W tym roku sezon szosowy pożegnaliśmy nie w Pekinie, a w Abu Dhabi. Za nami pierwsza edycja wyścigu rozgrywanego w pustynnym krajobrazie i piekielnym upale. 

Obejrzałam w tym sezonie trzy inne wyścigi odbywające się w tej części świata, gdzie leży Abu Dhabi – Tour of Qatar, Tour of Oman i Dubai Tour, ale to ten ostatni w kalendarzu z pewnością najbardziej zapadnie mi w pamięć, przede wszystkim ze względu na sportowy poziom rywalizacji.

Przyzwoity polski akcent zapewnił nam jedyny Polak na starcie Łukasz Wiśniowski (Etixx-QuickStep), który na drugim etapie był piąty, a na ostatnim dziewiąty, co oznacza, że w dwóch sprinterskich końcówkach popularny „Wiśnia” finiszował z najlepszymi. Dość powiedzieć, że dwukrotnie pokonał m.in. Rojasa i Bennatiego. W dodatku, kolarze Etixx z pewnością byli zobligowani do pilnowania Gianluci Brambilli, który zakończył wyścig na szóstej pozycji w klasyfikacji generalnej, zaliczając dobry występ na kluczowym dla losów wyścigu etapie kończącym się na podjeździe, zatem wynik ten tym bardziej jest wartościowy.

Być może niektórzy z naszych Czytelników zdążyli się zorientować, że z uwagą śledzę losy Teamu WIGGINS. Występ w Abu Dhabi był dla podopiecznych Bradleya Wigginsa dopiero drugim (po Tour of Britain), gdzie mogli rywalizować z najlepszymi kolarzami na świecie. Brytyjczycy nie powtórzyli sukcesu z domowego wyścigu, w którym Owain Doull zajął trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej, ale nie ulega wątpliwości, że pokazali się z dobrej strony. Christopher Latham na drugim etapie był ósmy, a jego koledzy konsekwentnie meldowali się na czele peletonu, pomagając gonić uciekinierów i próbując wyprowadzać swoich kolarzy na jak najlepsze pozycje. Zatem biorąc pod uwagę to, że w Abu Dhabi Tour startowały większe tuzy sprintu, występ ten niewiele odstaje od tego w Wielkiej Brytanii. Młodzi „torowcy” zmierzający po złoty medal na Igrzyskach Olimpijskich w Rio robią bardzo dobrą robotę i wydają się być przyszłością brytyjskiego kolarstwa.

Trasa wyścigu była przede wszystkim płaska, ale mimo to emocji nie zabrakło. Na trzecim, królewskim etapie wyścigu obserwowaliśmy walkę rodem z wielkich wyścigów, a w sprinterskich końcówkach trzeba było być naprawdę mocnym, by wygrać. Viviani, Sagan i Guardini zaginali się co nie miara, dzięki czemu mogliśmy obejrzeć kwintesencję sprinterskiego rzemiosła. Jak to w sporcie bywa, kiedy jedni wygrywają, inni przeżywają zawody. Pechowo sezon zakończył Tom Boonen, który złamał podstawę czaszki, zdyskwalifikowany został Paul Voss, który sam wymierzył sprawiedliwość zajeżdżającemu mu drogę podczas walki o lotną premię Zurlo, a Poels upadł na ostatnim zakręcie, przegrywając etap i cały wyścig.

Kolarze nie żałują, że przyjechali do Abu Dhabi, a jedyne na co narzekają, to przeraźliwy upał (komputery niektórych kolarzy wskazywały nawet pięćdziesiąt stopni Celsjusza), który towarzyszył im od początku do końca. Ja z kolei nie musiałam się martwić, jak pisać sprawozdania z etapów, by Państwo nie zasnęli przed ekranami. Wciąż jednak pozostaję kolarskim konserwatystą i już czekam na bruki Paryż-Roubaix i wąskie szosy prowadzące na przełęcze Passo del Stelvio czy Alpe d`Huez, bo jednak patrząc na peleton jadący szeroką jak rzeka szosą, zbudowaną w środku pustyni, czuję, że jestem daleko od belgijskich, francuskich czy włoskich kolarskich świątyni. Ta globalizacja mi się podoba, ale w domu zawsze najlepiej.

Marta Wiśniewska

Foto: Graham Watson

 

Poprzedni artykułTeam Colombia zniknie ze światowego peletonu?
Następny artykułTour de Cracovia – polski wyścig spadających liści
Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. W kolarstwie szosowym urzeka ją estetyka tej dyscypliny stojąca w opozycji do cierpienia. Amatorsko jeździ na rowerze górskim i szosowym, przejeżdżając kilka tysięcy kilometrów rocznie.
Subscribe
Powiadom o
guest
1 Komentarz
Najstarsze
Najnowsze
Inline Feedbacks
View all comments
Yanev
Yanev

A mnie nie za bardzo odpowiada ta wymuszona „globalizacja” kolarstwa za pieniądze np. szejków. Czyż działacze krykieta upierają się na siłę, by grano w tę egzotyczną grę od Afryki po Grenlandię? Otóż nie, bo chyba mają więcej rozsądku niż Mr Cookson i spółka z UCI. Jeżeli do tego dochodzą przymiarki do ew. skracania wielkich tourów albo uznanych, jak TdP, wyścigów albo pozbawianie szans na awans w hierarchii wyścigów rozkwitających, jak choćby te w Wielkiej Brytanii, to droga ta nie wydaje mi się słuszna. Niech Indianie strzelają z łuków, po pustyniach niech ścigają się na wielbłądach, a kolarstwo niech pozostawią narodom, które w tej dziedzinie sportu dorobiły się już jakiejś tradycji.