Najniższy, karbonowy model polskiego producenta przyciąga uwagę atrakcyjnym doborem barw i klasycznym, ale ładnym kształtem. Czy warto zdecydować się na Vento 5.0 rozważając zakup roweru do codziennych wycieczek?
Zbieg okoliczności sprawił, że test Krossa Vento 5.0 odbył się na zgrupowaniu Gucwa Velo Trainer w Platja d’Aro. Na wymagających, katalońskich trasach maszyna firmy z Przasnysza musiała zmagać się z ostrymi zakrętami, szybkimi zjazdami i „sztywnymi” wspinaczkami. Szczerze mówiąc na Krossie czułem się niemal prawie jak na rowerze jednej z legendarnych firm takich jak Bianchi czy Colnago. Dużo osób z zaciekawieniem wypytywało o wrażenia, częstym zdaniem było
Oooo, masz Krossa!
Skąd takie podejście? Jeszcze kilka lat temu nikt nie kojarzył firmy Kross z największymi wyścigami, zwłaszcza szosowymi. Wśród mocniejszych amatorów wciąż pojawia się przekonanie, jakże mylne, że polska firma robi sprzęt dla osób jeżdżących w niedzielę na krótką rundkę. W Hiszpanii Vento 5.0 zdecydowanie zaprzeczyło tym opiniom.
Karbonowa rama powstała z mieszanki opisanej jako T784 (kombinacja trzech rodzajów włókien węglowych T700, T800S i M40J połączonych konwencjonalną żywicą) i jest bardzo dobrym produktem. Ogromną zaletę stanowi fakt, że Kross nie zdecydował się na podział swojej oferty na modele z różnej gęstości karbonu i w Vento 5.0 kosztującym 5999zł otrzymujemy taki sam „szkielet” jak w Vento 9.0 za 23999zł! Rama bezsprzecznie stanowi największą zaletę tego modelu – jest sztywna, dość lekka i wytrzymała. W górach nie zostaje w tyle za dużo droższymi maszynami, a na ostrzejszych zakrętach zachowuje się pewnie.
Koła zostały dobrane bardzo dobrze – piasty Shimano są mocne i gładko się toczą, a obręcze nie ważą „tony” i zachowują solidność nawet przy wyższych prędkościach. Duży plus dla Krossa za… siodełko. VL-1359 jest wygodne (oczywiście jest to mocno subiektywna ocena), a nasze „cztery litery” nie protestują nawet po 5 godzinach jazdy.
Niestety inaczej ma się sprawa z kierownicą. Kross Sport jest dziwnym tworem mającym przypominać bardzo drogie, aerodynamiczne, płaskie „baranki”. Problem w tym, że ambitny plan spotkał się z oszczędnościami i nie jest ani wygodnie, ani „aero”. Lekko spłaszczone, aluminiowe rury są śliskie i nie pozwalają na pewny chwyt.
Vento 5.0 jest najniższym modelem z „węgla” i został wyposażony w osprzęt Shimano Tiagra – grupę, jak by nie patrzeć, amatorską. Oczywiście w związku z tym nie oczekujemy od niej działania na poziomie znanych z profesjonalnych rowerów Ultegry czy Dura-Ace. Model oznaczony numerem 4700 ma dziesięć rzędów w tylnej przerzutce (kaseta 11-25) i dwa w przedniej (52-36). Dość „twarde” przełożenie w górach zmusza nas do częstej zmiany i… pojawia się problem. Niestety osprzęt bardzo często się rozregulowuje i działa bardzo nieprecyzyjnie. Kilkugodzinna jazda wystarczy, by stracić ustawioną wcześniej dokładność.
Jeszcze gorzej wyglądają hamulce – Shimano zdecydowało się na tańsze, ale bardzo słabe rozwiązanie, w którym klocki są z lanej gumy (w wyższych grupach jest to metalowa ramka z wsuwaną okładziną). W związku z tym Tiagrze w tym elemencie zupełnie brak precyzji, a przede wszystkim mocy. Przy silniejszym zaciśnięciu klamek pojawia się wrażenie miękkości, a rower nie za bardzo chce zwalniać.
Kiepskie działanie hamulców i osprzętu psuje bardzo dobre wrażenie ogółu, ale Vento 5.0 stanowi znakomitą bazę do rozpoczęcia przygody ze światem karbonowych rowerów. Przy wadze 8.4kg produkt polskiej firmy walczy nawet ze sporo droższymi rywalami, a pod względem jakości ramy w cenie 5999zł nie ma sobie równych. Jeśli zapragniemy zmian, to nie musimy sprzedawać całego roweru – wystarczy kupić np. lepsze przerzutki czy koła i otrzymujemy pełnoprawną, wyścigową maszynę. Kross stworzył świetny rower, który przyciąga uwagę innych rowerzystów.
Fajny, ładny itp. itd, ale czy jak nie jestem zawodowcem, to czy nie wystarczy mi zwykła, polska Indiana?
Indiana to rower dla nikogo, jak na wyposażenie drogi i już lepiej kupić używany, albo tańsze aluminiowe modele Krossa, czy też Tribana z Decathlonu, w obu masz karbonowy widelec i geometrię, która uzasadnia późniejsze inwestycje w taki rower.
Skoro nie jesteś zawodowcem to raczej ich nową holenderkę niż ostre koło 😉
Polemizowałbym z tym wyposażeniem… przynajmniej nie płacisz za naklejkę, a osprzęt jest na wysokim poziomie, a poza tym rowery są na różnym poziomie zaawansowania, szczególnie te nowe, tegoroczne modele.
Polemizowałbym z twoim polemizowaniem.. Rower Indiana Arrow, niby szosa, jest wyposażony w grupę Tourney (2×7), do tego nie najlżejsza rama i zapewne aluminiowy widelec (nigdzie nie ma informacji z czego jest zrobiony), całość producent wycenia na 2.999 zł, tylko po to, żeby oferować sprzęt w promocji za 2 tys.
Problem jest taki, że taki sprzęt możesz złożyć o jakieś 500-600 zł taniej (w detalu), więc skąd wyjściowa cena?