Fot. Team Sky

Drugi etap Herald Sun Tour 2017. Luke Rowe przez sto czterdzieści kilometrów jedzie w ucieczce i atakuje na finałowym podjeździe. Samotnie przekracza linię mety, odnosząc pierwsze zwycięstwo od czterech lat. Ten chłopak z walijskiego Cardiff zaprzecza teorii, że w Team Sky nie zawsze dobrze rozwijają się młode talenty.

W 1998 roku, gdy miał osiem lat, pojechał z rodzicami obejrzeć kilka etapów Tour de France. Wzięli ze sobą namioty, rowery, przeprawili się promem do Francji i zostali świadkami zwycięstwa Marco Pantaniego. Rowe wspomina, że tamten Tour oglądał ze szczęką przy ziemi, a gdy wrócił, namówił ojca, by kupił mu żółte siodełko marki Selle Italia, takie, jakiego używał „Pirat”.

Nie było problemu, by namówić rodziców na wyjazd do Francji. Luke Rowe pochodzi bowiem z rodziny o kolarskich tradycjach. Zarówno dziadkowie, jak i rodzice byli w kolarstwo zaangażowani (tak, babcia i mama też), a jego ojciec pełnił funkcję menedżera brytyjskiej kontynentalnej drużyny NFTO. Nie tak łatwo natomiast było uzyskać zgodę na przekucie ucha. Marco Pantani stał się pierwszym wielkim idolem Rowe`a. Dziś bardzo ceni Toma Boonena, nazywając go „królem klasyków”, i postrzega go jako bardzo sympatycznego człowieka, który na wyścigach jest zawsze tam, gdzie powinien być.

Po sezonie 2016 Luke Rowe przez miesiąc nie jeździł na rowerze, by móc robić rzeczy, które są zabronione w czasie treningów i startów. Zamiast wyjechać do do ciepłych krajów, został w szarej i chłodnej Walii, gdzie spędzał czas z rodziną, przyjaciółmi, a także odwiedzał ulubione puby i kluby. Pomalował też pokój oraz skosił przydomowy trawnik, który bardziej przypominał Puszczę Amazońską niż nienaganną brytyjską murawę. Kolarski off-season to nierzadko także czas na…wzięcie ślubu. Pod koniec ubiegłego roku kawalerski stan porzucili dwaj jego koledzy z Team Sky, Phil Deignan i Pete Kennaugh. Były to zatem kolejne okazje do dobrej zabawy oraz zjedzenia i wypicia rzeczy, o których zawodowy kolarz w pracy może zapomnieć.

Obecny sezon jest dla niego kolejnym, w którym musi pogodzić własne ambicje sięgające wyścigów klasycznych oraz przygotować jak najwyższą formę na Tour de France, gdzie jeśli nie spotka go żaden pech, po raz trzeci z rzędu będzie jednym z kluczowych pomocników Chrisa Froome`a. Gdy wróci z Australii do Europy, rozpocznie przygotowania do pierwszych brukowanych wyścigów jednodniowych – Omloop Het Nieuwsblad i Kuurne-Bruksela-Kuurne. Postara się zbudować wysoką dyspozycję fizyczną na Ronde van Vlaanderen i Paryż-Roubaix, które są dla niego najważniejszymi celami, ponieważ to do tych wyścigów pała największą miłością i żywi ogromną pasję. Na kostce chciałby pokazać, że z roku na rok staje się coraz lepszym kolarzem i zasługuje na rolę lidera drużyny w „jednodniówkach”. Nie wie jeszcze, co będzie robił po Wielkiej Pętli. Przypuszcza, że w jego baku nie zostanie wiele paliwa. Ewentualny udział w drugim grand tourze w sezonie byłby przede wszystkim wielkim wyzwaniem mentalnym, zwłaszcza w takiej drużynie jak Sky, gdzie nie można tylko odliczać kolejnych dni do zakończenia wyścigu, ale przez trzy tygodnie jechać na full gas.

Luke Rowe od początku swojej profesjonalnej kariery ściga się w Team Sky. Mimo że aż od zwycięstwa etapowego w Tour of Britain 2012 czekał na moment, by móc unieść ręce w geście triumfu, nie popadł w stagnację, ani tym bardziej w regres, a stał się jednym z najważniejszych kolarzy w drużynie, na dowód czego obdarzono go rolą kapitana. Od mniej więcej dwóch lat, przed brukowanymi klasykami, sztab Sky sytuuje go w gronie asów, które w zależności od sytuacji na trasie, będą mogli wyciągnąć. Było tak nawet wtedy, gdy w Paryż-Roubaix startował sir Bradley Wiggins.

W Tour de France zadebiutował w 2015 roku. Znalazł się w składzie zbudowanym wokół Chrisa Froome`a wraz z trzema innymi Brytyjczykami – Geraintem Thomasem, Ianem Stannardem oraz Pete Kennaughem, a także Irlandczykiem, Nicolasem Rochem. Kilka miesięcy wcześniej, w Paryż-Roubaix był ósmy i wespół z Thomasem i Stannardem, z którymi błyszczeli wiosną, mieli dodać składowi „niebiańskich” klasycznej mocy, przede wszystkim na czwartym etapie do Cambrai, który miejscami prowadził po brukach znanych z „Piekła Północy”. Sztab Sky przemyślał to właściwie, bowiem Froome wygrał wówczas Wielką Pętlę po raz drugi w karierze, a rok później Luke Rowe ponownie otrzymał miejsce w składzie swojej drużyny na Tour.

Gdy jeździł na żółtym siodełku Pantaniego był najbardziej dumnym dzieciakiem w okolicy. Jeśli w tegorocznych klasykach będzie jak Tom Boonen, zawsze tam, gdzie trzeba, w Cardiff nikt nie da mu spokoju.

@Marta Wiśniewska

* Podczas pisania korzystałam z oficjalnej strony internetowej Team Sky, felietonów Luke`a Rowe`a w „Cycling Weekly” oraz artykułów pt. ‘Rowe: Backing up Chris Froome at the Tour de France and the Classics are my 2017 ambitions’ (CyclingNews.com) i ‘Tour de France: Luke Rowe among Froome`s chaperones in Team Sky line-up’ (The Guardian).

Poprzedni artykułJohn Degenkolb potwierdza powrót do wysokiej formy
Następny artykułQuintana: „Lubię wygrywać na początku sezonu”
Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. W kolarstwie szosowym urzeka ją estetyka tej dyscypliny stojąca w opozycji do cierpienia. Amatorsko jeździ na rowerze górskim i szosowym, przejeżdżając kilka tysięcy kilometrów rocznie.
Subscribe
Powiadom o
guest
4 komentarzy
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Łukasz
Łukasz

Nicolas Roche jest Irlandczykiem.

Damian
Damian

Fajny tekst. Ale Nicolas Roche pewnie by się obraził gdyby go przeczytał 😉