na nietypowy moment triumfu także świetnie wspinającym się i wyjątkowo wytrzymałym zawodnikom, którzy na co dzień rywalizują w wyścigach etapowych. Wystarczy powiedzieć, że według oficjalnych wyliczeń łączna wartość przewyższeń na trasie z Liège przez Bastogne do Liège przekracza 4000 metrów, co przetłumaczone na skumulowany wysiłek nie różni się od górskich odcinków Giro d’Italia czy Tour de France. Można w tym miejscu także dodać, że od momentu przeniesienia finiszu wyścigu na bezimienną hopkę w Ans na liście zwycięzców swoje nazwiska złotymi zgłoskami zapisali między innymi Davide Rebellin, Alexandre Vinokourov czy Danilo di Luca. Próbuję przez to jedynie podkreślić, że triumf w wyścigu w jego najlepiej znanym większości współczesnych sympatyków kolarstwa formacie wymagał ogromnej, często nieludzkiej mocy.

Chociaż nie można zarzucić organizatorom, że po kluczowej zmianie dokonanej w roku 1990 nie podejmowali dalszych prób ożywienia wyścigu, Staruszka bardzo różni się w tym względzie od Ronde van Vlaanderen, Paris – Roubaix czy przede wszystkim Il Lombardii, w odniesieniu do których znaczące modyfikacje istotnych fragmentów trasy przestały już kogokolwiek zaskakiwać. Ewolucja kolarstwa w kierunku skrajnie taktycznego rozgrywania wyścigów kontrolowanych przez najsilniejsze składy sprawiła jednak, że także ostatni akord ardeńskiego tryptyku, nie bez oporów, musiał przejść małą rewolucję.

Przez lata kluczowym podjazdem Liège – Bastogne – Liège było Cote de la Redoute, gdzie obserwować można było najbardziej ekscytujące pojedynki pretendentów do odniesienia zwycięstwa. Wspomniana już ewolucja nowoczesnego kolarstwa, w kombinacji ze słuszną niechęcią organizatorów imprezy do przesunięcia linii mety sprawiła jednak, że musieli oni sięgnąć po nowe rozwiązania celem ponownego wskrzeszenia najstarszego z monumentów.

W rezultacie trasa La Doyenne wzbogacona została w 2009 roku o umiejscowione wewnątrz finałowych 20 kilometrów Cote-de-la-Roche-aux-Faucons. Eksperyment okazał się sukcesem i podjazd na stałe wpisał się w kanon rozgrywania ardeńskiego monumentu, stając się wraz z Cote de Saint Nicolas i krótkim wzniesieniem przed samą linią mety w Ans jednym z kluczowych momentów wyścigu.

Chociaż wprowadzenie Cote-de-la-Roche-aux-Faucons pozwoliło nieco rozruszać zasłuchany w mantrach nuconych przez dyrektorów sportowych peleton, ostatnie edycje monumentu miały i tak rozczarowująco zachowawczy charakter.

Receptą miał okazać się dodany przed dwoma laty i umiejscowiony między Cote de la Saint Nicolas i podjazdem w Ans Cote de la Rue Naniot (600m, 10,5%). Ponieważ jednak zniknął równie szybko, jak się pojawił, można domniemywać, że nie spełnił pokładanych w nim oczekiwań.

I choć w ciągu minionych dwóch dekad organizatorzy imprezy zdawali się nie zauważać, że za sprawą pozbawionych tożsamości podjazdów i tego niesławnego finiszu na wysokości stacji benzynowej i warzywniaka w Ans, pokryta patyną Staruszka zaczęła odstawać na tle pozostałych czterech, bardziej wyrazistych monumentów, inwazyjne zmiany musiały w końcu nadejść. Za rok czeka więc La Doyenne dość radykalny lifting, który wedle wszelkich prognoz poważnie wpłynie na pulę zawodników, z której typować będziemy potencjalnych zwycięzców. Zanim jednak do tego dojdzie, czeka nas jeszcze jedna edycja z akcją skumulowaną na ostatnich 6 kilometrach – pełna wyczekiwania, taktycznych szachów i głębokich spojrzeń w oczy.

Trasa 104. edycji Liège – Bastogne – Liège nieznacznie będzie się więc różnić od tej zeszłorocznej. Jako pierwszy kategoryzowany podjazd dnia zadebiutuje Cote de Bonnerue (2,4 km, 5,8%), jednak decydującą fazę rywalizacji na trasie o łącznej długości 258,5 kilometra ponownie otworzy „nowa trylogia” w postaci Cote de Pont (1km, 10.5%), Cote de Bellevaux (1.1km, 6.8%) i Cote de la Ferme Libert (1.2km, 12.1%). Stanowić one mają pierwsze prawdziwe uderzenie, a po ich pokonaniu droga będzie już tylko wznosić się lub opadać aż do samej linii mety w Ans, zawierając doskonale znane i lubiane przeszkody: Col du Rosier (4.4km, 5.9%), Col du Maquisard (2.5km, 5%) i legendarne Cote de La Redoute (2km, 8.9%). Jeśli żaden z zawodników nie wykaże się jednak daleko idącymi taktyczną kreatywnością i odwagą, o ostatecznych losach rywalizacji po raz ostatni zadecyduje niezawodny tercet: Cote de La Roche-Aux-Faucons (1.3km, 11%), Cote de Saint-Nicolas (1.2km, 8.6%) i wzniesienie na Rue Walthère Jamar (1.2km, 5-6%) w Ans.

Choć bardzo często jedno idzie w parze z drugim, przewidywalny scenariusz według którego rozgrywany jest wyścig wcale nie musi oznaczać przewidywalnego rezultatu. Specjaliści od imprez jednodniowych i etapowych średnio dwa razy rocznie stają na linii startu mając w głowach ten sam cel, jednak kiedy tak się dzieje, autorzy zapowiedzi znajdują się w kropce. I wygrywa, przynajmniej w tym sezonie, Michael Valgren.

O ile bowiem obserwowane w ciągu ostatnich dwóch dekad podejście organizatorów do jakichkolwiek zmian dotyczących trasy Liège – Bastogne – Liège nazwać należy konserwatywnym, wykreowało to wyścig przewidywalny w warstwie taktycznej, jednak relatywnie często przynoszący zaskakujących triumfatorów – wystarczy wspomnieć edycję sprzed dwóch lat. Nietrudno w takich okolicznościach pokusić się o stwierdzenie, że w kontekście liczby potencjalnych pretendentów do wdrapania się na najwyższy stopień podium, Staruszka jest najbardziej otwartym z wszystkich monumentów.

Ograniczając się w analizach do ostatnich dziesięciu edycji wyścigu, tylko jedna zakończyła się sprintem z 10-osobowej grupy, dwie zwycięstwami po solowych akcjach, a o wyniku pozostałych siedmiu zadecydowała rozgrywka pomiędzy 2-4 zawodnikami. Komu najbardziej sprzyja taki scenariusz?

Po niespodziewanej porażce w Walońskiej Strzale wielu chciałoby ogłosić koniec przypominającego o epoce słusznie minionej Alejandro Valverde (Movistar), jednak wydaje się, że jest na to jeszcze zbyt wcześnie. Hiszpanowi już na pierwszy rzut oka brakowało charakteryzującej go dynamiki podczas finałowego podjazdu pod Mur de Huy, jednak nie można zapominać, że było to w dużej mierze konsekwencją słusznych decyzji taktycznych pozostałych drużyn i znacznego wydatku energetycznego, który został na nim wymuszony we wcześniejszej fazie wyścigu. Czterokrotny triumfator La Doyenne z pewnością przystąpi do niedzielnej rywalizacji podwójnie zmotywowany – nie tylko chcąc zatrzeć negatywne wrażenie pozostawione po środowej imprezie, ale również świadomy, że po przeniesieniu finiszu Staruszki do historycznego centrum Liege jego szanse na wyrównanie rekordu Eddy’ego Merckx’a radykalnie zmaleją. Podobnie jak podczas Fleche Wallonne, Valverde będzie mógł liczyć na wsparcie Mikela Landy, Andreya Amadora i Carlosa Betancura, jednak tym razem to nie na Movistarze będzie spoczywała presja związana z kontrolowaniem przebiegu rywalizacji, co powinno pozwolić ich kapitanowi na zachowanie świeżości na doskonale znaną mu końcówkę.

 

Podczas gdy Valverde pozostaje faworytem niedzielnego monumentu, jako jego największy rywal słusznie typowany jest triumfator Walońskiej Strzały, Julian Alaphilippe (Quick-Step Floors). Wsparcie nieodmiennie silnego Quick-Stepu powinno umożliwić stylizującemu się ostatnio na czwartego z muszkieterów Francuzowi powtórzenie manewru z minionej środy, którym było skuteczne ukrywanie się w wyselekcjonowanej grupie liderów aż do decydujących metrów rywalizacji. Do niedawna 25-latek częściej ocierał się o zwycięstwa, niż je odnosił. Czy pokonanie Valverde na Mur de Huy otworzy nowy rozdział w jego karierze?

Pogodzić ich może Michael Matthews (Team Sunweb), który co prawda z zadaniem wygrywania istotnych wyścigów radzi sobie jeszcze gorzej niż Alaphilippe, jednak trudno byłoby znaleźć choć jedną zorientowaną w kolarstwie szosowym osobę, której nie zaimponowałoby wywalczone przez Australijczyka 5. miejsce we Fleche Wallonne. Jeśli sprinter Sunwebu nie straci kontaktu z najsilniejszymi góralami na jednym z decydujących trzech podjazdach, trudno jest doszukać się na liście startowej zawodnika, który mógłby pokonać go na ostatnich 250 metrach.

Michał Kwiatkowski (Team Sky) od rozpoczęcia sezonu podkreślał, że Liège – Bastogne – Liège ma być kulminacyjnym punktem jego wiosennych startów, a na papierze posiada wszelkie atuty, by po dwukrotnym wywalczeniu trzeciego miejsca odnieść swój pierwszy triumf w tym wyścigu. Wprawnemu oku nie może umknąć fakt, że Polakowi za każdym razem brakowało w decydującej fazie rywalizacji iskry, a jeśli pokusić się o wyciąganie wniosków z jego tegorocznych startów, świadczą one o dalszej ewolucji w kierunku specjalisty od imprez etapowych. La Doyenne ma jednak to do siebie, że relatywnie często jedna podjęta pod wpływem instynktu decyzja pozwala ograć trzymającą się w taktycznych kleszczach grupę liderów, a w tym kolarz Team Sky ma niewielu sobie równych.

Po rozegraniu Brabanckiej Strzały wydawało się, że ardeńskie klasyki mogą zostać zdominowane przez charakteryzujący się interesującą dynamiką duet Tima Wellensa i Tiejsa Benoota (Lotto Soudal), jednak już kolejne imprezy dowiodły, że to Jelle Vanendert jest obecnie pierwszoplanową postacią belgijskiej ekipy.

Uważać trzeba również na znajdującą się na fali Astanę, której zawodnicy nie tylko podzielili się etapami Tour of the Alps, ale podczas Amstel Gold Race dowiedli, że w kategorii wdrażania skutecznych rozwiązań taktycznych są klasą dla siebie samych. Chęć godnego uczczenia pamięci Michele Scarponiego z pewnością doda Michaelowi Valgrenowi, Jakobowi Fuglsangowi i spółce niebiesko-żółtych skrzydeł.

Nie można również zbagatelizować kolejnego gościnnego występu Vincenzo Nibalego (Bahrain Merida) na belgijskich szosach. Rekin z Mesyny triumfował w dwóch spośród trzech ostatnich monumentów, w których brał udział, a odważnym atakiem w Walońskiej Strzale jeszcze raz przypomniał, że jako jeden z nielicznych ma dość ikry, by stawiać wszystko na jedną kartę. Co nie mogło się powieść u podnóża Mur de Huy, jak najbardziej ma szanse powodzenia w finale Staruszki, jeśli tylko agresywnie nastawiony Sycylijczyk zdoła dostatecznie długo trzymać na wodzy swoją fantazję. Nie można też całkowicie odmówić szans w teorii przypisanym do pomocy Nibalemu Enrico Gasparotto, braciom Izagirre czy świetnie dysponowanemu Domenico Pozzovivo, którzy doskonale powinni się odnaleźć na trasie niedzielnego wyścigu.

W Liège – Bastogne – Liège doskonale spisuje się również Romain Bardet (Ag2r-La Mondiale), a jego zachwycający występ w tegorocznej edycji Strade Bianche z pewnością na nowo zdefiniował go jako zawodnika. W sprincie przeciwko Valverde, Alaphilippe czy Matthewsowi nie będzie miał czego szukać, dlatego powinien bacznie obserwować ruchy Nibalego i Wellensa.

Warto zwrócić również uwagę na takich zawodników, jak Daniel Martin, Rui Costa (UAE Team Emirates), Lilian Calmejane (Direct Energie), Roman Kreuziger, Michael Albasini (Mitchelton-Scott), Dylan Teuns (BMC Racing), Wout Poels (Team Sky), Rigoberto Uran (EF Education First), Bauke Mollema (Trek-Segafredo), Tom Dumoulin (Team Sunweb) czy Rafał Majka (Bora-hansgrohe).

104. edycja Liège – Bastogne – Liège rozegrana zostanie w niedzielę, 22 kwietnia.

Relację na żywo z wyścigu będzie można śledzić na antenie stacji Eurosport od godz. 14:00.

Poprzedni artykułE3 Harelbeke juniorów 2018: van der Tuuk wygrywa, Walkowiak 14
Następny artykułVisegrad 4 Bicycle Race – GP Czech: Triumf Kankovsky’ego, Paterski drugi!
Z wykształcenia geograf i klimatolog. Przed dołączeniem do zespołu naszosie.pl związana była z CyclingQuotes, gdzie nabawiła się duńskiego akcentu. Kocha Pink Floydów, szare skandynawskie poranki i swoje boksery. Na Twitterze jest znacznie zabawniejsza. Ulubione wyścigi: Ronde van Vlaanderen i Giro d’Italia.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments