(c) Cannondale-Drapac

Kolarski sezon ma swój charakterystyczny rytm, jak doskonale skomponowany utwór muzyczny czy poemat. I chociaż niemal każdego roku kalendarz wzbogacany jest o kolejne dni, tygodnie i destynacje, w wymiarze symbolicznym wszystko ma swój początek i koniec dokładnie w tym samym miejscu. Spór o miano kolebki dyscypliny nigdy nie zostanie jednoznacznie rozstrzygnięty, jednak nie ulega wątpliwości, że to włoskim wyścigom jednodniowym zawdzięczamy tę kompozycyjną klamrę. To ze stolicy Lombardii w poszukiwaniu słońca wyrusza tryskający energią i pełen nowych nadziei peleton, by zaledwie kilka uderzeń serca później wrócić nad skrywające się we mgle jezioro Como i wśród umierających liści odegrać ostatni akord.  

Wiosna tradycyjnie jest okresem rozgrywania największych wyścigów klasycznych. Czekamy przez długie zimowe miesiące tylko po to, by czekać jeszcze dłużej, przez wiele godzin i w napięciu, czyja sylwetka jako pierwsza zamajaczy na szczycie Poggio. Od tego momentu karuzela na dobre nabiera rozpędu. Na belgijskich hellingen leje się piwo i ryczy złoty lew, bezlitosne bruki Roubauix łamią obojczyki i marzenia, a kiedy po pokonaniu dziesiątek ardeńskich podjazdów docieramy do tego niemal przysłowiowego już warzywniaka w Ans, nasze myśli płyną ku ośnieżonym alpejskim przełęczom.

Na tym tle Il Lombardia, nie stanowiąc części wiosennej kampanii, musi wydawać się anachroniczna i wyrzucona poza nawias. Jej miejsce w kalendarzu sprawia również, że o ile mistrzostwa świata nie są w danym roku rozgrywane na charakteryzującej się zbliżonym stopniem trudności trasie, lista startowa nie obfituje w dysponujące wysoką formą gwiazdy peletonu, co przyczyniło się do nadania jej łatki najmniej prestiżowego z pięciu monumentów. Warto jednak pamiętać, że rozgrywane jesienią włoskie klasyki mają głęboko zakorzenioną historię i tradycję, a ich organizatorzy dokonują w ostatnim czasie wszelkich starań, by nadać ostatniej części kolarskiego sezonu nieco więcej impetu.

Wydaje się, że działania te powoli zaczynają przynosić oczekiwane skutki, a największe kolarskie ekipy coraz mniej skłonne są przymykać oko na niezaprzeczalny fakt, że „wyścig spadających liści” jest najtrudniejszym z pięciu monumentów i obok Liege-Bastogne-Liege jedynym, o zwycięstwie w którym realistycznie myśleć mogą najznamienitsi górale zawodowego peletonu. Utrzymanie dostatecznie wysokiej motywacji od lutego do października jest nie lada wyzwaniem wobec sukcesywnie wydłużającego się sezonu szosowego, jednak nowy termin rozgrywania wyścigu pozytywnie przełożył się na obsadę nie tylko Il Lombardii, ale także bezpośrednio poprzedzających ją Giro dell’Emilia, Gran Premio Bruno Beghelli, Tre Valli Varesine i Milano-Torino, coraz rzadziej przypominających wyłącznie włoskie potyczki.

Il Lombardia, wyścig spadających liści, ma jednak jeszcze coś, co na tle pozostałych monumentów czyni ją absolutnie wyjątkową. To wykraczająca poza sportowe walory widowiska estetyka, na którą składają się spowite we mgle jezioro Como, lśniące od wilgoci szosy i płonące jesiennymi barwami drzewa. To również typowa dla tego okresu, związana z poczuciem przemijania melancholia, wgryzająca się wprost w nasze serca i poruszająca emocje niedostępne dla innych imprez kolarskiego kalendarza. Gdyby więc przyrównać pięć najbardziej prestiżowych klasyków do dzieł sztuki, ostatni z nich byłby jesiennym pejzażem przypominającym płótna Williama Turnera – niepokojącym i dynamicznym.

Podczas gdy już same nazwy Milano-Sanremo, Paris-Roubaux i Liege-Bastogne-Liege niejako konstytuują ich przebieg i ograniczają pole manewru w zakresie modyfikacji ich tras, organizatorzy Il Lombardii są w tym zakresie zdecydowanie najmniej konserwatywni. Stanowiąc wizytówkę swojego regionu, bardziej przypomina pod tym względem Ronde van Vlaanderen, jednak o ile entuzjaści kolarstwa bardzo nerwowo reagują na wprowadzanie większych zmian w wyrytych w kamieniu sekwencjach hellingen, uczynienie największym symbolem ostatniego z monumentów sezonu jeziora przełożyło się na znacznie szersze spektrum możliwości. Podjazd do Madonny del Ghisallo jest oczywiście stałym punktem programu, jednak pozostałe elementy potrafią zmieniać się każdego roku, z miejscem startu i finiszu włącznie.

Wyścig po raz pierwszy rozegrany został w roku 1905 jako Milan-Milan, a dwa lata później otrzymał nazwę Giro di Lombardia, którą wielu z nas – jestem tego pewna – stosuje po dziś dzień. Od tego czasu z oczywistych przyczyn odwołane zostały zaledwie dwie edycje (1943, 1944), a odpowiedzialna za organizację imprezy Gazzetta dello Sport aż do lat ’60 trzymała się oryginalnego zamysłu, lokując start i metę w Mediolanie.

Przebieg trasy po raz pierwszy zasadniczo zmieniony został w roku 1961, kiedy pierwszoplanową rolę odegrało Como, jednak nie wpłynęło to na wypracowanie kolejnego utrwalonego przez lata schematu. Zamiast tego przywilejem goszczenia finiszu „wyścigu spadających liści” cieszyły się ponownie Mediolan, Monza, Bergamo i Como, po czym w latach 2011-2013 przeniesiony on został do Lecco. Eksperyment rozgrywania imprezy na niemal jednakowej trasie nie potrwał jednak długo, a po zapomnianej z uwagi na nieprzystający do charakterystyki Il Lombardii poziom trudności edycji 2014 do łask powróciło Bergamo i Como. W tym samym czasie wykrystalizowała się również tendencja do czynienia ostatniego monumentu sezonu coraz cięższym, a tegoroczna trasa stanowi kopię tej sprzed dwóch lat – jednej z najtrudniejszych w historii wyścigu.

Peleton wystartuje z Bergamo, gdzie przed rokiem rozgrywany był finisz imprezy, a pierwszą przeszkodą na trasie 111. edycji Il Lombardii będzie znajdujący się na 55. kilometrze Colle Gallo (6 km, śr. 6.9%). Po krętym zjeździe nastąpi chwila wytchnienia w postaci przejazdu przez Val Seriana i ponownej wizyty w Bergamo, jednak pomimo konieczności pokonania rozpoczynającego się wkrótce po wyjeździe z miasta Colle Brianza (4 km, śr. 7.0%, max. 20%), wszystko to stanowić będzie jedynie przygrywkę do właściwej części rywalizacji.

Ta rozpocznie się tuż po odcinku wiodącym wzdłuż brzegu jeziora Como, a tradycyjnie zainauguruje ją najbardziej ikoniczne wzniesienie Il Lombardii – stanowiący mariaż kolarstwa i religii podjazd do kaplicy Madonna del Ghisallo (8.5 km, śr. 6.2%, max. 14%). I o ile zazwyczaj znajduje się on zbyt daleko od linii mety, by znacząco wpłynąć na ostateczne losy wyścigu, z pewnością uczyni to następujący po nim Muro di Sormano (1.9 km, śr. 15.8%, max. 25/27%), nazwany przez Ercole Baldiniego (zwycięzcę Giro d’Italia z roku 1958) „zbędnym, bestialskim i niemożliwym do pokonania„. Współczesny sprzęt co prawda pokonanie go jak najbardziej umożliwia, jednak o ile błyskawiczna redukcja peletonu jest gwarantowana, przepuszczenie ataku na jego brutalnie stromych zboczach będzie nie lada wyzwaniem.

Te na pewno będą miały miejsce na rozpoczynającym się 20 kilometrów od linii mety podjeździe prowadzącym do Civiglio (4.2 km, śr. 9.7%, max. 14%) i bezpośrednio ją poprzedzającym San Fermo della Battaglia (2.7 km, śr. 7.2%, max. 10%), jednak decydujących akcji spodziewać się można również na bardzo trudnym technicznie zjeździe z Muro di Sormano i płaskim odcinku dzielącym go od ostatnich dwóch podjazdów.

Po zeszłorocznych roszadach wymuszonych przez mistrzostwa świata w Katarze, Il Lombardia powróciła na swoje stare miejsce w kalendarzu, dwa tygodnie po światowym czempionacie. Zmianie nie uległ natomiast termin wyścigu Paris-Tours, dzięki czemu dwa największe jesienne klasyki po raz pierwszy rozegrane zostaną w następujące po sobie dni tego samego weekendu. Przed nami jeszcze zaliczane do WorldTouru Tour of Turkey i Tour of Guangxi, jednak dla wszystkich ceniących tradycję wyżej niż globalizacyjne trendy będzie to wymarzone zakończenie kolarskiego sezonu.

Niesprzyjająca im trasa tegorocznych mistrzostw świata sprawiła, że górale mogli solidnie przygotować się do Il Lombardii, a stanowiące sprawdzian przed ostatnim monumentem sezonu Giro dell’Emilia, Gran Premio Bruno Beghelli, Tre Valli Varesine i Milano-Torino cieszyły się najlepszą od lat obsadą, pozwalając z bliska przyjrzeć się formie największych pretendentów do tytułu.

Za faworyta uchodzić musi Vincenzo Nibali (Bahrain-Merida), pod nieobecność Estebana Chavesa ostatni triumfator imprezy, który w dodatku dokonał tego na bliźniaczo podobnej trasie. Co prawda nie wygrał żadnego z rozgrywanych w ciągu ostatniego tygodnia włoskich klasyków, jednak wyłącznie dlatego, że podarował zwycięstwo w Giro dell’Emilii jednemu ze swoich najwierniejszych pomocników, a trasa pozostałych nie była dostatecznie selektywna. Forma Rekina z Mesyny nie wzbudza jednak żadnych wątpliwości, a karkołomne zjazdy, pokryte mokrymi liśćmi szosy i wyścigowa przebiegłość mogą pomóc mu skutecznie zdystansować rywali.

Za największego z nich słusznie uznawany jest przeżywający drugą młodość Rigoberto Uran (Cannondale-Drapac), który co prawda nie zjeżdża tak znakomicie jak lider ekipy z Bahrajnu, ale wykazuje się większą dynamiką na stromych podjazdach i bez dwóch zdań nie ustępuje mu sprytem. 30-letni Kolumbijczyk jest jednym z zawodników regularnie dysponujących wyborną formą jesienią, czego potwierdzeniem jest trzecie miejsce w Giro dell’Emilia, zwycięstwo w czwartkowym Milano-Torino czy wzorowa praca na rzecz Fernando Gavirii podczas wyścigu ze startu wspólnego mistrzostw świata w Bergen. Uran trzykrotnie stawał na podium Il Lombardii i nigdy nie ukrywał, że właśnie ten wyścig jest obok Giro d’Italia najbliższy jego sercu. Czy triumfem w monumencie zakończy najlepszy sezon w swojej zawodowej karierze?

Przeciwny wdrożeniu takiego scenariusza z pewnością będzie Julian Alaphilippe (Quick-Step Floors), który w ostatnich tygodniach atakuje co prawda bezskutecznie, ale niestrudzenie. Jego największym przeciwnikiem paradoksalnie może okazać się on sam, czy raczej jego tendencja do inaugurowania solowych akcji zbyt wcześnie. Jeśli jednak tym razem wykaże się nieco większą cierpliwością, a rywale nie zdołają stłamsić jego entuzjazmu na najcięższych podjazdach wyścigu, będzie faworytem sprintu z grupki o niemal dowolnym składzie. Innymi zawodnikami ekipy Patricka Lefevere’a zdolnymi odcisnąć piętno na losach rywalizacji będą Dan Martin i Philippe Gilbert, choć wytyczona na sobotę trasa może okazać się zbyt trudna dla tego ostatniego.

Pod nieobecność Estebana Chavesa z „jedynką” wystartuje Adam Yates, i chociaż jeszcze przed kilkoma dniami nie mógł on być zaliczany do wąskiego grona faworytów Il Lombardii, jego świetna dyspozycja na finałowym podjeździe w Milano-Torino każe szybko zrewidować te poglądy. Brytyjczyk będzie samodzielnym liderem Orici-Scott, jednak australijska drużyna będzie mogła również zagrać kartą Jacka Haiga.

Jeśli mocny odjazd z liderami w rolach głównych zawiąże się relatywnie wcześnie, można stawiać niemal w ciemno, że w jego składzie znajdzie się Tim Wellens (Lotto Soudal). Co prawda prognoza na sobotę nie przewiduje zawsze przynoszącego mu szczęście deszczu, jednak analizując trasę dla portalu Cyclingnews Belg podkreślał, że jedzie w Lombardii po jak najlepszy rezultat.

Na papierze liderami Team Sky powinni być Michał Kwiatkowski i Mikel Landa, jednak występy w poprzedzających „wyścig spadających liści” klasykach mogą sugerować, że o wynik walczyć będą Gianni Moscon i Wout Poels. Wydaje się, że Polak położył już na tegorocznym sezonie kreskę, lecz jeśli będzie miał w sobotę dobrą nogę, z pewnością nie zostanie mu odmówiona rola chronionego zawodnika. Jeśli natomiast analogiczna sytuacja przydarzy się nieprzewidywalnemu Baskowi, pewnym można być jedynie tego, że nie będzie się przesadnie przysłuchiwał płynących z radia komunikatom w swoim ostatnim wyścigu w barwach brytyjskiej ekipy. W jak zwykle rojącym się od gwiazd składzie Team Sky znajdzie się również drugi zawodnik zeszłorocznej edycji imprezy, Diego Rosa.

Zwrócić warto również uwagę na poczynania Toma Dumoulin (Team Sunweb), który co prawda w Milano-Torino parał się rozwożeniem bidonów, jednak można oczekiwać, że nie był to jedyny powód jego powrotu do Italii. Wspierany będzie przez silną drużynę z Wilco Keldermanem, Samen Oomenem i niezbyt lojalnym, ale często uatrakcyjniającym widowisko Warrenem Barguilem.

Znaczącą rolę mogą odegrać również znajdujący się w dobrej formie Thibaut Pinot (FDJ) i Fabio Aru (Astana), jak również Nairo Quintana (Movistar), Diego Ulissi (UAE Team Emirates), Tony Gallopin (Lotto Soudal) czy Rafał Majka (Bora-hansgrohe).

 

111. edycja wyścigu Il Lombardia rozegrana zostanie w sobotę, 7 października.

Relację na żywo z wyścigu będzie można śledzić od godz. 15:30 na antenie stacji Eurosport.

Poprzedni artykułKwiatkowski, Froome i Contador gwiazdami azjatyckich wyścigów
Następny artykułTom Dumoulin nie wystąpi w Il Lombardia
Z wykształcenia geograf i klimatolog. Przed dołączeniem do zespołu naszosie.pl związana była z CyclingQuotes, gdzie nabawiła się duńskiego akcentu. Kocha Pink Floydów, szare skandynawskie poranki i swoje boksery. Na Twitterze jest znacznie zabawniejsza. Ulubione wyścigi: Ronde van Vlaanderen i Giro d’Italia.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments