Kobiece Tour de France, rozgrywane pod nazwą La Course, zmienia swoją formułę. Zamiast tradycyjnego etapu na Polach Elizejskich panie wjadą w wysokie góry, a także będą walczyć na nietypowej czasówce.
Wyścig będzie się składać z dwóch etapów – pierwszego, górskiego z finiszem na Col d’Izoard oraz drugiego – czasówki rozgrywanej w formie wyścigu na dochodzenie. Ściganie w górach odbędzie się na dystansie 67,5 km, a aż 31,5 km będzie stanowić podjazd pod Izoard. Dzień później zawodniczki wystartują w Marsylii ma dystansie 22,5 km. Do tego etapu nie wystartują wszystkie zawodniczki – organizatorzy zastanawiają się czy podejść do sprawy „liczbowo” i wypuścić z rampy startowej 20 najlepszych z pierwszego etapu czy te zawodniczki, które zmieszczą się w określonym limicie czasowym. Jako pierwsza na pewno wyjdzie liderka, a kolejne zawodniczki będą ruszać na trasę w takich odstępach czasowych w jakich dotarły na metę dzień wcześniej.
Co ciekawe – czasówka nie będzie odbywać się na rowerach czasowych. Kobiety pojadą na standardowych rowerach szosowych i ma być dopuszczona także jazda na kole, a dzięki temu będziemy mieć także sprinterskie pojedynki, gdyż pierwsza na mecie wygra cały wyścig.
Taki pomysł zachwala menedżer ekipy Canyn – SRAM Ronny Lauke:
Podoba mi się to, zwłaszcza, że jest to coś nowego w naszym sporcie. Nie wiemy jak to wszystko się ułoży, ale brzmi ciekawie i zapowiada się interesująco. Najlepsze zawodniczki będą na pewno na starcie, ale z perspektywy zaplanowania całego wyścigu pod kątem logistyki zapowiada się na koszmar.
ASO co prawda zarezerwowało hotele w Marsylii, ale przez fakt, że nie wszystkie startujące zawodniczki wystartują w czasówce problemem będzie transport z Izoard. Na tę kwestię uwagę zwraca Katrin Garfoot (Orica – Scott), która powiedziała portalowi Cycling Weekly, że nie wyobraża sobie, żeby 20 zawodniczek zmieściło się w 5 minutach na tak ciężkim etapie. Ronny Lauke także zwrócił na to uwagę.
Spójrzmy na Giro Rosa, bo to jedyny wyścig z takimi długimi podjazdami, które możemy porównać do Col d’Izoard. Kto będzie w stanie ukończyć ten etap 5 minut po zwyciężczyni? To droga w nieznane, nawet dla organizatorów.
Rok temu kobiece Giro jechało podjazd pod Mortirolo z którego szczytu do mety pozostawało ponad 30 kilometrów jazdy po płaskim lub zjazdów i w wspominanych wcześniej pięciu minutach zmieściło się tylko 12 zawodniczek.