Fot. Trek-Segafredo

Doskonale pamiętam słoneczne popołudnie we francuskich Pirenejach. Tego dnia Andy Schleck mógł wręcz zapewnić sobie zwycięstwo w całym Tour de France. Pech chciał, że na Port de Bales spadł mu łańcuch, co skrzętnie wykorzystał Alberto Contador. Jako fan Luksemburczyka, nie mogłem wybaczyć wielkiemu mistrzowi takiego zachowania. Wtedy pierwszy raz poczułem miłość i nienawiść jednocześnie.

Bez wątpienia „El Pistolero” jest jedną z najbardziej charakterystycznych postaci w peletonie. Pełen swoistej charyzmy, z wyjątkowym stylem jazdy i niezwykle ambitny. Od samego początku kariery dawał jasne oznaki, że będzie kimś więcej niż zwykłym, solidnym kolarzem. Stał się mistrzem, żywą legendą, którą mogliśmy oglądać przez ponad dekadę. Drugiego takiego nie będzie nigdy.

Dla mnie, Hiszpan na zawsze pozostanie jednym ze „starej gwardii”, gwiazdą czasów sprzed rewolucji Sky, kiedy kolarstwo nazywałem kolarstwem przez wielkie K. Zasadniczo nie minę się wiele z prawdą, kiedy przyznam, że jego sukcesy były magnesem przyciągającym mnie do sportu, bez którego dziś nie wyobrażam sobie życia. Jako młody chłopak siedziałem przed telewizorem wpatrzony w majestatyczną postać Contadora, odnoszącego kolejne zwycięstwo. Czy był on pierwszym kolarskim idolem? Bez wątpienia.

Już w 2007 roku, młody wówczas Hiszpan robił wokół siebie dużo szumu. Próbował, starał się, wyrabiał 130% swojej normy. Być może właśnie temu dane mu było stanąć na najwyższym stopniu podium w Paryżu, po wcześniejszym wycofaniu z wyścigu Michaela Rasmussena. W ten sposób rozpoczęła się jedna z piękniejszych historii ostatniej dekady, która niewątpliwie znacząco odbiła się na moim życiu.

Jako młody chłopak byłem niezwykle zafascynowany jazdą Alberto. Dodatkowo niezwykle dziwił mnie spory hejt, który wylewano na jego głowę już w 2008 roku. Tym bardziej żałowałem, że nie zobaczę go na trasie Wielkiej Pętli. Czy wówczas wygrałby Tour? Jestem więcej niż pewny. W końcu najlepszy okazał się Carlos Sastre, który, nie umniejszając jego zasług, był raczej zwykłym góralem. Być może Francuzi bali się kolejnego kolarza, który jest w stanie wygrać wszystko w pięknym stylu?

Rok później wszystko jednak wróciło do normy… Przynajmniej to, że Contador mógł ponownie walczyć o maillot jaune. Co prawda większy szum zrobił „comeback Lance’a”, lecz dla mnie był to początek wielkiej rywalizacji El Pistolero z człowiekiem, który po dziś dzień jest dla mnie wzorem górala – Andy Schleckiem. Nie wiem dlaczego, ale młodszy z luksemburskich braci bardzo szybko mnie „kupił”, a z Contadora zrobił rywala nr 1. Rywala wielkiego, wymagającego, niezwykle trudnego do pokonania. Tym samym rozpoczęła się wielka era, dla mnie złota. Jak dziś pamiętam końcówkę etapu do Le Grand Bornard, kiedy to Alberto oddał zwycięstwo etapowe Frankowi Schleckowi, a trio bracia + Contador zniszczyło wszystkich rywali. Trójka moich ulubionych kolarzy z młodości rozpoczęła wojnę. Jedną z piękniejszych w ostatnich latach.

Naturalnie, po przejściu na stronę rodziny Schleck, moja sympatia do dzisiejszego bohatera osłabła. Ba, stał się on wręcz wrogiem nr 1. Zawsze było go pełno, zawsze liczył się w generalce, zawsze odjeżdżał rywalom. Sytuacja zmieniła się nieco podczas Wielkiej Pętli 2010. Tam doszło do jednego z najpiękniejszych pojedynków w XXI wieku. Schleck z Contadorem byli zdecydowanie najmocniejsi. Jedynie oni mieli szanse na odniesienie końcowego triumfu. Ostatecznie zdecydował o nim podjazd pod Port de Bales. O tym co tam się stało nie ma co dyskutować, bowiem powiedziano wystarczająco wiele. Pamiętne 38 sekund, które ostatecznie zdecydowało o wygranej Alberto…

Czułem się wówczas, jakby znakomity Hiszpan wbił mi nóż w plecy. Tak po prostu odebrał mi chęć oglądania kolarstwa. Zawiodłem się, tym bardziej, że na nic tak bardzo nie liczyłem, jak na zwycięstwo Schlecka. Sytuacji w Pirenejach bardzo długo nie mogłem przełknąć. Wszystko zmieniło się przed Vueltą 2012.

O tym jakie kolarstwo oglądamy od zwycięstwa w Tour de France Bradleya Wigginsa chyba nikomu nie muszę przypominać. Zrobiło się nudno, jednostronnie, zawsze zgodnie z planem. Sky opanowało cały peleton, związało go i nakazało grać w swoją gierkę. Na szczęście na polu bitwy pozostał on, Alberto Contador. Co prawda po upadku kariery Schlecka nie zapomniałem mu wyżej opisanej sytuacji, lecz mimo to mocno trzymałem (i trzymam nadal) za niego kciuki. Powód jest banalnie prosty. El Pistolero jest jednym z niewielu, dla którego kolarstwo pozostało sportem, w którym nagle ambicją i chęcią zwycięstwa można wypracować 130% swojej normy. Stał się on jednym z ostatnich symboli mojego ukochanego sportu, w którym zadurzyłem się w czasach romantycznej wojny. Nigdy nie dał się uwikłać w niezliczone numerki i plany wyścigowe rodem z wielkiej korporacji.

Mimo, że był rywalem, dziś jest ponownie faworytem numer 1. Wcale nie jest to filozofia latawca. W momencie, kiedy Andy sam odebrał sobie szanse na odniesienie kolejnych sukcesów, to właśnie jego największy przeciwnik został ostatnim samurajem broniącym kolarskiego świata, który wspólnie zbudowali.

Bardzo bym chciał, by Alberto wygrał jeszcze choć jeden wielki tour, robiąc to w swoim stylu. Chciałbym jeszcze raz zobaczyć jak wstaje z siodełka, zaczyna tańczyć i odjeżdża rywalom. Tak po prostu. Chciałbym ponownie widzieć, jak wielki mistrz bierze udział w spektaklu reżyserowanym przez niego samego. Za to przecież tak wszyscy go kochaliśmy i za to do dziś tak bardzo go szanujemy. Alberto, zrób to chociaż jeszcze raz. Dla nas, kibiców. Wierzymy…

Poprzedni artykułLa Provence: Justin Jules najlepszy w Istres
Następny artykułHistoryczny kongres Europejskiej Unii Kolarskiej
Dziennikarz z wykształcenia i pasji. Oprócz kolarstwa kocha żużel, o którym pisze na portalu speedwaynews.pl. W wolnych chwilach bawi się w tłumacza, amatorsko jeździ i do późnych godzin nocnych gra półzawodowo w CS:GO.
Subscribe
Powiadom o
guest
4 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Wislak27
Wislak27

Mialem podobnie. Gdy jezdzil Andy S. to nie znosilem COntadora. Jakos dziwnym trafem strasznie goscia polubilem po Jego dyskwalifikacji i od 2011-12r nie wyobrazam sobie abym mog kibicowac komus innemu:) Szkoda, ze nie moze Nam naglez nieba spasc Alberto np. zVuelty 2014, Giro 2011 czy jego wygranych TDF. Wiele bym dal zeby zobaczyc go w starciu z Chrisem. Dla mnie i pewnie 99% Alberto ma 3wygrane TDF i jedno Giro wiecej. Ta nieszczesna dyskwalifikacja zabrala mu nie tylko to co autentycznie wygral ale i to co mogl wygrac bo był by innym kolarzem gdyby nie tamte wydarzenia. Niestety ale Pistolero stracił kilka lat jezdzac w beznadziejnej grupie… Nie dosc, ze przez dlugi czas w zasadzie oprocz Majki to nie mial innego godnego pomocnika to nigdy rowniez nie potrafili go dobrze chronic przed kraksami.

Henryk
Henryk

Dziekuje za dobry artykul.
Contador is the best.

kolorz mały
kolorz mały

– a nie bolało Cię gościu Schlek brał coś na ząb i jak drżącą ręką niefortunnie zmieniał przełożenie to miałoby być usprawiedliwienie??? spytaj Cawy ostatnio też mu spadł łańcuch na finiszu i mieli unieważnić finsz???dziwnie trochę rozumujesz na Amstrąga też Urlich zaczekał jak ten bujnął rowerem w torebkę kibica i z tej dobroci tur przegrał…amen

kolorz mały
kolorz mały

– Alberto jest super… nawet nie mając zbytniej pomocy z drużyny -sam Majka to stanowczo za mało i też jest dobry więc na wyrobnika nie za bardzo się nadaje i nie jego rola-jak by miał taki team jak Froome to by kosił wyścig za wyścigiem…