Fot. Adam Probosz

Wbrew wszelkim ostrzeżeniom Bergen przywitało nas i kolarzy słońcem, ciepłem i brakiem deszczu. W zasadzie można powiedzieć, że pogoda lepsza niż w Polsce. Po szybkim locie i rozpakowaniu się na miejscu ruszyliśmy w miasto zobaczyć, co ma nam do zaoferowania.

Powiem szczerze – można się zakochać. Przede wszystkim kolarska atmosfera zdecydowanie przewyższa oczekiwania. Młodzież i dzieci zwolnione z lekcji po to, aby całymi klasami stać przy trasie i dopingować zawodników – jaki to prosty pomysł, a jak wspaniały, korzystny dla każdej ze stron.

Dziś jechały na czas juniorki, które – powiedzmy szczerze – zazwyczaj nie przyciągają tak dużej rzeszy kibiców. Ale nie tym razem – tutaj każda z nich dostawała głośne owacje na całej trasie. Serce rośnie od takich widoków. Nawet policjanci i wolontariusze pilnujący bezpieczeństwa na trasie angażują się w dopingowanie kolarzy. Traktują wszystkich miło, życzliwie i profesjonalnie. Trasa zabezpieczona jest tak zawodowo, że aż ciężko w to uwierzyć – pozrywane zostały pasy dla pieszych, aby asfalt nie zrobił się w tych miejscach śliski. Zdjęto także progi zwalniające, nowe zostaną położone po zawodach!

Dodatkowo na ostrych zakrętach pojawiły się materace, które w razie kraksy mają ochronić kolarzy przed poważniejszymi obrażeniami. Nigdy nie myślałam o Norwegii w kategorii kraju kolarskiego, ale właśnie widzę, jak bardzo się myliłam. Po zeszłorocznych mistrzostwach świata, które nie przyciągnęły satysfakcjonującej liczby kibiców, tegoroczne błyszczą jeszcze bardziej.

Samo miasto również jest niezwykle urokliwe, położone tak, że każdy znajdzie w nim coś dla siebie. Z okna mamy widok prosto na góry, jeziora i fiordy. Kolorowe domy jak ze zdjęć i malownicze widoki gdzie się nie spojrzy. Powietrze pachnie zupełnie inaczej niż w dużych miastach, co zawdzięczamy dbałości Norwegów o kwestie ekologiczne.

Trasa, mimo że wiedzie przez centrum, w zasadzie nigdzie nie jest płaska. Zawodnicy nie mają czasu na odpoczynek – po każdym zjeździe przychodzi kolejny podjazd. Emocje już są duże, a przecież to dopiero początek! Zaczyna się właśnie jeden z najbardziej ekscytujących kolarskich tygodni w roku. Aż do niedzieli czeka nas walka najlepszych z najlepszymi o niezwykle prestiżowy tytuł i przywilej jeżdżenia w tęczowej koszulce.

Nie będę oryginalna w kwestii swoich faworytów na wyścig ze startu wspólnego elity – całym sercem liczę na Michała Kwiatkowskiego, a gdyby jemu miało się nie powieść to na Petera Sagana. Z całej siły trzymam też kciuki za Maćka Bodnara na czas, należy mu się to jak nikomu innemu, tyle już osiągnął w tym sezonie i całej karierze. Byłoby to piękne zwieńczenie fenomenalnego roku w jego wykonaniu.

Nie pozostaje mi nic innego jak stać przy trasie, krzyczeć i ściskać kciuki za naszych kolarzy. Zachęcam do robienia tego samego razem ze mną, czy to w domu przed telewizorem czy w Norwegii przy trasie!

Poprzedni artykułGeraint Thomas: „To była najgorsza jazda drużynowa na czas w moim życiu”
Następny artykułMark Beaumont objechał świat rowerem w 78 dni!
Urodzona z kolarstwem w genach, miłośniczka i pasjonatka. Na Mistrzostwach Świata była co najmniej cztery razy, wywiady kolarskie przeprowadza od 14 roku życia. Studiuje kryminologię, jest świeżo po ślubie.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments