Fot. Marek Bala

Maciej Bodnar (Bora-hansgrohe), który w znakomitym stylu podniósł się po ubiegłorocznej kontuzji, przygotowuje się teraz do sezonu 2017. Spotkaliśmy się z nim na Majorce i porozmawialiśmy o wysiłku, jak włożył w szybki powrót do formy, a także o pamiętnym etapie Tour de France do Montpellier, gdzie zajął trzecie miejsce.  

Jak wyglądał twój powrót do ścigania po kontuzji, którą odniosłeś w kwietniu 2016 roku?

Przez miesiąc nie robiłem kompletnie nic. Na rowerze zacząłem jeździć na początku maja. Zrobiłem kilka treningów na MTB, a potem pojechałem do Włoch, żeby pojeździć trochę po górach, nabrać mocy. Niestety, po dwóch dniach zaczęło padać, więc zdecydowałem się polecieć do Hiszpanii. Zrobiłem tam trzy treningi i wróciłem do Polski. Cały czas starałem się to wszystko jak najlepiej poukładać. Myślałem, że skoro tam pada, to na pewno gdzieś indziej nie pada. Było to nieco stresujące, ale ostatecznie dobrze się skończyło, choć nie miałem pojęcia, czy uda mi się wrócić do normalnej dyspozycji. W rezultacie przygotowania do sezonu 2017 zacząłem aż dwadzieścia dni później, bo byłem tym wszystkim zmęczony, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Jestem trochę z tyłu, ale powoli nadrabiam i wszystko jest na dobrej drodze.

Maciek, podczas jedenastego etapu Tour de France 2016 do Montpellier uciekłeś z Peterem Saganem i Chrisem Froomem. Wcześniej był w tym odjeździe także Geraint Thomas, ale ostatecznie nie dojechał do mety razem z wami. Była to jedna z najciekawszych i najbardziej emocjonujących akcji w tym wyścigu. Opowiedz o niej. 

Wiedzieliśmy, że to będzie wietrzny etap, na którym wszystko może się wydarzyć. Wobec tego już na starcie honorowym zajęliśmy miejsce na czele, a obok nas pojawili się kolarze Sky. Już tam odbywała się walka o pozycje, bo każdy zdawał sobie sprawę z tego, że jak będzie kilometr zero, zaczną się ranty, to ktoś może stracić. Później, wraz z Matteo Tosatto, opiekowaliśmy się Peterem, wieźliśmy go na kole. Kilkakrotnie próbowaliśmy się oderwać, ale udał się dopiero ten ostatni raz, po którym odjechaliśmy z Geraintem Thomasem i Chrisem Froomem. Nie dogadywaliśmy się, w jaki sposób rozegrać końcówkę, bo nie wiedzieliśmy, czy dojedziemy do mety. Każdy się wzajemnie motywował, pokrzykiwał itd. W pewnym momencie zobaczyłem, że nie ma Thomasa. Pomyślałem, że peleton nas dogania, ale jednak nie – okazało się, że on po prostu strzelił, a skoro odpadł taki kolarz, jak on, to znaczy, że było naprawdę ciężko. Jeśli chodzi o samą końcówkę, to Peter krzyknął mi, żebym próbował z długiego finiszu i to był nasz błąd, bo gdyby on mnie rozprowadził, to z całym szacunkiem dla Froome`a, ale ograłbym go na finiszu. Wszyscy byliby wówczas zadowoleni – ja odniósłbym największy sukces w karierze, Peter miałby punkty do klasyfikacji punktowej, a Froome sekundy do „generalki”. Mimo wszystko wspominam tę akcję dobrze.

Czy następnego dnia czułeś ten etap w nogach?

Myślę, że bardziej czuli go ci, którzy musieli gonić. Z tyłu był stres, pomocnicy musieli prowadzić górali do peletonu. Wielu kolarzy podjeżdżało też do mnie i mówiło, że szkoda, iż nie udało mi się wygrać.

Maciej Bodnar
Maciej Bodnar

W jakich wyścigach wystartujesz w 2017 roku?

Pojadę jeden wyścig z cyklu Challenge Mallorca, prawdopodobnie drugi. Następnie Strade-Bianche, Tirreno-Adriatico, Mediolan-San Remo i jakieś klasyki w Belgii. Potem będę miał przerwę i polecę do Kalifornii, na Tour de Suisse, no i Tour de France. Start w Tourze jest najważniejszy. Zobaczymy, czy wezmę udział w hiszpańskiej Vuelcie, bo to będzie zależało od sytuacji w drużynie. Generalnie mój kalendarz jest podobny do tego z ubiegłych lat.

Bora-hansgrohe chce walczyć o wysokie miejsce w klasyfikacjach generalnych wielkich tourów. Wiadomo, że do tego nierzadko potrzebna jest także dobra jazda drużynowa na czas. Jak oceniasz możliwości ekipy w tym elemencie?

Mimo że nie mamy wielkich specjalistów od jazdy na czas, to jest kilku solidnych zawodników, nawet Rafał Majka coraz lepiej sobie radzi, dlatego nie obawiam się o to. W jeździe drużynowej na czas chodzi przede wszystkim o team spirit, bo jeśli nie ma zgrania, to nawet największe umiejętności nic nie pomogą. Warto też w tym momencie wspomnieć, że młodzi kolarze są bardzo zmotywowani, by dawać z siebie wszystko dla naszych liderów. Bo jeśli ma się takiego przywódcę jak Sagan, to łatwiej jest wykrzesać z siebie to, co najlepsze. Wiem to z własnego doświadczenia, gdy jako młody kolarz dawałem z siebie więcej niż mogłem na przykład dla Ivana Basso. Poza tym mamy jeszcze nowego człowieka od jazdy na czas, który świetnie zna się na tym elemencie.

Ty z każdym rokiem jesteś lepszy w jeździe na czas. Myślisz, że może poprawić się jeszcze bardziej?

To jest też kwestia przygotowania się do konkretnej imprezy. Wiem, że w 2016 roku w najwyższej formie byłem na Tour de France oraz igrzyskach olimpijskich, miałem tam bardzo dobre wyniki. Gdybym się odpowiednio przygotował i wszystko by wypaliło, to myślę, że mógłbym coś zwojować. Trzeba jednak pamiętać, że nie mogę podporządkować całego sezonu na przykład mistrzostwom świata, bo jeśli coś nie wyjdzie, zawali się cały sezon.

Bartosz Huzarski powiedział nam ostatnio, że w peletonie zanika kolarska etykieta. Zgadzasz się z tym?

Tak, rzeczywiście. Ja też dostrzegam, że kolarstwo się zmienia. Z pewnością jest mniej szacunku, duże tempo od samego początku, ale to jest spowodowane między innymi presją sponsorów. Bardziej niebezpiecznie zrobiło się także na finiszach, bo prawie każda drużyna ma bardzo dobrego sprintera. Dobrym przykładem jest ten etap, o którym przed chwilą rozmawialiśmy – on zaczął się jeszcze przed startem, a dawniej było tak, że starsi w peletonie kolarze powiedzieliby: panowie, pierwsze sto kilometrów jedziemy spokojnie, a potem będziemy się ścigać. Tak jednak jest i trzeba to zaakceptować.

Czy wasze relacje z Peterem Saganem nadal są tak dobre?

Tak, dogadujemy się dobrze. Ja też obserwuję jak on się zmienia, jak się rozwija, jak analizuje wyścig. Na tym etapie do Montpellier mógł przecież poczekać do końca, ale po co? On ma w sobie coś takiego, że bardzo szybko się uczy. Była kiedyś taka sytuacja we Włoszech, gdy był początkującym kolarzem i nie znał języka – grali w karty, on podszedł i po godzinie gry już ze wszystkimi wygrywał. W dodatku podchodzi do wszystkiego z dystansem, ale jednocześnie myśli.

Dziękujemy za rozmowę i życzymy przede wszystkim zdrowia. 

Na Majorce rozmawiali Marta Wiśniewska i Marek Bala

Poprzedni artykułKirsten Wild wygrała drugi etap Santos Women’s Tour
Następny artykułMatt White: „Sagan wpływa na to, jak inni się ścigają”
Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. W kolarstwie szosowym urzeka ją estetyka tej dyscypliny stojąca w opozycji do cierpienia. Amatorsko jeździ na rowerze górskim i szosowym, przejeżdżając kilka tysięcy kilometrów rocznie.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments