doha 2016 kolarstwo

W czasie oglądania końcówki zmagań Rafała Majki podczas Igrzysk Olimpijskich, pędzącego po brązowy medal (choć jeszcze 10 km przed metą wierzyłem w złoto) słuchałem wymiany opinii gości, zaproszonych do studia. Wówczas to Otylia Jędrzejczak podsumowała swoją rozmowę z Czesławem Langiem słowami w stylu: kolarstwo jest bardzo skomplikowanym sportem, chować się za kimś, jechać na kole, ranty…

Dlatego też przyszło mi do głowy kilka słów wyjaśnienia takich zjawisk w praktyce. Wyjaśnienie potraktować bym chciał lekko z przymrużeniem oka, bowiem sama teoria nie znaczy nic – tu ważne jest wyćwiczenie tego w praktyce. Z drugiej zaś strony, istotne jest to w czasie zawodów amatorskich, w których da się zauważyć różnicę w jeździe ludzi, wywodzących się z zawodów MTB i tych, którzy swoje szlify zbierali na szosie.

Jazda w peletonie

Zacznijmy, że jazda w peletonie rządzi się swoimi prawami, pierwszym i uznawanym przeze mnie za najważniejsze jest „nie bujanie się”. Peleton, gdy jedzie się ok 50 km/h, jadąc dosłownie łokieć w łokieć, z kolegami, którzy jadą za nami o kilka centymetrów od kół, źle reaguje na bujnięcia. To zasada kropli, powodującej coraz większe fale. Minimalne szarpnięcie kierownicą przez jednego zawodnika przekłada się na znacznie większe szarpnięcie kolegi z tyłu, a już trzeci w kolejce swoim szarpnięciem wywołać może kraksę. Idealnie widać to na tym filmie, gdzie przez niewielkie bujnięcie na przedzie wachlarza Sylwester Szmyd ląduje na barierkach:

Peleton najczęściej jedzie „ławą” – całą dopuszczalną szerokością drogi, a na czele odbywa się tradycyjny młyn w walce o lepsze pozycje. Gdy zaczyna się gonitwa (ucieczka, chęć porwania peletonu, podjazd etc.) peleton zaczyna jechać w odmienny sposób. Poniżej kilka z najpopularniejszych rodzajów formacji peletonu, poczynając od zwykłej jazdy w parach (nie stosowanej na wyścigach):

Jazda w parach

Mówimy o niej wówczas, gdy jedziemy treningowo, dwóch zawodników obok siebie, a takich par (jedna za drugą) może jechać dowolna liczba. Zasada jest prosta – jedziemy obok siebie (dobry moment na krótką rozmowę) po czym para prowadząca rozjeżdża się prawo – lewo (odbijamy zawsze na zewnątrz!), „spływając” na tył formacji, a wówczas awangardę stanowi para, będąca chwilę temu za nami. I tak na zmianę; para prowadząca „spływa” zewnętrznymi stronami na tył, prowadzić zaczyna para druga w kolejności. Niezmiernie wygodna formacja na treningach. Pamiętając, że bezpieczeństwo to podstawa, każdy manewr sygnalizujmy; nie chcemy bowiem usłyszeć hurgotu rowerów trących o asfalt, po którym nastąpi nieunikniona seria przymiotników rzuconych w naszą stronę.

Wachlarz

Najczęściej stosowany przy czołowo – bocznym wietrze. Załóżmy, że wieje z przodu od prawej; wówczas wachlarz ustawia się od prawej skrajni jezdni, pozostali zawodnicy ustawiają się po lewej stronie prowadzącego, jadąc nieco za nim. Wysokość, na jakiej jedzie się za zawodnikiem poprzedzającym zależna jest od wiatru, ale to da się wyćwiczyć wyłącznie w praktyce – po prostu czuć, gdzie należy jechać, by jak najbardziej kryć się w tunelu aerodynamicznym, wytwarzanym przez kolegę z przodu. Wachlarz jest bardzo ekonomiczną formą jazdy; zawodnicy jadący za prowadzącym oszczędzają siły. Gorzej rzecz jasna wygląda sytuacja ciągnącego, który narażony jest na pełen impet wiatru. Jego rolą jest „przedarcie” się przez ten wiatr, a zarazem napędzanie grupy, po czym zejście ze zmiany na tył wachlarza i zebranie siły do kolejnej. „Spływamy” na tył oczywiście wzdłuż wachlarza jego prawą stroną, nie przeszkadzając nikomu w jeździe, łapiąc ostatnie koło w szeregu. W praktyce różnica jest olbrzymia, bo gdy jedziemy z tyłu utrzymanie tej samej prędkości pochłania – na oko – połowę sił w stosunku do pierwszego miejsca w wachlarzu.

Rant

Jest to bolesna formacja, i to dosłownie, powodować też może rozerwanie peletonu w warunkach wyścigowych. Jeśli na czoło wyjdzie grupa, która ustawi wąski wachlarz, kończący się na samej skrajni jezdni, to następny zawodnik z tyłu musi jechać bezpośrednio za zawodnikiem, a nie po jego „zawietrznej”, co powoduje, że jest wystawiony na pełny wiatr. Utrzymanie koła w takiej sytuacji nie należy do łatwych, nawet w warunkach treningowych peleton wówczas „pęka”. W rancie utrudnieniem jest także to, że jeśli grupka prowadząca wachlarzem narzuci wysokie tempo, wówczas pęknięcie w rancie jest tylko kwestią czasu. Jeśli „strzeli” któryś z zawodników w dalszej części rantu, przeskoczenie odciętych zawodników do przodu staje się strasznie wymagającym zajęciem. Rantowanie przy silnie wiejącym wietrze jest zabójstwem w peletonie w czasie wyścigu; zwłaszcza jeśli na przedzie dobierze się kilku silnych zawodników, jadących podwójnym wachlarzem (o tym za chwilę). Piękny, klasyczny przykład takiej sytuacji mieliśmy podczas wyścigu elity mężczyzn niedawno zakończonych mistrzostw świata w Katarze (od ok. 2:40:00):

Ratunkiem jest jak najszybsze ustawienie drugiego, „alternatywnego” wachlarza, jadącego za tym pierwszym, nadającym tempo, ale to wymaga nie dość, że współpracy już i tak zmęczonych zawodników, co jeszcze lekko poddenerwowanych, bo rosnąca przewaga czołówki nie wypływa pozytywnie na mobilizację „urwanych”. Brak współpracy „urwanych” zawodników równa się odjazdowi ucieczki.

Rant w wersji „agresywnej”, czyli stworzony być może w celu porwania peletonu, jeśli kilku zawodników ustawi się na skrajni jezdni przy silnym przednio – bocznym wietrze; jeśli nie dając możliwości schowania się za kołem rozkręcą wysokie tempo, wówczas peleton gdzieś strzeli. A gdzie to już zależne jest wyłącznie od naszych nóg.

Podwójny wachlarz

Formacja destrukcyjna, jeśli w jej składzie dorwie się kilku silnych zawodników. Polega on na tym, że kilka osób jedzie ścisłym wachlarzem, bardzo blisko na kole, dając bardzo krótkie i bardzo szybkie, mocne zmiany. Wychodzący z drugiego miejsca zawodnik napędza grupkę i natychmiast schodzi na bok, wypuszczając kolegę z tyłu na przód. Odbywa się to w wysokim tempie zmian i w wysokim tempie jazdy; wymaga precyzji, siły i doświadczenia. Jeśli te okoliczności zostaną spełnione – podwójny wachlarz jadący przed peletonem powoduje, że dla kolarzy będzie to bardzo ciężki dzień „za biurkiem”. Taki wachlarz potrafi „lecieć” i 60 km/h, a przy sprzyjającym wietrze i szybciej. Podwójny wachlarz ma taką przewagę, że to zawodnicy wychodzący na zmianę nadają jej tempo, a że zmiany nie są długie, to tempo nie zdąży spaść, bo błyskawicznie na zmianę wychodzi zawodnik z tyłu. Dobra sprawa, jak jedzie się w podwójnym wachlarzu; koszmarna, jak taki trzeba gonić. Staje się to niewykonalne w pojedynkę.

To są podstawowe formacje, stosowane na szosie. Odmienną sprawą są pociągi, ustawiane na potrzeby sprinterów, ale to już temat na oddzielny felieton.

Jazda w peletonie, niezależnie od stosowanej formacji, ma jednak jeszcze inne, niepisane zasady, które coraz bardziej odchodzą do lamusa. Nikt już nie zwraca uwagi na to, że jadąc w ucieczce, powinno się współpracować, a jak się nie współpracuje, a ucieczka dojeżdża do mety, to po prostu nie wypada wówczas brać udziału w walce na kresce, będąc wypoczętym. Mało to dziś kogo jednak obchodzi, rządzić zaczyna zasada „po mnie choćby i potop”.

To samo dotyczy sygnalizowania zawsze i wszędzie; zmiany sygnalizujemy łokciem. Dowolne niebezpieczeństwo – zakręt, wyrwa, samochód itp. – sygnalizujemy ręką i po prostu podniesionym głosem – to jest najskuteczniejsza forma komunikacji w peletonie. Pomijam kwestię lewa / prawa, bo hasła te rzucane są dość często, a przez młodych adeptów sztuki kolarskiej są mało rozumiane.

To samo dotyczy czynności mało kulturalnych, ale oczywistych w peletonie. Każdy wie, że czasami trzeba splunąć, bądź wysmarkać się – nie widzę potrzeby używania eufemizmów, bo takie jest po prostu życie, jak i czasami konieczność skorzystania z pobocza w celu fizjologicznym.

Jednak na zachowaniu i zasadach, panujących w peletonie, skupimy się w kolejnej odsłonie tego felietonu.

Poprzedni artykułTissot został pierwszym „Partnerem Światowego Kolarstwa” UCI
Następny artykułŻycie po życiu, czyli zawodowiec na emeryturze
"Master of disaster" Z wykształcenia operator saturatora; brak możliwości pracy w wyuczonym zawodzie rekompensuję jeżdżąc rowerem i amatorsko się ścigając, bardzo lubię też o tym pisać. Rytm tygodnia, miesiąca i roku wyznacza mi rower. Lubię się ścigać, i gdy jakiś wyścig mi nie wyjdzie, to wśród kolegów-kolarzy mówię, że jestem redaktorem sportowym, a gdy jakiś tekst mi nie wyjdzie, wśród redaktorów mówię, że jestem kolarzem-amatorem. I tylko do teraz nie rozgryzłem, czy bardziej lubię się ścigać, czy też pisać o tym, dlatego nadal zamierzam czynić i jedno i drugie, póki starczy sił.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments