fot. stephill

„Los chce ze mną grać w pokera, raz mi daje, raz zabiera”… Te słowa zna chyba większość obywateli RP. W końcu, ten kto choć raz nie słyszał piosenek Zenka Martyniuka, bądź nie widział związanych z nimi memów, widocznie nigdy nie wychodził z domu. Wspomniana fraza wyjątkowo pasuje do naszego dzisiejszego bohatera, niedoszłego zwycięzcy Vuelta a Espana 2010.

Igor Anton, bo o nim mowa, to według mnie jeden z najbardziej niecodenianych kolarzy przełomu pierwszej i drugiej dekady XXI wieku. Przede wszystkim, do dziś z ogromnym żalem przyglądam się hiszpańskiej Vuelcie sprzed 7 lat, kiedy to, jak się wydawało, Bask z dużą pewnością pędził po zwycięstwo w całej imprezie.

Od samego początku jazda kolarza Euskaltel wyglądała lepiej niż dobrze. Anton był znany raczej z umiejętnego utrzymywania tempa, a nie zrywnej jazdy, pełnej zmian tempa. Zupełnie inaczej wyglądało to jednak w Valdepenas de Jaen, gdzie na krótkiej górze, Bask okazał się najlepszy. Wówczas stało się jasne, że to on może być głównym rywalem Vincenzo Nibalego.

Kolejna niespodzianka miała miejsce na Xorret de Cati. Na wzniesieniu, które nigdy nie było domeną Antona, lider Euskaltel zdołał utrzymać koło Nibalego i Purito Rodrigueza, zyskując nieco czasu nad takimi kolarzami jak Xavier Tondo czy Ezequiel Mozquera, co dało mu koszulkę lidera, której nie oddał do końca… swojego udziału w wyścigu.

Kolejną przeprawą dla każdego z liderów był etap kończący się w Andorze. Wypad do pirenejskiego księstwa miał na dobre ustawić klasyfikację generalną i… tak też zrobił. O tym, kto był najmocniejszy, chyba nie trzeba wspominać. Igor Anton, poprzez wygraną na jednym z najtrudniejszych etapów znacząco przybliżył się do końcowego tiumfu. Stracili do niego już prawie wszyscy. Drugi w generalce był Nibali, wolniejszy o 45 sekund, a podium uzupełniał Xavier Tondo z ponad minutową stratą. Autostrada do Madrytu, prawda?

Do kolejnego pojedynku faworytów miało dojść na etapie numer 14. Miało. Mało kto się bowiem spodziewał, że na płaskim zjeździe przed finałową wspinaczką pod Pena Cabarga dojdzie do kraksy, w której uczestniczyć będzie lider. Ba, nie jest problemem tu sam upadek, a jego skutek. W wyniku popularnego „dzwona” Anton musiał się bowiem wycofać z wyścigu, tracąc szansę na odniesienie największego sukcesu w karierze. W taki sposób marzenia legną w gruzach…

Jeden z najlepszych Basków w ostatnich latach nigdy więcej nie osiągnął już takiego poziomu. Co prawda udawało mu się m.in. wygrywać etap podczas Giro d’italia, lecz nigdy więcej nie widzieliśmy go w czołówce klasyfikacji generalnej wielkiego touru. Nasz dzisiejszy bohater jest niewątpliwie jednym z najbardziej zapomnianych kozaków, którzy byli bardzo blisko triumfu w jednej z głównych imprez. A szkoda…

Co było dalej? To już pamięta wielu. W końcu kto z nas nie wie o zwycięstwie Vincenzo Nibalego we Vuelcie? Tak, drodzy Państwo, to właśnie upadek Antona otworzył Rekinowi drzwi do grona największych z największych.

Poprzedni artykuł5 ekip World Tour wystartuje w Challenge Mallorca 2018
Następny artykułZmarł Adam Zagajewski
Dziennikarz z wykształcenia i pasji. Oprócz kolarstwa kocha żużel, o którym pisze na portalu speedwaynews.pl. W wolnych chwilach bawi się w tłumacza, amatorsko jeździ i do późnych godzin nocnych gra półzawodowo w CS:GO.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments