fot. Michał Kapusta / naszosie.pl

Za sprawą Lance’a Armstronga i Floyda Landisa Amerykanie wygrali, a przynajmniej tak im się wydawało, Tour de France osiem razy z rzędu. Bohater niniejszego artykułu zapewne chciałby dla odmiany zapisać się złotymi zgłoskami w historii kolarstwa. Jak to jednak w życiu bywa – chcieć, nie zawsze oznacza móc.

Broniący żółtej koszulki Cadel Evans w Tour de France 2012 zawiódł oczekiwania australijskich kibiców i zajął siódme miejsce. Porażka była tym dotkliwsza, że dwie lokaty wyżej uplasował się kolega byłego mistrza świata z BMC Racing – Tejay van Garderen. Wielu ekspertów i fanów sądziło, że triumf w klasyfikacji młodzieżowej to początek wielkiej, a przynajmniej większej, kariery dwudziestoczterolatka. Przyszłość nie okazała się jednak usłana różami.

W sezonie 2013 Amerykanin odnotował kilka lepszych rezultatów, między innymi czwarte miejsce w Paryż-Nicea, siódme w Tour de Suisse, zwycięstwa w Amgen Tour of California oraz USA Pro Challenge. Kompletnie jednak zawiódł w Wielkiej Pętli, którą ukończył w piątej dziesiątce.

Rok 2014 to powrót van Garderena do światowej czołówki. Drugie w karierze piąte miejsce w Tour de France potwierdziło nieprzeciętne zdolności Amerykanina, który miał apetyt na więcej. Dziesięciosekundowa porażka z Chrisem Froomem w Criterium du Dauphine 2015 i utrata koszulki lidera na ostatnim etapie zapowiadały, że tym razem Tejay podejmie rękawicę i będzie walczył o końcowy sukces w Wielkiej Pętli.

Początek rywalizacji również na to wskazywał. Już po trzecim etapie, kończącym się na słynnym Mur de Huy, Amerykanin wskoczył na podium w klasyfikacji generalnej. Na dziewiątym odcinku grupa BMC Racing odniosła prestiżowe zwycięstwo w jeździe drużynowej na czas, wyprzedzając o sekundę Team Sky, a jej lider awansował na drugą pozycję w „generalce”, tracąc zaledwie dwanaście sekund do Froome’a.

To niesamowite uczucie – wygrać jako drużyna. W pierwszym tygodniu zdaliśmy wiele egzaminów. Świetnie się czujemy przed wjazdem w Pireneje, ale to dopiero góry będą prawdziwym testem. W Pirenejach zobaczymy, kto jest w wystarczająco wysokiej formie, by wygrać Tour, a w Alpach, kto zachował wystarczająco dużo sił, by zwyciężyć. Jak widzieliśmy na Dauphine, jeśli chodzi o fizyczne możliwości jestem dość blisko Froome’a, ale dopiero trzeci tydzień rozstrzygnie o wygranej. Tour jest jak maraton, a my nie jesteśmy nawet blisko końca. Nie wiem, czy powinienem znajdować się na liście zwanej „Wielka Piątka”. „Fantastyczna czwórka” to irytujące określenie, ale ci goście wygrali Wielkie Toury, a my zajmowaliśmy jedynie „dobre miejsca” w tych wyścigach. Media mniej o mnie mówią, ale to nie oznacza, że jestem przygaszony, czy nie zamierzam walczyć

– mówił wówczas Amerykanin, a wspomnianą przez niego „fantastyczną czwórkę” tworzyli Froome, Contador, Quintana oraz Nibali.

Pierwszy górski etap, kończący się na podjeździe La Pierre-Saint-Martin, zweryfikował możliwości Amerykanina, który stracił do Froome’a dokładnie dwie i pół minuty. Mimo to van Garderen zachował pozycję wicelidera wyścigu, a Dave Brailsford nie szczędził mu komplementów na łamach portalu velonews.com:

Nie widzę w nim słabości. On po prostu wjeżdża w teren, który póki co jest dla niego nieznany. Niektórzy sobie radzą z tym doskonale. Van Garderen jedzie przez nowe otoczenie. Jest dla nas zagadką, nikt nie wie, jak sobie poradzi na przestrzeni całego wyścigu. Jechał świetnie w Criterium du Dauphine. To wielki wyścig, ale to nie Tour de France, który trwa trzy tygodnie.

Wtórował mu lider Team Sky i Wielkiej Pętli:

To nie jest dla mnie zaskoczenie, że Tejay jedzie w ten sposób. Jechałem przeciwko niemu w Dauphine, gdzie był fenomenalny. Margines błędu jest wciąż mały i spodziewałem się, że van Garderen będzie blisko mnie.

Pomimo pochwał Amerykanin nie był w stanie nawiązać równej walki z Brytyjczykiem. Po szesnastu etapach plasował się na najniższym stopniu podium. Z powodu złego samopoczucia van Garderen wycofał się z Tour de France na siedemnastym odcinku, tracąc szansę na życiowy sukces.

Było ciężko. To jest Tour, pracowałem na to cały rok. Myślałem, że to jakiś zły sen, że się zaraz obudzę. Najciężej było wsiąść do pustego autokaru. Siedziałem, głęboko oddychałem. Powiedziałem sobie: ok, stało się.

– wyznał na spotkaniu z dziennikarzami przed startem osiemnastego etapu, dodając, że od kilku dni zmagał się z przeziębieniem.

W zaistniałej sytuacji Amerykanin postanowił wystartować w Vuelta a Espana, lecz z wyścigu wykluczyło go złamanie prawego ramienia – skutek kraksy na ósmym etapie. Więcej emocji wzbudziła w listopadzie informacja, że w treningach pomaga mu, owiany już wtedy złą sławą, Lance Armstrong.

Przed kolejnym sezonem ekipę BMC Racing wzmocnił Richie Porte, ale van Garderen był z tego faktu zadowolony. Zwycięstwo etapowe i czwarte miejsce w klasyfikacji generalnej Tour de Suisse wydawały się być optymistycznym prognostykiem przed Wielką Pętlą. Jeszcze po szesnastu etapach Amerykanin zajmował ósmą lokatę w „generalce”, lecz późniejsze załamanie formy kosztowało go ostatecznie spadek pod koniec trzeciej dziesiątki.

Natomiast start w hiszpańskim Grand Tourze okazał się kompletną klapą. Jim Ochowicz, szef drużyny BMC, portalowi cyclingnews.com powiedział wprost:

On przeżywa kryzys, to normalne u wielu sportowców. Musi nad sobą pracować, a my mu w tym pomożemy.

W sezonie 2017 Richie Porte został liderem zespołu na Wielką Pętlę, a van Garderenowi pozostał układ Giro-Vuelta. Już w trakcie przygotowań kolarz zza oceanu zmienił podejście do wykonywanej pracy, przywiązując mniejszą wagę do suchych liczb i parametrów, a koncentrując się raczej na przyjemności płynącej z jazdy na rowerze.

Solidna wiosna z piątym miejscem w Volta Ciclista a Catalunya i szóstym w Tour de Romandie pozwoliła z powrotem uwierzyć Amerykaninowi w siebie. Przed startem setnej edycji Giro d’Italia powiedział portalowi cyclingnews.com:

Będę się starał dobrze zaprezentować podczas Corsa Rosa. Moim celem jest walka o klasyfikację generalną. Nie nastawiam się na wygrywanie poszczególnych etapów i na podziwianie pięknych widoków we Włoszech. Wiem, że głównym faworytem jest Nairo Quintana – myślę jednak, że oprócz niego nie muszę obawiać się żadnego z rywali. Czas pokaże, jakie miejsce uda mi się zająć w „generalce”. Jeśli narzucę na siebie dodatkową presję, to może to skończyć się porażką. Nie wolno zakładać konkretnej pozycji – jeśli będę myślał cały czas np. o lokacie na podium, to takie ciśnienie spowoduje psychiczną blokadę. W głowie mam konkretny cel, lecz nie chcę go ujawniać – lepiej się pozytywnie zaskoczyć niż doznać spektakularnej porażki.

Długo wyczekiwane przełamanie nie nadeszło, a van Garderen znów nie walczył o czołowe miejsca. Na pocieszenie wygrał osiemnasty etap, ogrywając na finiszu w Ortisei Mikela Landę. Tym samym odniósł pierwsze zwycięstwo w Wielkim Tourze.

Triumf BMC w otwierającej Vueltę jeździe drużynowej na czas, zagwarantował Amerykanowi dobrą pozycję wyjściową, a do połowy wyścigu wszystko wyglądało co najmniej przyzwoicie. Skończyło się jednak jak zwykle. Ponad trzyminutowa strata do najlepszych na jedenastym etapie, prowadzącym do obserwatorium astronomicznego Calar Alto, wypchnęła van Garderena z pierwszej dziesiątki w klasyfikacji generalnej. Ostatecznie wrócił do niej i ukończył cały wyścig na dziesiątym miejscu. Nie o takim rezultacie jednak marzył.

Kolejne rozdziały tej historii napisze przyszłość. W trakcie tegorocznego Giro d’Italia w jednym z wywiadów Tejay van Garderen stwierdził, że być może nie jest zawodnikiem na Wielkie Toury. Jeżeli odnajdzie swoją drogę i sposób na wykorzystanie nieprzeciętnego przecież potencjału, to zapisze się na trwałe w dziejach kolarstwa. W przeciwnym razie będzie kolejnym niespełnionym talentem, na którego historia spuści kurtynę milczenia i niepamięci.

Poprzedni artykułCiężkie jest życie kibica
Następny artykułMiguel Angel Lopez kończy sezon
Redaktor-samouk, z wykształcenia psycholog. Niegdyś wielki fan Lance’a Armstronga, obecnie Michała Kwiatkowskiego. Jego ulubione wyścigi to Paryż-Roubaix i Tour de France.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments